Nie trzeba znać na pamięć przebiegu ceremonii parzenia herbaty ani wiedzieć, ile razy należy przetrzeć czarkę. Ważniejszy jest duchowy aspekt rytuału, a jego siła tkwi w prostocie, skromności i bliskości natury.
W jednym z filmów anime bohaterka przeprowadza tradycyjną japońską ceremonię parzenia herbaty. Z uśmiechem przygotowuje napój, chociaż obowiązkowa pozycja siedzenia z podkurczonymi nogami sprawia jej ogromny ból. Kiedy goście wychodzą, kobieta mdleje z wyczerpania. Dlaczego zadała sobie aż tyle trudu?
Według legendy herbata powstała wtedy, gdy Bodhidharma ‒ półmityczny pierwszy patriarcha chińskiego buddyzmu zen ‒ zasnął podczas dziewięcioletniej medytacji. Zagniewany, odciął sobie powieki, by taka sytuacja już nigdy się nie powtórzyła. Gdy jego powieki opadły na ziemię, wyrosły z nich pierwsze krzewy herbaciane. Napar z liści pomagał mnichom zachować świeżość umysłu podczas medytacji. Wkrótce napój stał się popularny nie tylko w klasztorach, chociaż na zawsze pozostał związany z zen. Dotarł przez morze do Japonii, gdzie wykształciła się sztuka zwana chanoyu (dosłownie „wrzątek na herbatę”) lub chadō („droga herbaty”). Dziś wciąż jest praktykowana nie tylko w Kraju Kwitnącej Wiśni, lecz także na całym świecie.
Droga, nie ceremonia
Pawilon herbaciany często znajdziemy w ogrodzie (choć może być też wydzielonym pokojem w mieszkaniu). Dzieje się tak nieprzypadkowo. Okakura Tenshin, znany również jako Kakuzō Okakura ‒ japoński uczony i autor Księgi herbaty, eseju wydanego w 1906 r. ‒ podkreśla, że sama droga do pawilonu ma służyć wyciszeniu myśli, aby do spotkania przystąpić z czystym umysłem. Najlepiej sprzyja temu przechadzka wśród kwitnących drzew, zielonych krzewów i szemrzących strumieni. Budynek z drewna i bambusa pokrywa strzecha, podłogę zaś wyściełają tatami, czyli maty ze słomy ryżowej. Pawilon jest jednak tylko dodatkiem do spotkania, które wcale nie musi odbywać się w specjalnie do tego przeznaczonym miejscu.
Rytuał parzenia herbaty możemy praktykować na łonie natury, np. pod drzewem. Dlatego choć często używamy kojarzonego z przepychem słowa „ceremonia”, wtajemniczeni wolą określenie „droga”. Ważniejszy jest bowiem aspekt duchowy niż materialny, a estetyką całego rytuału rządzą prostota, ubóstwo i bliskość przyrody. Wchodząc do chashitsu, pawilonu, musimy pamiętać o czterech zasadach chadō: harmonii, szacunku, czystości fizycznej i moralnej oraz spokoju. Zanim wstąpimy do środka, musimy oczywiście zdjąć buty. W dawnych czasach, kiedy wojownicy nosili broń, przed wejściem ustawiano stojak, na którym należało zostawić miecze. W końcu herbata ma nieść pokój. Wejście do pawilonu jest nieduże: ma wymiary nie większe niż metr na metr. Z tego powodu każdy, kto tam wchodzi, musi się schylić. To kolejny symbol – w pawilonie herbacianym wszyscy jesteśmy równi. Wkraczamy do innego świata, gdzie nie istnieją podziały społeczne.
Takuan Sōhō, słynny mistrz zen i kaligraf, mawiał, że do gości o wysokim statusie należy zwracać się bez uniżoności, a do tych o niższym – z szacunkiem, by znosić podziały. Jak podkreślał z kolei Daisetz Teitaro Suzuki, żyjący na przełomie XIX i XX w. profesor filozofii buddyjskiej, zen wie, jak czcić, ponieważ wie, jak lekceważyć. Podczas ceremonii herbacianej znikają wszystkie różnice, nie istnieje żadna hierarchia poza wiekiem. W skromnym, prostym wnętrzu nasz umysł odrywa się od codziennych trosk, a zmysły stają się wyczulone. Wnętrze pawilonu jest właściwie puste, nie licząc wnęki – tokonoma – w której wisi zwój z kaligrafią, a pod nim stoi wazon z pojedynczym kwiatem. Pierwszy gość siada od strony tokonoma w pozycji seiza, z pośladkami na piętach. Pozostali ustawiają się w rzędzie obok niego. Wtedy gospodarz odsuwa ekran dzielący pomieszczenie dla gości od zaplecza. Rozpoczyna się spotkanie.
