Na niebieskim ptaku Na niebieskim ptaku
i
Duke Kahanamoku; zdjęcie: The Paragon Agency, www.SpecialBooks.com
Złap oddech

Na niebieskim ptaku

Michał Szadkowski
Czyta się 9 minut

Legendarny twórca nowoczesnego surfingu, Hawajczyk Duke Kahanamoku, ponad 100 lat temu triumfował na igrzyskach olimpijskich jako pływak. Ale już za rok w Tokio jego „późny wnuk” ma szansę zrealizować marzenie przodka. Bo surfing wreszcie złapał wielką falę i dopłynął na niej na igrzyska olimpijskie.

Wiadomo, że ta fala istnieje, lecz jest bardziej nieuchwytna niż najbardziej niestabilne pierwiastki. Jeśli już się pojawia, ma co najmniej 9 m wysokości, ciągnie się 1,5, może nawet 2 km. Powstaje gdzieś na południowej półkuli, zapewne w okolicach Nowej Zelandii, by maksimum osiągnąć na południowym wybrzeżu hawajskiej wyspy Oʻahu, obok plaży Waikiki.

Są tacy, którzy twierdzą, że taką długaśną falę widzieli w 1916 r. A właściwie nie widzieli, tylko słyszeli od kogoś, kto widział. Robert Ripley również bazował na tym, co ktoś mu powiedział, gdy dekadę później ją rysował i umieszczał w komiksowym cyklu Believe It or Not!, w którym przedstawiał zdarzenia niecodzienne i niesamowite.

Z tą datą też do końca nie wiadomo. Jeden z tych, którzy podobno coś widzieli, rzucił rok 1916, bo skojarzył, że w tym samym czasie w Japonii zatrzęsła się ziemia, co mogło się przyczynić do powstania tej gigantycznej fali, ale coś zakałapućkał, bo sejsmografy niczego wówczas w tym czasie i w tym rejonie nie wykryły. Rok później natomiast olbrzymie trzęsienie dotknęło Samoa.

Informacja

Z ostatniej chwili! To ostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Niemniej nie ma wątpliwości, że olbrzymie fale do wybrzeża Hawajów dopływają. Największe – właś­nie do O’ahu. Mają nawet nazwę, tubylcy nazywają je „bluebirds”, niebieskie ptaki.

Tego dnia miał ją zobaczyć Duke Kahanamoku. Chwycił własnoręcznie wykonaną 5-metrową deskę z akacji koa i zaczął jazdę życia. Może potem trochę nieprecyzyjnie opisywał falę, może plażowiczów nieco poniosło, może im częściej ktoś o tym dniu opowiadał, tym fala stawała się dłuższa i wyższa. Tak czy inaczej, Kahanamoku ocierał się o niemożliwe. Był jak himalaista wspinający się zimą na K2 – pędził nawet 50 km/h po wodnym monstrum, które w każdej chwili mogło go roztrzaskać o rafę koralową.

Choć od dziecka właściwie nie wychodził z wody, choć pływał po oceanach na całym świecie, choć uchodzi za ojca współczesnego surfingu, do końca życia powtarzał, że nigdy wcześniej ani nigdy później nie przeżył niczego podobnego. Uważał tę falę za skarb, dar od losu. A inni dodawali, że był to zasłużony dar dla jednego z najwybitniejszych Hawajczyków w historii.

Większy niż książę, ten diuk

O takich jak on mówi się, że biografią mogliby obdzielić kilka osób. Mówi się też, że mogliby robić za drugie wcielenie Forresta Gumpa, bo los rzucał ich tam, gdzie działa się historia. Gdyby opowiadać metodą Roberta Zemeckisa, trzeba by pokazać Kahanamoku witającego na Hawajach Franklina Delano ­Roosevelta i uczącego pływać kraulem Johna F. Kennedy’ego. Bawiącego się na plaży z Shirley Temple i tańczącego hula z Elżbietą, królową matką. Bijącego rekordy świata w pływaniu i grającego w filmach z Johnem Wayne’em oraz Jackiem Lemmonem. Kahanamoku sprzedawał też gazety, handlował butami, pracował na stacji benzynowej, naprawiał sieci rybackie, 13 kadencji był szeryfem Honolulu.

