Żyj w zgodzie ze swoją prawdziwą naturą – zachęca ajurweda. W jaki sposób warto to robić i jak odkryć odpowiednią dla siebie ścieżkę zdrowia, mówi Agnieszce Rostkowskiej ajurwedyjski lekarz Dilbag Jindal.
Ajurweda to jeden z nielicznych starożytnych systemów medycznych, które z powodzeniem są stosowane do dziś. Każdego pacjenta traktuje się w nim indywidualnie – uznając, że to, co służy jednemu, drugiemu może zaszkodzić – oraz holistycznie: wierząc, że ciało, umysł i emocje tworzą jedność, a zdrowie to znacznie więcej niż brak chorób.
Agnieszka Rostkowska: Podobno źródeł ajurwedy należy szukać w czasach, kiedy Indie mierzyły się z epidemią nieznanej wcześniej śmiercionośnej choroby?
Dr Dilbag Jindal: Według starożytnych sanskryckich pism ponad 4 tys. lat temu subkontynent indyjski stanął w obliczu epidemii stanowiącej zagrożenie dla całego społeczeństwa. Zebrali się wówczas najwięksi mędrcy i udali się w Himalaje, by tam wspólnie zastanowić się nad przyczynami i rozwiązaniem tego problemu. Korzystali nie tylko z ówczesnej wiedzy naukowej, ale też z mocy duchowych praktyk, intuicji oraz medytacji. Prowadzili zażarte dysputy i spory, a prym wiodło trzech mistrzów: Vagbhata, Charaka i Sushruta.
Dwaj pierwsi kładli nacisk na znaczenie codziennych nawyków i moc ziół. Trzeci, Sushruta był zwolennikiem znacznie dalej idących ingerencji, dziś określilibyśmy go mianem chirurga. Doszli do wspólnego wniosku: istnieje potrzeba naturalnej medycyny, która rozprawi się nie tyle z symptomami, ile z przyczynami chorób. Każdy z nich napisał o niej księgę. Tak powstały trzy klasyczne dzieła – Charaka Samhita, Sushruta Samhita oraz Ashtanga Hridayam Samhita – nazywane Brhat Trayi, czyli Wielką Triadą. Zawierają one wskazówki odnośnie do wszystkich dziedzin życia: od zaleceń żywieniowych aż po porady małżeńskie. Z tej wiedzy mieszkańcy Indii korzystali przez następne stulecia zarówno w czasach pokoju, jak i wojny – zachowały się historyczne źródła z opisem ziołowych maści, którymi na noc smarowano rany żołnierzy, ponoć tak skutecznych, że o poranku ponownie stawali do boju. W ten sposób narodziła się ajurweda, jeden z najstarszych systemów medycznych świata.
To chyba znacznie więcej niż system medyczny. Ayur w sanskrycie oznacza życie, a veda – wiedzę. W dosłownym tłumaczeniu to „wiedza o życiu”.
Ajurweda to system mający na celu zapewnienie zdrowia, rozumianego nie tylko jako brak chorób, lecz także jako dobre samopoczucie – harmonia i szczęście – we wszelkich aspektach życia. Cechuje go niezwykle zindywidualizowane podejście do pacjenta, a jego podstawą są dwa pytania: Czy wiesz, kim jesteś? I czy żyjesz w zgodzie ze sobą?
Mowa zapewne o słynnych doszach?
Dosze to energie życiowe kształtujące cechy i odpowiadające za sposób funkcjonowania naszego organizmu. Teoria dosz połączona jest z teorią pięciu żywiołów, z których składa się cały świat. Wyróżniamy trzy główne dosze: vata to połączenie żywiołu powietrza i przestrzeni, pitta – ognia i wody, kapha – ziemi i wody. Kluczowa w teorii dosz jest koncepcja prakriti – unikatowa natura jednostki, z którą się ona rodzi, nazywana inaczej „konstytucją człowieka”. Zazwyczaj możemy ją rozpoznać po wyglądzie i sposobie zachowania danej osoby.
