By praktykować friluftsliv, nie potrzeba dzikich kniei czy niedostępnych fiordów. Wystarczy pobliski park albo przydomowy ogródek. Bo najważniejsze jest nastawienie do natury: szacunek, bezinteresowna ciekawość, poczucie, że jesteśmy jej nieodrodną częścią. I czerpanie z tego radości.
Zdecydowanie w opozycji do friluftsliv stoją za to takie pojęcia jak: zdobywanie/ujarzmianie natury, traktowanie jej instrumentalnie, zaliczanie (szczytów czy innych przyrodniczych atrakcji). Jednym zdaniem: patrzenie na naturę z pozycji władcy, „korony stworzenia” i eksploratora jej zasobów. Czyli tak, jak w antropocenie zwykliśmy to robić.
Ale to ekspansywne podejście ma swoje konsekwencje. Staliśmy się zagubionymi uciekinierami zagłuszającymi poczucie wykorzenienia szaleńczą konsumpcją. Głodnymi duchami, które porzuciły swój naturalny dom – przyrodę.
Fridtjof Nansen, norweski oceanograf, badacz polarny i działacz społeczny uważał, że „tym, co może nas ożywić i prowadzi z powrotem do bardziej ludzkiego istnienia, jest chęć podjęcia prostego życia w naturze, w lesie, na równinach, w górach, na płaskowyżach, w wielkiej pustce i samotności, gdzie nowe i istotniejsze myśli mogą na nas wpływać”.
I być może to ta dzika, potężna norweska przyroda sprawiła, że właśnie tam w połowie XIX w. narodziła się idea friluftsliv – odnajdywania radości z identyfikacji z naturą. Surowy skandynawski kraj zamieszkiwało wówczas niewielu ludzi. Większość z nich żyła w małych społecznościach, zgodnie z rytmem wyznaczanym przez pory roku, zależna wobec sił przyrody, a przez to darząca je wdzięcznością i respektem. Ludzie praktykowali friluftsliv, nawet o tym nie wiedząc.
Ale życie na łonie natury, poczucie jej świętości i mocy odkryli również norwescy (jak i w ogóle europejscy) romantycy. Wielkomiejskie elity zaczęły błąkać się „na dzikich brzegach jeziora” czy wspinać „w tych podniebnych górach”. W Norwegii słowo friluftsliv po raz pierwszy pojawiło się w 1859 r. wierszu Paa Vidderne (Na szczytach gór) Henrika Ibsena:
Więc, wtedy przychodzi! W wietrze i burzy,
Przez górski, bujający się wrzos,
On, który być może podąży drogą do kościoła,
Ja nie, jestem wolny! W samotnym „pieskim rogu”,
Mój obfity połów, wezmę
Tam, gdzie jest ognisko domowe, i stół,
I friluftsliv w moich myślach
(tłum. Kornelia Michalak na podstawie ang. tłum. w: Reed P., Rothenberg D., Wisdom in the Open Air: Norwegian Roots of Deep Ecology)
Dar Norwegów dla całego świata
Friluftsliv szybko zyskało unikalne znaczenie dla tożsamości i funkcjonowania Norwegów. W latach 60. i 70. idea stała się inspiracją dla rodzących się wówczas ruchów ekologicznych. Jednym z najbardziej cenionych ekodziałaczy jest Nils Faarlund, inżynier i mikrobiolog, a także miłośnik górskiej wspinaczki. To dzięki niemu w 1972 r. kierunek friluftsliv znalazł się w programie studiów w Norweskiej Wyższej Szkole Sportowej (dziś jest wykładany także w innych tamtejszych szkołach wyższych).
Faarlunda od dziecka inspirowały książki Fridtjofa Nansena i Roberta Badena-Powella, twórcy skautingu, a także – jakżeby inaczej – słynny Walden Henry’ego Davida Thoreau. Bliska jest mu również filozofia Arne Naessa, norweskiego alpinisty i twórcy głębokiej ekologii, który przez ponad 10 lat żył w masywie Hallingskarvet w samodzielnie zbudowanej chacie. Sformułował też kilka przykazań dla uprawiających friluftsliv:
– Szacunek należy się wszystkim formom życia (zatem polowania zdecydowanie odpadają).
– Edukacja o rekreacji w przyrodzie jest przejawem identyfikacji z nią.
– Kluczowe jest minimalne obciążenie natury z maksymalnym wykorzystaniem swoich możliwości. A więc należy czerpać przede wszystkim z lokalnych materiałów i lokalnie występujących roślin.
Podkreślał uniwersalność friluftsliv, nazywając tę tradycję „darem Norwegów dla całego świata”.
Faarlund poznał Naessa w 1966 r., podczas wspólnego podejścia na górę Stetind Naess zaproponował filozoficzne uzasadnienie dla górskiej wspinaczki. Zainspirowany Etyką Spinozy podkreślił znaczenie radości w wędrówce po szczytach i połączenia indywidualnej jaźni z wielką Jaźnią/Naturą.