Na palenisku w podłodze bulgocze kociołek z wodą. Ruchy gospodarza są dokładne i wystudiowane. Jego gesty składają się na formę zwaną temae; muszą być wykonane precyzyjnie, w odpowiedniej kolejności. Gospodarz najpierw podaje gościom słodycze, a następnie przystępuje do parzenia liści. Wyciera czarkę chustą fukusa, a potem za pomocą bambusowej łyżeczki chashaku sypie do naczynia sproszkowaną herbatę. Wlewa wodę, po czym roztrzepuje listki naparu bambusową mątewką. Jeśli przygotowuje usuchę, czyli lekki napar, każdy z gości otrzymuje swoją czarkę. Jeśli jest to gęsta koicha, czarkę przekazuje się z rąk do rąk. To kolejny wyraz równości między gośćmi i symbol wspólnoty. Takie spotkanie, czyli chakai, stanowi skróconą formę herbacianą. Pełna ceremonia, nazywana chaji, trwa aż cztery godziny.
Oprócz herbaty goście piją alkohol i spożywają posiłki, przygotowywane według zasad kuchni kaiseki ryori. Słowo kai oznacza „nosić w kieszeni na piersi”, a seki to „kamień”. Nazwa wywodzi się ze starego zwyczaju mnichów. Według tradycji buddyjskiej nie żyjemy dzięki samym sobie – to wszystko wokół nas pozwala nam żyć (jap. ikasarete iru). Mnisi utrzymywali się przecież z jałmużny. Często nie udawało im się zdobyć dostatecznie dużo pożywienia i dlatego wkładali pod szatę na brzuchu rozgrzany kamień, by oszukać uczucie głodu. Kaiseki oznaczało więc skromny, mnisi posiłek. Co prawda z czasem przestał on być skromny, jednak wciąż przyświecają mu te same zasady. Na chaji nie można marnować jedzenia, dlatego powinniśmy zjeść wszystko, nawet rybę z głową. Jeśli już nie jesteśmy w stanie, jedynym wyjściem jest schowanie resztek w rękawie.
Herbaciane pokolenia
Ta historia zaczyna się jak baśń. Było sobie trzech braci. Każdy z nich chciał podążać śladami słynnego pradziadka, ale podzieliła ich myśl, jak należy to zrobić. Ród nazywał się Sen, a owym przodkiem był słynny mistrz herbaty – żyjący w XVI w. Sen no Rikyū. Najstarszy z braci przejął rolę głowy rodu i praktykował chanoyu w głównej rezydencji. Jego ród nazwał się więc Omotesenke, czyli „front rodziny Sen”. Najmłodszy zadomowił się na tyłach posiadłości, dając początek gałęzi Urasenke („tył rodziny Sen”). Środkowy brat zainicjował najmniejszą ze szkół, Mushakōjisenke; nazwa ta pochodzi od ulicy, na której praktykował.
Tak oto rozpoczął się podział na trzy szkoły wabicha, czyli herbaty ubogich, funkcjonujące do dzisiaj. Mimo nazwy, która sugeruje skromność i prostotę, praktykowali ją Japończycy pochodzący wcale nie z najniższych sfer. Różniła się jednak od herbaty możnowładców (daimyōcha), nazywanej też herbatą wojowników (bukecha), która stanowi raczej okazję do oglądania ceramiki i podziwiania utensyliów: tutaj najważniejsze jest spotkanie z drugim człowiekiem. Szkoła Omotesenke zajmowała się osobami z najwyższych sfer, Urasenke – wojownikami, a Mushakōjisenke – mieszczaństwem. Chociaż na początku wabicha była traktowana jako rodzaj odłamu, dywersji, to dzisiaj właśnie ona kojarzy się z chanoyu.
Cofnijmy się do czasów przed rozłamem w rodzinie Sen, wiele lat przed narodzeniem ich najważniejszego przodka. Liście herbaty trafiły do Japonii oczywiście z Chin. Początkowo plantacje powstawały przy klasztorach buddyjskich tradycji chan (po japońsku zen – niektórzy stawiają między nimi znak równości, inni z kolei wskazują pewne różnice i rozdzielają te tradycje). Żyjący na przełomie XII i XIII w. mnich zen Eisai z podróży do jednego z takich klasztorów przywiózł liście herbaty oraz przepis na ich parzenie. Traktował jednak napar z liści tylko jako środek do utrzymywania świeżości umysłu. Napisał nawet traktat Zapiski o zdrowotnym działaniu picia herbaty (Kissa yōjōki). Na początku, w XII i XIII wieku, napój ten pijali więc głównie mnisi. Dopiero później zaczął on zdobywać popularność wśród samurajów, aż dotarł na dwór szoguna.