Ludzie z naturą vata są szczupli, a wszelkie ich działania cechuje szybkość – poruszają się energicznie, momentalnie nawiązują nowe znajomości i wpadają na świetne pomysły, ale też często zmieniają zdanie, mają trudności ze skupieniem się na jednej sprawie, ponadto łatwo ulegają lękom oraz niepokojom. Nie lubią chłodu, często skarżą się na zimne dłonie i stopy. To marzyciele, podróżnicy, artyści. Osoby typu pitta zazwyczaj charakteryzują się silnym ciałem, dobrym metabolizmem i niepospolitą urodą. Są bardzo emocjonalne, pełne entuzjazmu oraz ambicji, a ich umysł jest żywy i analityczny. To perfekcjoniści, liderzy ukierunkowani na cel. Mają w sobie tyle „ognia”, że mogą łatwo wpadać w złość. Najczęściej unikają gorącego klimatu i ciepłych potraw. Konstytucja kapha wiąże się zaś na ogół z solidną budową ciała lub nawet nadwagą, a w warstwie emocjonalnej – ze spokojem, cierpliwością, wyrozumiałością i miłością. Osoby należące do tej grupy zawsze sumiennie wykonują swoją pracę, ale bywają powolne.
To oczywiście uproszczenie, bo większość ludzi ma podwójne dosze, czyli np. typy vata-pitta czy pitta-kapha, a zdarzają się nawet dosze potrójne. Obecnie w Internecie dostępnych jest mnóstwo formularzy zawierających pytania umożliwiające określenie swojej konstytucji – od wagi, wzrostu, wyglądu włosów i oczu przez jakość snu aż po cechy osobowości. Jeśli na nie odpowiemy, otrzymamy wynik, jaką doszą jesteśmy. Ajurweda dla każdej z dosz ma inne zalecenia.
Wyniki takich internetowych testów są wiarygodne?
Wiele osób się nad tym zastanawia, zwłaszcza wtedy, gdy okazuje się, że wynik wykonanego przez nie samodzielnie testu zupełnie odbiega od tego, który przedstawiam im podczas indywidualnej konsultacji. Sęk w tym, że oprócz prakriti – naszej prawdziwej natury, stanu równowagi – istnieje jeszcze vikriti, czyli aktualny stan, często oznaczający nierównowagę. Prakriti jest stała, ale wokół nas wszystko się zmienia – od pór roku po atmosferę w pracy – a my różnie na to reagujemy, m.in. nazbyt emocjonalnie, co może powodować stres, a nawet przeobrażenia w naszym ciele. Jeśli np. znacznie przybierzemy na wadze, w internetowym formularzu w części dotyczącej naszej fizyczności możemy otrzymać wynik kapha. To nie będzie jednak nasza prakriti – równowaga, ale nasza vikriti – nierównowaga. Często mówię pacjentom: to, że obecnie wyglądasz lub zachowujesz się jak kapha, nie znaczy, że nią jesteś. Spójrzmy głębiej, może twoja nadwaga to skutek uboczny przyjmowania leków, a może ma związek z ciężarem emocjonalnym, który dźwigasz w swoim sercu?
Jak więc prawidłowo określić naszą prawdziwą naturę?
Najskuteczniejszym sposobem jest nadi pariksha, czyli diagnoza z pulsu, którą wspierają darshan pariksha – obserwacja wyglądu i zachowania pacjenta – oraz prashna pariksha – wywiad, w czasie którego lekarz poznaje historię pacjenta, a także całej jego rodziny.
O ile te ostatnie elementy są zbieżne z medycyną zachodnią, diagnoza z pulsu może być nie do końca zrozumiała. W ujęciu ajurwedyjskim nie badamy przecież liczby uderzeń serca na minutę. Na czym to zatem polega?
Lekarz prosi pacjenta, by zamknął oczy i spokojnie oddychał, a sam umieszcza trzy palce na jego nadgarstku w okolicy tętnicy promieniowej, później zaś wyżej – przy łokciu, gdzie przebiega tętnica łokciowa. Może w ten sposób zmierzyć ciśnienie, zbadać stan zarówno poszczególnych narządów, jak i całych układów: nerwowego, trawiennego, oddechowego itd. Ta metoda pozwala jednak na znacznie wnikliwszą diagnozę. Moglibyśmy porównać ją do obserwacji rzeki: na podstawie jej głębokości, nurtu, prądów, jakości wody specjalista jest w stanie powiedzieć, skąd wypłynęła, gdzie jej bieg był wartki, a gdzie napotkała przeszkody oraz jak one na nią wpłynęły. Podobnie jest z pulsem. Lekarz wyczuwa dynamikę każdej z dosz; niektórzy powiedzą, że dotyka emocji, inni – że samej duszy.
