Historia kąpieli może też sporo powiedzieć o kulturze i sztuce – znakomitymi pływakami byli choćby Czesław Miłosz czy lord Byron. Rozmowa z Piotrem Kieżunem, pasjonatem literatury i wody.
Agnieszka Drotkiewicz: Prowadzisz blog „Świat wpław” poświęcony różnym aspektom historii pływania. Zacznijmy zatem od początku, czyli od starożytnej Grecji…
Piotr Kieżun: Wydawać by się mogło, że pływanie było wtedy ważnym elementem życia: dookoła morze, społeczeństwo usportowione, wojny z Persami prowadzi się na wodzie etc. Tymczasem kiedy zacząłem zgłębiać temat, okazało się, że na żadnym z czterech największych igrzysk olimpijskich organizowanych w starożytnej Grecji wśród dyscyplin nie było pływania. Grecy nie pływali na czas, nie ścigali się. Co prawda, pływanie jako konkurencja sportowa pojawia się u Pauzaniasza, gdy wspomina on o lokalnych zawodach podczas igrzysk organizowanych ku czci Dionizosa. Tyle że jak spojrzymy na źródłosłów użytego tam słowa kolymbos – „pływanie”, to okazuje się, że oznacza ono w pierwszym rzędzie „nurkowanie”. Nie ma więc mowy o ściganiu się wpław, co najwyżej o skokach do wody. Małe rozczarowanie, ale w sukurs – jak to bywa w studiach nad starożytną Grecją – przychodzi nam Platon. W swoich Prawach podaje on definicję człowieka głupiego: głupcem jest „[…] ten, który ani czytać, ani pływać nie umie”. To zdanie daje do myślenia, bo jeśli uznamy, że nie jest to prawda filozoficzna Platona, tylko przytoczone przez niego greckie powiedzenie, to znaczyłoby, że Grecy – mimo że się nie ścigali w zawodach – w większości umieli pływać. Nie uważali się przecież za naród głupców.
I teraz w historii pływania następuje długa, długa przerwa.
W Europie w zasadzie trwa ona do XIX w. Wszelkie wcześniejsze zainteresowanie pływaniem w tej części świata dotyczyło go głównie jako umiejętności wojskowej. Najwcześniejszym znanym nam podręcznikiem pływania jest Colymbetes (Pływak) napisany na początku XVI w. przez szwajcarskiego uczonego Nikolausa Weinmanna w formie dialogu platońskiego. Autor podkreśla wartość pływania, ale gdybyśmy dziś chcieli się nauczyć pływać na podstawie tego podręcznika, byłoby jak z nauką gotowania ze starych książek kucharskich: „[…] dodać garść tego, szczyptę tamtego, podpiec” – wiemy, co robić, ale nie za bardzo wiemy jak. Pod koniec XVI w. Anglik Everard Digby pisze traktat o pływaniu uzupełniony rycinami. Pojawiają się w nim już różne style pływackie, ale dopiero w XIX w. pływanie z umiejętności wykorzystywanej przez wojsko lub w celach ratowniczych przeistacza się w sport, któremu towarzyszą sportowe emocje. Jak wszystko, co sportowe i nowoczesne, dzieje się to w Wielkiej Brytanii: tam zbudowano pierwszy basen kryty i odkryty, powstało pierwsze stowarzyszenie pływackie, odbywają się pierwsze międzyklubowe zawody.
Co historia pływania może nam opowiedzieć na temat historii emancypacji kobiet?
Pływanie jest ściśle związane ze sferą intymną – pływamy dziś mniej lub bardziej roznegliżowani, a to wzbudzało olbrzymie kontrowersje. Gdy spojrzymy na fotografie XIX-wiecznych pływaków, są oni ubrani od stóp do głów, nie ma mowy o obcisłych strojach, konieczne były luźne pantalony. Nie wspominam nawet o karkołomnych kąpielach morskich w czasach wiktoriańskich, kiedy kobiety mogły co najwyżej zamoczyć się w wodzie osłonięte od spojrzeń męskiej publiczności wozem kąpielowym, który wjeżdżał z nimi do wody. Pierwszym problemem dla kobiet, które chciały pływać, był więc strój, drugim – opinia, że jako przedstawicielki płci słabszej nie mają siły, że im też taka aktywność nie wypada. Pojawiały się głosy, że pływając, kobieta ulega zmaskulinizowaniu, że jej zdolności prokreacyjne się zmniejszają – było bardzo wiele tego typu przesądów. Fakt, że kobiety zaczęły pływać, zawdzięczamy – jak zwykle – zdeterminowanym pionierkom, które musiały się z tymi społecznymi przesądami mierzyć.
