Tybetańscy mistrzowie przekonują, że cierpienie i poczucie niespełnienia w życiu to wina ego. Pomyślmy o uwolnieniu się od niego.
Według buddyzmu tybetańskiego ego to wszystko, co odgradza nas od świata i uniemożliwia czerpanie radości z życia. Zakłóca naszą percepcję rzeczywistości i utrudnia dostrzeżenie prawdziwej natury umysłu. Jest iluzją trwałości i błędnym przekonaniem, że stanowimy osobny byt. Jeśli jednak uda nam się pojąć, że ono przejęło kontrolę nad naszym postrzeganiem siebie i świata, możliwe będzie wyzwolenie się spod jego uzurpatorskiej siły. Bo ego nie jest tobą.
Zanim jednak na nim się skupimy (a także na sposobach uwolnienia się od niego) – mała ściągawka z buddyjskiej filozofii. Chociaż buddyzm nazywany jest nieraz religią, to w przeciwieństwie do np. chrześcijaństwa nie opiera się na przeświadczeniu, że istnieje określona boska istota, która opiekuje się nami i której należy oddawać cześć. Nie jest zatem religią w klasycznym tego słowa znaczeniu. Dalajlama mówi, że to nauka o umyśle, co też stanowi dobre określenie – buddyzm zakłada przecież, że źródłem wszelkiego cierpienia jest nieopanowanie umysłu (które z kolei wynika z naszej niewiedzy i targających nami emocji). Buddyzm nie jest rdzenną tradycją duchową Tybetu – jest nią bon, która współcześnie łączy starożytne tybetańskie wierzenia i pochodzącą z Indii buddyjską praktykę.
Najwyższa doktryna (stan