Nie ulega wątpliwości, że diagnoza z pulsu pozwala skutecznie zapobiec wielu chorobom, zanim pojawią się symptomy. Wielu moich pacjentów nie skarżyło się jeszcze na dolegliwości, których zwiastuny były już wyczuwalne w ich pulsie. Wykonywali jednak zalecane badania, np. morfologię lub USG, bo obecnie ajurweda posiłkuje się również współczesnymi metodami zachodniej diagnostyki, które potwierdzały rozpoznane problemy. Nadi pariksha prawidłowo przeprowadzi jedynie bardzo doświadczony lekarz.
Jak zatem ajurwedyjscy lekarze się tego uczą? Wciąż sięga się do starożytnych ksiąg?
W Indiach nadal można spotkać praktyków ajurwedy, którzy podążają starożytną ścieżką – sami uprawiają zioła w swoim ogrodzie, sami je zbierają i przygotowują z nich mikstury. Jednak większość współczesnych ludzi zapach tych wywarów przyprawiłby o mdłości, nie byliby w stanie wypić nawet kropli! Musimy brać pod uwagę rozwój – medycyny, świata i samego człowieka. Obecnie zioła są dostępne w sprzedaży w postaci sprasowanej, jako gotowe tabletki poddawane rygorystycznej kontroli w procesie badań klinicznych. Ich forma jest inna, ale działanie pozostaje takie samo.
Podobnej ewolucji uległ system kształcenia lekarzy. Dzisiaj opiera się on na modelu pięcioletnich studiów magisterskich, obejmujących zarówno współczesną medycynę, jak i klasyczne dzieła sanskryckie. Następnie absolwenci odbywają roczne praktyki w szpitalu, po czym robią trwającą trzy lata specjalizację. Po jej uzyskaniu wielu z nich decyduje się jeszcze na doktorat, w ramach którego prowadzą swoje badania. W 2014 r. utworzono ministerstwo Ayush, które zajmuje się badaniami oraz edukacją w zakresie tradycyjnych systemów medycznych, takich jak: ajurweda, joga, naturopatia, homeopatia, unani, czyli połączenie tradycji medycznych starożytnej Grecji z medycyną arabską i perską, siddha – system bliski ajurwedzie, wywodzący się z południowych Indii, oraz tradycyjna medycyna tybetańska Sowa Rigpa.
Wszystkie te tradycje wiele łączy: holistyczne podejście, dążenie do zminimalizowania efektów ubocznych, tak by wspierając jeden układ, nie szkodzić innemu, a także ogromny nacisk na profilaktykę. Na konsultację ajurwedyjską warto przyjść nawet wtedy, kiedy czujesz, że jesteś w pełni zdrowy i szczęśliwy – właśnie po to, by zachować ten stan jak najdłużej.
Podobno mogą nam w tym pomóc oleje. W indyjskich kuchniach leje się je strumieniami!
W wielu regionach Indii przygotowanie niemal każdej potrawy zaczyna się od rozgrzania oleju, do którego dodaje się przyprawy, a kiedy uwolnią aromat, dokłada się warzywa oraz inne składniki. W zachodnim świecie używa się nieporównywalnie mniej olejów, często są one tylko dodatkiem – polewa się nimi sałatki, macza w nich chleb… Pamiętajmy jednak, że kuchnia indyjska to nie to samo co kuchnia ajurwedyjska. Niedawno jeden z pacjentów poprosił mnie o polecenie indyjskiej restauracji w Warszawie z nadzieją, że pomoże mu ona zrównoważyć jego doszę. Niestety, w Polsce jeszcze nie jest to możliwe – tym zajmują się wyłącznie restauracje ajurwedyjskie, w których rzeczywiście można zamówić potrawy przeznaczone dla konkretnych dosz, co jest też klarownie opisane w menu. Takich restauracji w Indiach jest już kilka. Marzę, by pojawiły się również w Europie, bazując na lokalnych, świeżych produktach. Bo przecież nie trzeba sprowadzać wszystkiego z drugiego końca świata, wystarczy zmodyfikować – jakże bogatą – regionalną kuchnię!