Urodził się w 1890 r., przed upadkiem Królestwa Hawajów. Zaledwie trzy lata później królowa Liliʻuokalani została umieszczona w areszcie domowym, co zapoczątkowało zmiany, w wyniku których archipelag został przejęty przez Stany Zjednoczone.

Pochodził z rodziny arystokratycznej, lecz nie królewskiej. Diukiem, czyli Księciem, został trochę z przypadku. Kiedy kilkadziesiąt lat wcześniej rodził się jego ojciec, na Hawajach właśnie bawił książę Edynburga Alfred Ernest Albert, więc niemowlak dostał na chrzcie imię Duke. I tak mu się ono spodobało, że nazwał tak również syna.

Duke’a juniora pływać nauczyli wujowie, przed trzecimi urodzinami wyrzucili go z łódki na środku zatoki w Honolulu. Brzdąc nie utonął. „Był człowiekiem wody. Od dziecka uczył się, jak budować kanoe i deski surfingowe, był świetnym rybakiem i pływakiem. Żył z oceanu i w oceanie” – mówił „Sports Illustrated” hawajski pisarz Grady Timmons.

Mógłby jeszcze dodać, że Duke był do tego stworzony (mawiał, że na lądzie jest nikim). Mierzył 190 cm, ważył 86 kg, miał nienaturalnie długie ręce i nogi, dłonie jak patelnie i stopy, które mieściły się dopiero w butach rozmiaru 48. Człowiek ryba.

Surfer kontra Tarzan

W 1911 r. władze amerykańskiego sportu zorganizowały pierwsze zawody pływackie na Hawajach. Basenu na wyspach nie było, tor został więc wytyczony w zatoce Honolulu. 21-letni Kahanamoku w pierwszym starcie pobił rekord świata na 100 jardów o 4,6 s. W drugim poprawił najlepszy wynik na 50 jardów o 1,1 s. Kiedy sędziowie wysłali wyniki do centrali, usłyszeli, że Hawajczycy źle wytyczyli dystans, za późno uruchomili stopery, a w ogóle to Duke’owi musiały pomagać sprzyjające prądy morskie – przecież to niemożliwe, by amator, o którym nikt wcześniej nie słyszał, bił rekordy.

Urażeni wyspiarze zrzucili się wówczas na podróż Kahanamoku na kontynent, by udowodnił, co potrafi. Choć w Chicago Duke pierwszy raz pływał w basenie, zdominował wyścigi na 100 oraz 50 m i zakwalifikował się na igrzyska w 1912 r. Ze Sztokholmu wrócił z dwoma medalami, tyle samo przywiózł z Antwerpii w 1920 r. (w 1916 r. igrzyska się nie odbyły, bo trwała pierwsza wojna światowa). W 1924 r. jego rywalizacja z Johnem Weissmüllerem była jedną z największych atrakcji igrzysk. Duke miał już 34 lata, zbliżał się do końca kariery, kolega z reprezentacji był przed 20. urodzinami, jeszcze nie wiedział, że w historii zapisze się nie jako wybitny pływak, ale odtwórca tytułowej roli w filmach o Tarzanie. Wyścig na 100 m w Paryżu wygrał Weissmüller. Kahanamoku ostatni raz na igrzyska pojechał już po czterdziestce – w 1932 r. w Los Angeles był rezerwowym amerykańskiej reprezentacji w piłce wodnej, która zdobyła brąz.

Otwarte pozostaje pytanie, kto zrobił dla pływania więcej. Olimpijczyk wszech czasów Michael Phelps elektryzował publiczność, bo przekraczał granice ludzkich możliwości. Próba zdobycia rekordowych ośmiu złotych medali na igrzyskach w Pekinie sprawiła, że pływanie awansowało do mainstreamu, przyciągając przed telewizory miliony widzów. Kahanamoku startował w innej rzeczywistości – i nie chodzi tylko o to, że igrzyska na transmisje musiały czekać aż do 1936 r. W czasach Duke’a do rozdania wśród mężczyzn było siedem kompletów olimpijskich medali, dziś jest 17. Kahanamoku nie miał szans, by zostać multimedalistą. Bił jednak rekordy i wzbudzał emocje, pomógł dyscyplinie okrzepnąć w pionierskich czasach, gdy bardzo tego potrzebowała.