Historii japońskiej herbaty nie da się opowiedzieć bez wymienienia nazwisk trzech ojców wabicha: Muraty Shukō, Takeno Jōō oraz najsłynniejszego ‒ Sen-no Rikyū, ucznia Takeno Jōō i protoplasty wspomnianych trzech rodów herbacianych. Shukō był mnichem ze świątyni Daitokuji w Kioto. Dostosował rytuał herbaty do japońskiego gustu, a następnie uczył go szoguna Ashikagę Yoshimasę. W tej samej świątyni pobierał nauki zen Rikyū – tam też przyjął nazwisko Sen i właśnie tam znajdziemy jego grób, bo chociaż herbata zapewniła mu nieśmiertelną sławę, przyczyniła się również do jego odejścia z tego świata. Sen-no Rikyū został zaproszony na dwór Ody Nobunagi, a później jego następcy – Toyotomiego Hideyoshiego. Dostał tytuł kōji, świeckiego nauczyciela buddyzmu, aby w ogóle móc przestąpić próg ich siedziby, ponieważ osoby o tak niskim pochodzeniu nie miały takiego prawa. Obaj przywódcy byli wielkimi patronami sztuki herbacianej. Niestety, prawdopodobnie w wyniku dworskich intryg Rikyū został oskarżony o zdradę i zmuszony do popełnienia seppuku. Jego rodzinę wygnano ze stolicy. Kiedy po latach syn Rikyū wrócił do Kioto, szogun nadał mu ziemię. Tam właśnie powstała posiadłość, w której narodziły się trzy rody herbaciane.
Jedyne takie spotkanie
Zgodnie z tradycją gospodarz spotkania herbacianego musi zrobić wszystko, by jego goście poczuli, że jest to najlepsze wydarzenie w ich życiu. Wyjątkowe i niepowtarzalne. To koncepcja ichigo ichie, czyli „jeden raz, jedno spotkanie”. Jest ona przypisywana Sen-no Rikyū i ma buddyjski rodowód. Odnajdziemy ją zarówno w chadō, jak i w budō (sztukach walki), a także w teatrze nō. W przypadku ceremonii parzenia herbaty, podobnie jak przy innych sztukach związanych z zen, właściwiej mówić o drodze niż o sztuce, bo po japońsku ta druga sugeruje coś zupełnie innego. Zdaniem Japończyków nie jesteśmy bowiem w stanie osiągnąć doskonałości; możemy do niej tylko dążyć. Temae, mimo że wydaje się zamkniętą formą, może być ‒ w ramach zasad ‒ wykonane na wiele sposobów. Sednem chanoyu jest praca nad samym sobą. Kakuzō Okakura stworzył nawet koncepcję herbateizmu, czyli filozofii związanej z ceremonią. Przekonywał: „Herbata stała się u nas czymś więcej niż idealizacją formy picia – jest religią sztuki życia. Picie herbaty stało się źródłem kultu czystości i wyrafinowania, czynnością uświęconą, w czasie której gospodarz i gość wspólnie tworzą z tego, co doczesne, najwyższe piękno” (Księga herbaty, tłum. Maria Kwiecieńska-Decker, wyd. Karakter, Kraków 2017).
Zgodnie z duchem zen każda, nawet najprostsza czynność może stanowić krok na drodze do oświecenia. Aby je osiągnąć, musimy wyeliminować z życia to, co zbędne. Stąd dążenie do prostoty i zbliżenia z naturą, dlatego również związana z zen estetyka wabi zakłada dostrzeganie piękna w przedmiotach niedokończonych, starych i zniszczonych. Według zen człowiek, który uwalnia się od dychotomii przedmiot‒podmiot, jest w stanie osiągnąć pusty umysł, a zatem wrócić do pierwotnego stanu istnienia.
Nie trzeba wcale znać na pamięć przebiegu chakai ani wiedzieć, ile razy należy przetrzeć czarkę, aby zaczerpnąć z chadō coś dla siebie. Pamiętajmy o tym, co w tym rytuale najważniejsze: każde spotkanie przy herbacie jest jedyne i niepowtarzalne. Nie musimy też mdleć z bólu, by w pełni wyrazić troskę o naszych gości. To, co najistotniejsze, zostało zawarte w siedmiu zasadach Sen-no Rikyū:
„Herbaty wziąć w sam raz
Węgla drzewnego tyle, żeby zagotować wodę
Zimą ciepło, latem orzeźwiający chłód
Kwiaty takie jak na łące
Czasu z zapasem
Nawet przy pogodzie być gotowym na deszcz
Uwagę poświęcić gościom”.
(tłum. Anna Zalewska)