Niezależnie jednak od kuchni oleje nie każdemu będą służyć. Osoby o konstytucji kapha powinny stosować je z umiarem, zwłaszcza jeśli mają problemy kardiologiczne lub z wątrobą. Najlepsze będą dla nich oliwa z oliwek, olej gorczycowy lub ryżowy. Za to dla osób typu vata oleje są szczególnie wskazane – „suche” jedzenie, takie jak chleb albo suszone owoce, tej doszy nie służy. Dlatego warto, żeby vaty zadbały o to, by ich dieta była bogata w oleje ciężkie, gęste, o właściwościach rozgrzewających, np. olej sezamowy. Takich olejów powinna z kolei unikać pitta – dla niej najlepszy będzie olej kokosowy oraz ghee.
Ghee, czyli ajurwedyjskie masło klarowane, ceni się za właściwości prozdrowotne. Słusznie?
Tak, źródło jego wartości tkwi w procesie oczyszczania, któremu jest poddawane w trakcie produkcji. W Wedach, najstarszej grupie świętych tekstów hinduizmu, ghee nazywane jest annashuddhi; anna oznacza jedzenie, shuddhi – oczyszczanie. Tradycyjnie uważa się, że nawet jedna kropla ghee oczyszcza potrawę. Dziś wiemy, że zapobiega ono dolegliwościom gastrycznym oraz spowalnia trawienie węglowodanów i białek. Dlatego też mieszkańcy południowych stanów Indii, gdzie podstawą diety jest ryż, zawsze dodają do niego choć odrobinę ghee. Istnieje wiele jego rodzajów: kozie, krowie, owcze, bawole. Ajurweda rekomenduje głównie ghee krowie, zwłaszcza dla osób typu vata i pitta, kaphy powinny spożywać ten tłuszcz w minimalnych ilościach. Każdy rodzaj ghee ma inne właściwości, które możemy wzmacniać lub modyfikować za pomocą ziół – w połączeniu z nimi będzie miało działanie lecznicze. W szczególnych przypadkach panchakarmy, czyli terapii oczyszczania organizmu, lekarz może nawet zalecić picie płynnego ghee. Pacjent zaczyna od małej dawki, stopniowo ją zwiększając – nawet do 130, 200 czy 250 ml dziennie. Niektórzy na takie zalecenie reagują obawą, że przytyją, tymczasem rezultat jest odwrotny: w ciągu 10 dni panchakarmy tracą nawet kilka kilogramów, bez morderczych treningów.
Czym więc jest panchakarma?
W dosłownym tłumaczeniu to pięć metod leczenia: vamana – wymioty lecznicze, virechana – terapia oczyszczająca przez jelita, basti – lewatywa lecznicza, nasya – leki podawane donosowo i rakta mokshana – terapia oczyszczania krwi. Łącznie to ponad 500 technik, których celem jest głębokie oczyszczenie całego organizmu. Stosuje się je wtedy, gdy dieta, zioła, a nawet zmiana trybu życia nie przynoszą pożądanych efektów, bo najpierw trzeba usunąć toksyny, które zalegają na różnych poziomach, zarówno fizycznym – te określane są terminem ama – jak i emocjonalnym. Ajurweda uznaje bowiem, że ciało, umysł i emocje są ze sobą nierozerwalnie związane. Dlatego w panchakarmie stosuje się też takie metody przywracania równowagi, jak medytacja, mantry, pranajama, czyli ćwiczenia oddechowe, oraz joga.
A można bez mantr i medytacji?