Niemoralna sprawa?

„Wreszcie tworzy się odpowiednia fala. Spostrzegłszy ją, sportowcy obliczają błyskawicznie jej szybkość i zaczynają powoli »wiosłować« obu ramionami. W miarę zbliżania się fali szybkość ich ruchów wzrasta… W chwili gdy fala podpływa pod deskę, leżący na niej człowiek zrywa się jednym susem i błyskawicznie nachyla przód deski zgodnie z kierunkiem niosącej go ku brzegowi masy wody. Stojąc ze wspartymi na biodrach rękami i kierując deską przechyłem ciała lub naciskiem nóg, dobry sportowiec opisuje szerokie serpentyny wśród wysokich fal i odpływa slalomem do brzegu” – pisał francuski dziennikarz Jacques Chegaray w wydanej w 1956 r. książce Hawaje. Wtedy surfing nie miał jeszcze nazwy, w przekładzie Julii Matuszewskiej mowa jest o „surf-ridingu”.

Polinezyjczycy pływali jednak na deskach od zawsze, a na pewno od XVIII w., gdy do Hawajów dopłynął kapitan James Cook. Później na wyspę dotarli kalwińscy misjonarze, którzy z właściwą kolonizatorom wrażliwością zaczęli cywilizować tubylców. Uznali, że autochtoni powinni więcej pracować i mniej się bawić, a jeśli już, to na pewno nie pływając na desce. Raz, że kobiety i mężczyźni surfowali półnago, po tych samych wodach. Dwa, że urządzali wyścigi i rywalizowali na pieniądze. Sodoma i gomora.

Efekt był taki, że na początku XX w. surfing uprawiała już tylko garstka na plaży Waikiki. Właśnie tam Kahanamoku wraz z przyjaciółmi w 1908 r. założył Hui Nalu Club, czyli „Klub fal”. Chodziło w nim przede wszystkim o to, by razem pływać, łowić ryby i grać na ukulele, ale powstały tam także zasady surfingowej etykiety: zawodnik, który zaczął jechać na fali, ma zawsze pierwszeństwo; nie wolno wybierać fali naprzeciwko kogoś już płynącego; trzeba pomagać kolegom w niebezpieczeństwie itd.

StatystaTe zasady pewnie nie przetrwałyby do dziś (a przetrwały), gdyby nie sława Kahanamoku. Po igrzyskach w Sztokholmie wyrósł on na gwiazdę zapraszaną na zawody i pokazy pływackie. Można powiedzieć, że zaczął tournée, skoro zdarzało się, że w ciągu miesiąca odwiedzał Chicago, Pittsburgh, Nowy Jork, St. Louis, znów Chicago, Minneapolis, Cincinnati i Detroit. Dbał o to, by wizyty nie ograniczały się do pływania. Był kimś w rodzaju samozwańczego ambasadora Hawajów – często towarzyszył mu zespół wykonujący tradycyjną muzykę, a on wszędzie zabierał deskę i pokazywał, jak surfować. Był pierwszym, który pływał na desce po wschodnim i zachodnim wybrzeżu USA, w 1915 r. pojechał uczyć nowej dyscypliny Australijczyków. O tym, jak bardzo im się spodobało, niech świadczy pomnik, który postawili mu na plaży Freshwater w Sydney (drugi stoi na plaży Waikiki).

Kłopot polegał na tym, że ze sławą mistrza olimpijskiego nie wiązały się pieniądze. Igrzyska dopuszczały wówczas do startu wyłącznie amatorów, tych, którzy zarabiali na sporcie, traktowały tak, jak dziś traktują dopingowiczów. I nie ma w tym żadnej przesady – złoty medalista w pięcio- i dziesięcioboju z igrzysk w 1912 r. Jim Thorpe stracił medale i status amatora, a potem został zdyskwalifikowany, bo kilka lat wcześniej występował w półzawodowej drużynie bejsbolowej. Nie pomogły tłumaczenia, że wówczas nie wiedział jeszcze, iż będzie startował na igrzyskach, że nie były to duże sumy (został zrehabilitowany i odzyskał medale dopiero w 1982 r.).