Jedną z ważniejszych kobiet w historii światowego pływania jest Australijka Annette Kellerman, mistrzyni Nowej Południowej Walii. Kellerman w dzieciństwie (przełom XIX i XX w.) miała duże problemy ortopedyczne, lekarze zalecali jej noszenie metalowych protez, które miały wzmacniać nogi. Na szczęście rodzice dziewczyny wpadli na pomysł, aby wysłać ją na naukę pływania do nowo otwartej szkoły rodziny Cavillów – prekursorów stylu kraulowego na świecie. Zaczęła więc pływać w celach zdrowotnych, ale szybko okazało się, że jest bardzo zdolną pływaczką. Wkrótce została lokalną mistrzynią. Była jedną z pierwszych kobiet, które próbowały przepłynąć kanał La Manche na początku XX w. To wydawało się niemożliwe, wszyscy mówili: „Kobieta?! Wykluczone. Mężczyzna ledwo przepłynął”. Udało się to kapitanowi Matthew Webbowi w 1875 r. Przeprawa zajęła mu prawie dobę, ale pamiętajmy, że woda w kanale jest bardzo zimna – w sierpniu ma temperaturę 14–17°C. Kellerman rzeczywiście nie udało się przepłynąć kanału La Manche – po trzech próbach powiedziała, że ma co prawda wytrzymałość, ale nie ma tak brutalnej siły jak mężczyźni. Niemniej jej wysiłki zostały odnotowane i ośmieliły następne kobiety.
Wpłynęła też na zmianę wyobrażenia o stroju pływackim.
Jako pierwsza zaczęła pływać w obcisłym stroju, a nie w sukni i pantalonach, które nabierają wody. Wyobraźmy sobie pływanie z kilkoma dodatkowymi kilogramami u nóg! Kellerman sama zaprojektowała jednoczęściowy obcisły strój kobiecy do pływania, oczywiście podkreślający kształty. Sprzedawała go później pod swoim nazwiskiem, miała całą linię strojów kąpielowych. W purytańskiej Ameryce to był szok: gdy w 1907 r. w Massachusetts Kellerman wyszła na plażę w tym kostiumie, została aresztowana. Przetarła jednak szlaki. Jak wielu pływaków na początku XX w. próbowała swoich sił w filmie. Wsławiła się tym, że w 1916 r. jako gwiazda pływacka zagrała w niemym obrazie Córka bogów, gdzie wystąpiła nago. To był pierwszy raz, kiedy w filmie aktorka pokazała się bez ubrania. Przez całe życie była wegetarianką i propagowała wegetarianizm – wbrew przekonaniu, że jako pływaczka powinna jeść dużo mięsa, żeby mieć siłę. Była też prekursorką pływania synchronicznego, dawała pokazy pływania w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. To było połączenie podwodnego wodewilu z pływackim show. Nawiasem mówiąc, wielu pływaków wówczas tak sobie dorabiało.
Ale w końcu również kobiecie udało się przepłynąć kanał La Manche.
W 1926 r. dokonała tego 22-letnia Amerykanka Gertrude Ederle. Była już wówczas uznaną i utytułowaną pływaczką – w 1924 r. zdobyła złoto w sztafecie kobiet na dystansie 400 m podczas olimpiady w Paryżu. Była też bardzo uparta – pierwsza próba pokonania kanału w 1925 r. jej się nie udała, rok później nie dość, że jako pierwsza kobieta przepłynęła kanał La Manche (pomimo głosów: „Kobieto, zapomnij!”), to jeszcze o 2 godziny poprawiła poprzedni rekord męski! Płynęła 14 godzin. Trzeba sobie wyobrazić, co to była za przeprawa! Wysmarowana tłuszczem, żeby zachować ciepło i zminimalizować otarcia ciała, przyjmowała „power drinki” w postaci bulionu z kury, podawane jej na kiju przez trenera, który płynął obok na małym statku. Trzeba zaznaczyć, że jej rekord utrzymał się do 1950 r., kiedy to poprawiła go inna kobieta, Florence May Chadwick. Czyli kobiety górą w pływaniu! To było bardzo ważne, bo udowodniło, że panie naprawdę nie są gorsze, a na długich dystansach mogą być wręcz lepsze od mężczyzn.
Wracając do Gertrude Ederle, w 1926 r. w Nowym Jorku witały ją na ulicach 2 mln osób, powiewały flagi, przyjął ją prezydent. Przepłynięcie przez nią La Manche było świętem narodowym. Jak wiele innych pływaczek, Trudy otrzymała propozycje grania w filmach. Niestety, w latach 30. miała poważny wypadek i w konsekwencji jej nieźle zapowiadająca się kariera aktorska spaliła na panewce. Jednak jej osiągnięcia zainspirowały Amerykanki i Amerykanów. Dodam tu, że w purytańskiej Ameryce nie tylko kobiety były restrykcyjnie ograniczane w kwestii ubioru – mężczyźni także. Jeszcze na początku lat 20. nie mogli oni nosić zbyt obcisłych strojów. Na starych zdjęciach często widać „spódniczki” doszywane do kostiumu pływackiego na wysokości talii, żeby mężczyzna był okryty w najbardziej nieprzyzwoitym miejscu – przypominały one nieco spódniczkę baletnicy. Męski kostium musiał być też zabudowany, nie wolno było pokazywać sutków. Dopiero od lat 30. mężczyźni mogli pływać w samych gatkach.