Oczywiście, można pominąć dowolny element, jednak wtedy kuracja będzie niepełna. Wyobraź sobie, że masz infekcję, która objawia się tylko gorączką, myślisz więc, że nie potrzebujesz medytacji – wystarczy, że zostaniesz trzy–cztery dni w łóżku. Ale kiedy po tym czasie wrócisz do biura, prawdopodobnie będziesz zestresowana i przytłoczona liczbą zadań, które nagromadziły się w czasie twojej nieobecności. W takiej sytuacji medytacja byłaby dla ciebie wielkim wsparciem: pomogłaby ci wyciszyć umysł oraz emocje, np. lęk, a twój układ odpornościowy nie zostałby aż tak bardzo osłabiony wskutek napięcia i stresu. Słowem, rezultaty leczenia byłyby trwalsze.
Od 2019 r. udzielam w Polsce codziennych indywidualnych konsultacji ajurwedyjskich, w ramach których pod moją opieką znajduje się ponad 4 tys. pacjentów, prowadzę terapie panchakarmy oraz regularne warsztaty medytacji i oddechu. Do tej pory nie słyszałem, by któryś mój podopieczny żałował zastosowania jakiejkolwiek z technik składających się na duchowy wymiar terapii ajurwedyjskiej. Początkowo można się nad nimi zastanawiać, mieć wątpliwości czy obawy, ale kiedy okazuje się, jak bardzo te praktyki służą zdrowiu, cały opór umysłu znika. Ajurweda jest uniwersalna; powstała w Indiach, lecz nie należy do danej kultury czy religii, przywraca równowagę ludziom na całym świecie, nie ingerując w ich wiarę. Tak jak joga, wobec której jeszcze kilkanaście lat temu było wiele uprzedzeń, a dziś – gdy ludzie doświadczyli tego, jak oddziałuje na ich ciała i psychikę – stała się wręcz modna.
Większość książek, artykułów czy ogłoszeń o panchakarmie ilustrowanych jest podobnym zdjęciem – osoby, która leży zrelaksowana, z wyrazem błogości na twarzy, a na jej czoło leje się strużka oleju. Co to za zabieg?
To shirodhara, jedna z metod panchakarmy. Choć wygląda jak z katalogów SPA, nie jest to zwykła forma relaksu, ale terapia indywidualnie zalecana pacjentowi. Strużkę ciepłego oleju leje się na czoło, gdzie znajdują się konkretne punkty energetyczne, tzw. punkty marma, oraz ajna, czyli czakra trzeciego oka. To wspaniale równoważy układ nerwowy, zmniejsza nadciśnienie, bezsenność i łagodzi zmiany nastrojów, które towarzyszą menopauzie.
Terapii wykorzystujących oleje jest w panchakarmie wiele – aplikuje się je nie tylko na twarz, lecz także do nosa, a nawet uszu.
Tak, ale wtedy są to niewielkie ilości, dosłownie kilka kropli. W kuracji uszu, nazywanej karna purana, po aplikacji wykonuje się bardzo precyzyjny masaż. Taki zabieg stosowany jest w przypadku wielu zaburzeń laryngologicznych, szczególnie korzystnie wpływa na zmniejszenie uciążliwych szumów usznych.
Aplikowanie oleju do nosa znalazło się w centrum uwagi w czasie pandemii. Ministerstwo Zdrowia Indii rozdystrybuowało wtedy miliony zestawów ajurwedyjskich, by zapobiegać zakażeniom wirusem oraz łagodzić przebieg choroby. Zawierały one m.in. olejek anu taila z instrukcją nakazującą aplikowanie kilku kropli do nozdrzy każdego ranka, aby stworzyć naturalną barierę ochronną.
Ja swoim pacjentom często zalecam nawilżanie śluzówki nosa za pomocą ghee – wystarczy nabrać na palec jego niewielką ilość i rozprowadzić. Ghee wykorzystywane jest też do licznych zabiegów, m.in. netra tarpana, podczas którego wlewa się je do pojemnika przypominającego okulary i nakłada na oczy pacjenta. Netra oznacza właśnie oczy, tarpana zaś – nawilżenie, i jak sama nazwa wskazuje, taka kuracja m.in. łagodzi syndrom suchego oka, dolegliwość coraz powszechniejszą za sprawą ekranów powodujących, że rzadziej mrugamy. Tu jednak trzeba być ostrożnym: przeciwwskazaniem do takiego zabiegu są jaskra, katarakta oraz powtarzalna sytuacja, kiedy po nocy budzimy się ze sklejonymi powiekami.