Stąd wzięła się przeprowadzka Kahanamoku do Los Angeles, długa lista wykonywanych zawodów i występy w filmach. Żeby było jasne: bliżej mu było do statysty niż gwiazdy (grał indiańskiego wodza, ratownika, tureckiego sułtana, trenera dzikich zwierząt), ale za tydzień pracy w Hollywood dostawał nawet 500 dolarów, co było gigantyczną kwotą, biorąc pod uwagę, że średnie roczne zarobki w USA wynosiły wówczas 3,6 tys. dolarów.

Surfer ratuje życie

Mieszkając w Kalifornii, Duke dokonał swojego prawdopodobnie największego wyczynu. Wszystko zaczęło się, a jakże, od surfingu. 14 czerwca 1925 r. Kahanamoku pojechał do Newport Beach, by złapać kilka fal. Często tam bywał, bo twierdził, że lepsze warunki do pływania spotkał tylko w Waikiki. Tego dnia ocean był jednak wyjątkowo agresywny, fale osiągały wysokość 7 m i wciąż zdawały się rosnąć. Jeszcze na plaży Duke zobaczył, że woda robi, co chce z próbującym się dostać do zatoki kutrem rybackim „Thelma”. Miał on 12 m długości, ważył 5 ton, lecz fale i tak wdarły się pod pokład i zalały silnik, a potem zaczęły ciskać stateczkiem na wszystkie strony. W wodzie wylądowało 29 rybaków. Żaden nie miał kamizelki ratunkowej, za to wszyscy byli w grubych ubraniach, które po nasiąknięciu wodą obniżały szansę na przetrwanie do minimum. Kahanamoku wskoczył na deskę i rzucił się na ratunek.

„Nie pytajcie mnie, jak to zrobiłem. To był koszmar, czułem się, jakbym przeciskał się przez mały wodospad Niagara. Najpierw zabrałem jednego rybaka, potem jeszcze po dwóch. Szybko straciłem rachubę, ile razy się wracałem” – relacjonował Kahanamoku.

W efekcie, choć utonęło 17 rybaków, z dwunastki uratowanych ośmiu ocalił sam jeden Hawajczyk na desce (czterech pozostałych – dwóch innych surferów). Szef policji w Newport Beach nazwał akcję Duke’a „nadludzkim wyczynem i najbardziej spektakularnym pokazem użycia deski surfingowej w historii”.

Marzenie

„Był pewnie 1918 r., gdy zacząłem zastanawiać się nad tym, w jaki sposób włączyć surfing do programu igrzysk olimpijskich. Bo niby dlaczego nie?” – napisał w swojej autobiografii Kahanamoku. Wyszła ona drukiem w 1968 r., ale jej autor kilka miesięcy później zmarł. Nie doczekał więc czasów eksplozji popularności surfingu: w prasie, telewizji, a potem również w Internecie, jak stawał się atrakcyjną scenografią dla hollywoodzkich filmów; jak Face­book wreszcie wykładał 30 mln dolarów za prawo do transmitowania zawodów World Surf League.

A największe marzenie Kahanamoku spełni się za rok: w Tokio surfing zadebiutuje na igrzyskach i wiadomo, że pozostanie w ich programie także w Paryżu w 2024 r.

Najlepszym więc zakończeniem tej historii byłoby olimpijskie złoto dla reprezentanta USA z Hawajów… Ale i to całkiem możliwe – dwa z ostatnich trzech mistrzostw świata wygrywał urodzony w Honolulu John John Florence. 

 

Korzystałem z książek Waterman: The Life and Times of Duke Kahanamoku Davida Davisa oraz Hawaje Jacques’a Chegaraya.

 

Czytaj również:

Na początku był koralowiec Na początku był koralowiec
i
zdjęcie: Lechosław Kwiatkowski
Ziemia

Na początku był koralowiec

Miłada Jędrysik, Katarzyna Sroczyńska

O tradycji, która uczy, jak przyciągnąć do siebie przez ocean wyspę, stać się równym rybom i zadbać o równowagę w świecie żyjących istot, z Hawajczykiem Joshuą Lanakilą Mangauilem rozmawiają Miłada Jędrysik i Katarzyna Sroczyńska.

Jeździsz po świecie, propagując wiedzę o hawajskiej kulturze. Przekazali Ci ją rodzice i dziadkowie? A może zafascynowała Cię, kiedy już byłeś dorosły?

Czytaj dalej