Całkiem niedawno!
Wcześniej bardzo tego pilnowano, policja wlepiała mandaty, zdarzały się aresztowania. Europa na szczęście była trochę bardziej liberalna niż Ameryka. A potem następuje nagłe przyśpieszenie dziejowe. W 1946 r. w Paryżu, na słynnym basenie Molitor odbywa się pierwszy pokaz bikini. Wystarczyło kilkanaście lat! Trzeba jednak przyznać, że żadna z ówczesnych modelek nie zgodziła się na to, żeby zaprezentować bikini. Zrobiła to aktorka wodewilowa, dla której odsłonięcie ciała nie stanowiło żadnego problemu.
Wspomniałeś o Molitorze – jednym z tematów, o których piszesz, są sławne baseny.
Historia basenów jest bardzo ciekawa społecznie – zaczyna się pod koniec XIX w., a nabiera wielkiego przyśpieszenia w latach 20. XX w. Sposób ich funkcjonowania świetnie pokazuje przemiany obyczajowe, a powstające dla nich budynki – zmiany gustów i trendów w architekturze. Przed Molitorem istniało w Paryżu sporo basenów, w tym olimpijski zbudowany na igrzyska w 1924 r., na którym odbywały się profesjonalne treningi. Pływało się też w Sekwanie. Zbudowany w 1929 r. Molitor to perełka architektoniczna, arcydzieło art déco. Architekt Lucien Pollet zaprojektował go w stylu paquebot – modernistyczna linia jak w dalekomorskim statku pasażerskim, okna w kształcie bulajów, ażurowe barierki na galeryjce. Molitor był piękny, a także ogólnodostępny dla paryżan.
Niestety, nie tylko polski modernizm podupadał w latach 60., 70. i 80., spotkało to także paryski. W 1989 r. Molitor przestał działać, a budynek zaczął niszczeć. Został wysprejowany, odbywały się tam różne alternatywne imprezy, koncerty. Na początku XXI w. znalazł się inwestor. Sieć hoteli Accor zrobiła tam pięciogwiazdkowy hotel. Basen jest dziś przepięknie zrekonstruowany, chciałbym tam popływać. Jest tylko jedno „ale”. Godzina pływania z opieką trenerską kosztuje 240 euro. Idea pływalni ogólnodostępnej dla ludzi nie została więc zachowana. Ale przynajmniej basen jest uratowany, podczas gdy wiele innych w ogóle zlikwidowano. Jak choćby przepiękny, malutki basen Neptuna koło stacji metra Bonne Nouvelle, w którym dziś mieści się muzeum czekolady (!).
Piszesz też o zespole basenów odkrytych w Zurychu, zaprojektowanych przez pisarza i architekta Maxa Frischa.
W roku 1940, gdy w całej Europie szalała wojna, Szwajcaria była neutralna. Frisch mógł więc spokojnie wystartować w konkursie architektonicznym na projekt zespołu basenów, które miały ucieleśniać ideał powszechnego otwarcia obiektów sportowych dla mieszkańców Zurychu. Przyszły pisarz wygrał ten konkurs i po wojnie wybudowano zespół basenów w modernistycznym stylu Neue Bauen, funkcjonalnym i czystym, a przy tym bardzo lekkim, z ażurową wieżą do skoków. Baseny te funkcjonują do dziś.
Max Frisch lubił pływać – jest taka anegdota, którą opisał w swoim dzienniku: o tym, jak kiedyś wybrał się nad jezioro z Bertoltem Brechtem. Dla Brechta natura była czymś obcym – zanim zdecydował się wejść do wody, minęły wieki. W tym czasie Frisch przepłynął kilka dobrych długości. Można powiedzieć, że zapisał się w ten sposób na długiej liście pisarzy i intelektualistów pływaków. Wśród nich należy wymienić koniecznie Czesława Miłosza, który uwielbiał pływanie. Przed wojną chodził w Warszawie na nieistniejący już dziś basen Legii, później – niemal codziennie pływał na uniwersytecie w Berkeley, gdzie wykładał.