W ajurwedzie w podobny sposób „oliwi się” chyba również stawy?
Tak, dany staw, np. kolano, otaczamy pojemnikiem wykonanym z elastycznego plastiku i wlewamy do niego olej, o ściśle określonej temperaturze i na ściśle określony czas, z dodatkiem ziół. Zabieg powtarzamy, np. dwa razy dziennie przez tydzień, w zależności od dolegliwości. Może on usprawnić funkcjonowanie danego stawu, np. złagodzić ból wynikający z niedostatecznej ilości mazi stawowej. Taka terapia nosi nazwę janu basti – janu oznacza w sanskrycie kolano.
Podobny zabieg, tzw. kati (w sanskrycie – dolna część pleców) basti, wykonuje się na odcinku lędźwiowym kręgosłupa. Przynosi on ulgę w stanach zapalnych i problemach z krążkami międzykręgowymi, takich jak dyskopatie. Nad kati basti prowadziłem badania, by sprawdzić, czy ulga nie jest tylko wynikiem działania samego ciepła. Wnioski były jednoznaczne: grupa kontrolna której aplikowano także olej z ziołami, oprócz ciepła odczuła znacznie głębsze i długotrwałe efekty. Dlatego w panchakarmie stosuje się także kąpiele w olejach – pacjent leży w wannie wypełnionej ciepłym olejem – oraz masaże olejami zarówno tkanek głębokich, jak i miękkich.
Masaże olejami są w Indiach nieodłączną częścią codziennego życia.
I to niemal od narodzin, bo niemowlęta masowane są olejem przed każdą kąpielą już od trzeciego–czwartego dnia życia. To wspomaga funkcjonowanie ich układu trawiennego, m.in. łagodzi kolki, ułatwia zasypianie, a dodatkowo pozwala pogłębić więź z rodzicem, który kontynuuje tę praktykę przez kilka pierwszych lat życia dziecka. Tak robiła moja mama, ja też masowałem w ten sposób swoich synów. Poza tym na południu Indii – głównie w stanie Kerala – kobiety i mężczyźni każdego dnia nakładają na włosy i skórę głowy olej kokosowy, który je pielęgnuje oraz przeciwdziała przesuszaniu. Efekty są dobrze widoczne: większość kobiet ma włosy mocne i lśniące, długie do pasa, a nawet aż do kostek. Ja również często zalecam wmasowywanie w skórę głowy oleju, szczególnie migdałowego, który silnie oddziałuje na układ nerwowy. I pacjenci potwierdzają, że poprawia to m.in. jakość ich snu, zwłaszcza jeśli olejem masowali stopy.
Jakie oleje, oprócz migdałowego, warto w ten sposób stosować?
To zależy od konstytucji danej osoby, jej stanu, schorzenia oraz od części ciała – przykładowo do twarzy będziemy używać olejów delikatnych, o kosmetycznych właściwościach. Istotny jest także klimat danego miejsca. W Polsce zimą wskazany jest doskonale rozgrzewający olej sezamowy, latem zaś – kokosowy, który wychładza. Ważne, aby był dobrej jakości. A to jesteśmy w stanie ocenić m.in. po tym, jak olej rozprowadza się po ciele i jak wpływa na kondycję skóry.
Czy to prawda, że olej warto też nieznacznie podgrzać?
Najlepiej, by jego temperatura zawierała się w przedziale 36–38°C. Jeśli na zewnątrz jest gorąco, ta wartość może być nieco niższa, jeśli zimno – wyższa. Podgrzanie usuwa z oleju zanieczyszczenia i ułatwia rozprowadzenie go po ciele, sprawiając, że jest ono przyjemniejsze. Ciepło rozszerza również naczynia krwionośne, a więc i rozluźnia. Te efekty można jeszcze wzmocnić, idąc po masażu do sauny albo biorąc gorącą kąpiel.
Czyli najlepiej natłuszczać ciało tuż przed kąpielą lub prysznicem?
Masaż olejem, tzw. abhyanga, to w ajurwedzie codzienna rutyna, dinacharya. Niezależnie od tego, czy będziemy wykonywać go rano, czy wieczorem, przed prysznicem czy po nim, nałożymy tylko kilka kropli czy wysmarujemy całe ciało, przyniesie nam korzyści: zredukuje napięcia, poprawi odporność, a także stan skóry i opóźni procesy jej starzenia skuteczniej niż kremy przeciwzmarszczkowe!
Najlepiej wetrzeć olej w całe ciało, ale jeszcze istotniejsze jest, by zrobić to z pełną uważnością. Nie myśl o tym, jakiej ilości oleju użyć, ile to ma trwać minut, ile ruchów wykonać ani jakie one powinny być. Zamiast tego, masując, poczuj swoje ciało, każdy jego centymetr, brwi, oczy, policzki, każdy palec swoich dłoni – to, jakie one są, może zmęczone, może spracowane. Rzadko mamy czas na taką obserwację, na bycie w pełnej uważności sami ze sobą. Spróbujmy przy tym popatrzeć na siebie i swoje ciało z miłością. W sanskrycie „olej” to snehana – to samo słowo, co „miłość”. Dla wielu moich pacjentów taki automasaż miał wartość terapeutyczną, wyzwalał płacz, uwalniał zamrożone w ciele emocje, zmieniał ich spojrzenie na samych siebie i podejście do wielu spraw w życiu.
Istnieją jednak przeciwwskazania do jego wykonywania: nadmiar natury kapha, nadwaga i otyłość, cukrzyca typu 2, problemy kardiologiczne.
Ajurweda zaleca też całkiem osobliwą technikę – ssanie oleju.
Tak, są to właściwie dwie techniki: gandusha, co w sanskrycie oznacza „trzymać”, oraz kavala – „bulgotać”. W obu najczęściej wykorzystuje się olej słonecznikowy, kokosowy lub sezamowy. Możemy do niego dosypać szczyptę sproszkowanych goździków, które są tradycyjnym składnikiem ajurwedyjskich past do zębów, bądź odrobinę soli lub kurkumy. Gandusha polega na nabraniu oleju do ust i trzymaniu go do momentu, aż poczujesz, że naprawdę musisz go wypluć.
To znaczy jak długo? Kilka sekund czy może raczej kilkanaście minut?
Kilka sekund to zdecydowanie za mało, wskazane byłoby kilka minut, ale ten próg zależy od osoby, będzie się też zmieniał w miarę kontynuowania tej praktyki. A warto, bo zapobiega ona nieświeżemu oddechowi, korzystnie wpływa na higienę jamy ustnej, a także na ogólny stan zdrowia. Zanim przystąpimy do ssania oleju, powinniśmy się przygotować – najpierw umyć zęby, wyczyścić język czyścikiem, a na sam koniec wykonać jeszcze kavalę, czyli po prostu przepłukać gardło ciepłą wodą.
A czy osoby śpieszące się rano do pracy mogą uczynić z tego jedynie zwyczaj weekendowy?
Oczywiście, gdyby ajurweda była rygorystycznym systemem, wiele osób szybko by ją porzuciło. Możemy z pełną elastycznością wcielać w życie jej wybrane elementy – te, które będą dla nas źródłem radości. I nie wywierajmy na siebie presji, by za każdym razem doświadczać całego spektrum korzyści i natychmiastowej różnicy w samopoczuciu. To trochę jak z porannym prysznicem: są dni, kiedy da nam on natychmiastowy zastrzyk energii i chęć do działania, oraz takie, kiedy wskutek pośpiechu czy stresu niemal nie zauważymy, że go wzięliśmy. A jednak z niego nie rezygnujemy. Podobnie jest z ajurwedą. To sztuka życia, której uczymy się cały czas.
Dr Dilbag Jindal:
Lekarz medycyny ajurwedyjskiej w Sri Sri Ayurveda. Pochodzi z rodziny o wielopokoleniowej tradycji lekarskiej. Absolwent Uniwersytetu Rajiva Gandhiego w Bangalore. Autor książki Ayurveda. Sztuka życia oraz nauczyciel technik oddechowych i medytacji.