Jednak najbardziej paradygmatycznym pisarzem pływakiem był lord Byron. O swoich wyczynach pływackich – i to nie byle jakich! – pisał w listach. Jako jeden z pierwszych przepłynął cieśninę Dardanele (dzisiejsi pływacy wiedzą dobrze, że nie jest to prosta przeprawa – odbywa się tam słynny maraton pływacki). Na Byronie wielkie wrażenie zrobił grecki mit o Hero i Leandrze. Ich miłość była zakazana, dlatego Leander codziennie przepływał pod osłoną nocy cieśninę Dardanele, aby móc spotkać się z ukochaną. Ten mit pojawiał się niezwykle często w literaturze i malarstwie. Byron postanowił udowodnić, że wyczyn Leandra nie jest tylko literackim wymysłem. I udało mu się! Przepłynął Dardanele w 1810 r. Miał wtedy 22 lata. Płynął żabką, ponieważ kraul nie był jeszcze wtedy znany w Europie (spopularyzowano go dopiero pod koniec XIX w.). Potem Byron wielokrotnie pływał z Lido do Wenecji, był w stanie pokonywać ponad 4-godzinne dystanse. Co ciekawe, do pływania popchnęły Byrona – podobnie jak Kellerman – problemy zdrowotne. Miał szpotawe nogi i pływanie było jedną z prób odzyskania sprawności.
Masz ulubione fragmenty literackie mówiące o pływaniu?
Może to zabrzmi zaskakująco, ale opisy pływania w literaturze przeważnie mnie nużą. Dla mnie w historii tego sportu najważniejsi są ludzie – ich losy, podejmowane przez nich próby pokonania własnych słabości, a także wyzwania, które stawia przed nimi rzeczywistość. Jedną z bardziej wstrząsających historii, na którą się natknąłem, badając życiorysy pływaków, jest historia Alfreda Nakache’a – algierskiego Żyda i reprezentanta Francji, przed wojną święcącego triumfy na francuskich basenach. Był wielokrotnym mistrzem kraju, fetowanym w gazetach i wielką nadzieją Francuzów na zdobycie medali na olimpiadzie mającej się odbyć w 1940 r. w Tokio. W czasie wojny Nakache trafił wraz z rodziną do Auschwitz. Jego żona i córka zostały od razu wysłane do komory gazowej, on sam przeżył. Przetrwać pozwoliła mu nadzieja, że zobaczy córkę i żonę (nie wiedział, że zginęły). Ale paradoksalnie tę nadzieję dał mu także sport. Nakache był zmuszany przez esesmanów do udziału w upokarzających pokazach pływackich w zbiorniku przeciwpożarowym, który znajdował się na terenie obozu, ale sam z własnej woli też tam przychodził. Noah Klieger, jeden z bardziej znanych dziennikarzy i działaczy sportowych w Izraelu, który też był wtedy w Auschwitz, wspominał, że Nakache w ukryciu przed strażnikami zanurzał się w tym zbiorniku, aby choć przez chwilę poczuć wodę. Po traumie wojennej wrócił do pływania – miłość do tego sportu dawała mu siłę pozwalającą poradzić sobie ze stratą. Był do tego stopnia zdeterminowany, że w 1948 r. wystartował na olimpiadzie w Londynie, a zaledwie kilka miesięcy po wojnie pobił rekord świata w sztafecie – trzeba przy tym pamiętać, że w obozie stracił prawie 40 kg, jego organizm był wyniszczony.
Opisanie aktu pływania to poza wszystkim bardzo trudne literackie zadanie. Jest taki film anime Ghost in the shell, apokaliptyczna historia dziejąca się w świecie androidów i ludzi. Główna bohaterka jest androidem, automatycznym mordercą na zlecenie, połączonym siecią i sterowanym zdalnie przez rząd. Jedyne miejsce, w którym jest ona w stanie odciąć się od świata zewnętrznego, od bodźców, to woda. Pamiętam scenę, w której bohaterka nurkuje w morzu, bo tylko tam może pobyć chwilę sama. Podobnie z pływaniem – jest jak zen. Biegając, możesz założyć słuchawki, ktoś może cię zawołać. Kiedy się zanurzasz w wodzie, jesteś sam na sam ze sobą, ze swoimi ograniczeniami. I z wodą, która może być przeszkodą, bo jest 700 razy gęstsza od powietrza, ale która może też cię nieść, sprawić, że staniesz się lżejszy. Pływacy, którzy już przepłyną setki kilometrów, osiągają coś, co w świecie pływackim nazywa się czuciem wody. Staje się ona twoim przyjacielem, a nie wrogiem, przestaje być przeciwnikiem. To jest jak latanie. Ten stan trudno opisać. Mnie takie chwile dają bardzo dużo.
Piotr Kieżun:
Redaktor, szef działu recenzji książkowych w tygodniku „Kultura Liberalna”. Zajmuje się związkami literatury i polityki w XX w. Pasjonat pływania, prowadzi blog o historii pływania „Świat wpław”. Współzałożyciel Klubu Sportowego MAKO.