Nie skończyło się jednak na zielonym pięknoduchostwie. „Opuszczając masyw Stetind, Arne i ja zgodziliśmy się, że synteza filozofii i nauk ścisłych wzmocni skuteczność ochrony przyrody” – mówi Faarlund w wywiadzie z Moniką Kowalczyk, absolwentką AWF w Krakowie, autorką pracy doktorskiej Człowiek ekologiczny w kulturze fizycznej. Ekologia głęboka jako filozoficzny fundament integracji człowieka i natury[1].
W 1970 r. Faarlund, Naess i inni obrońcy przyrody brali udział w najgłośniejszym norweskim proteście lat 70. i 80. – był to sprzeciw wobec budowy tamy na wodospadzie Mardøla. Jak zaznacza Faarlund w przywołanym już wywiadzie, akcja w obronie wodospadu „była wynikiem wspomnianego wysiłku dążącego do wypracowania ekofilozoficznej alternatywy dla powojennego społeczeństwa zorientowanego na wzrost gospodarczy i wrogo nastawionego wobec przyrody[2]”.
Alternatywa trafiła na przyjazny grunt. Na przełomie lat 70. i 80. rozpoczęła się „ekologizacja Norwegii”. Owszem, zielony przypływ zbiegł się z odkryciem złóż ropy i wynikającym z tego błyskawicznym rozwojem gospodarczym, ale idea przetrwała. W 2008 r. Rada ds. Ekofilozofii zaprezentowała tzw. Deklarację Stetind, nową wersję filozofii przyjaznej naturze, inspirowaną przemyśleniami uczestników pamiętnej wyprawy na Stetind z 1966 r.
A tradycja friluftsliv została nawet uwzględniona w tzw. Białej Księdze, czyli rządowym raporcie skierowanym do parlamentu.
Bieganie, biwakowanie, narty…
Nie trzeba mieć jednak natury filozofa, by żyć w zgodzie z friluftsliv. Wystarczy chęć kontaktu z przyrodą, czerpania z niej siły i poczucia wspólnoty. W Norwegii już w 1957 r. wprowadzono Ustawę o rekreacji na świeżym powietrzu, która pozwala na swobodny dostęp do natury – wszędzie można biwakować „na dziko” (również na terenach prywatnych), łowić ryby bez zezwoleń, wędrować. Po prostu wypoczywać aktywnie pod gołym niebem.
Ale dla radykałów, takich jak Faarlund (a tacy urzekają mnie najbardziej), w kontakcie z przyrodą kluczowe są krystalicznie czyste intencje: bezinteresowność i wyzbycie się rywalizacji. Gdy Monika Kowalczyk pyta Nilsa Faarlunda o to, czy dzięki rekreacji na świeżym powietrzu można odbudować głębokie relacje z naturą, on odpowiada stanowczo: nie. „Ponieważ […] rekreacja na świeżym powietrzu to niewłaściwe wykorzystywanie (nadużywanie) przyrody, jako miejsca do organizowania zajęć w celu złagodzenia stresu, walki z nudą i/lub budowania nowoczesnej tożsamości”.
Aktywność fizyczna zgodna z friluftsliv ma nam sprawiać radość – przypomina Kowalczyk. – A dzisiejszy sport czy rekreacja nie zawsze jej dostarczają: pojawia się rywalizacja, osiągi, frustracja. Do tego dochodzi technologizacja: wiele osób uprawiających sport na świeżym powietrzu prześciga się najnowszym, najdroższym sprzęcie, różnych gadżetach i wyspecjalizowanych strojach. Arne Naess podkreśla, że friluftsliv powinien być etycznie i ekologicznie odpowiedzialny. Szacunek dla krajobrazu, przebywanie w dzikiej przyrodzie bez pozostawiania śladu. Dlatego stawia na takie sporty jak wspinaczka czy bieganie, rower i narty biegówki, a nie na narciarstwo zjazdowe wymagające wyciągów, infrastruktury i muzyki na cały regulator.
Kowalczyk sama uprawia friluftsliv, każdego lata zabierając rodzinę do zabitej dechami wsi, gdzie jej wielkomiejskie dzieci biegają na bosaka i schylają się z czułością nad każdym żuczkiem i ślimakiem.
– Jeżeli coś kochamy, chcemy to chronić – mówi. – Nie wystarczy uczyć dzieci segregacji śmieci, trzeba sprawić, by ceniły naturę i dążyły do tego, by wytwarzać jak najmniej śmieci. Walka ze skutkami degradacji środowiska jest ważna, ale istota leży w zmianie podejścia, przewartościowania naszego stosunku do przyrody i życia w niej. Trzeba dostrzec przyczyny kryzysu klimatycznego w ludzkich postawach: niekończącej się chęci bogacenia, wzrostu gospodarczego za wszelką cenę, traktowania natury jako czegoś do ujarzmienia, wykorzystania, dostosowania do własnych oczekiwań. Trzeba zacząć traktować przyrodę jak nasz dom, a drogą powrotu do niego jest – jak powiedział Nils Faarlund – friluftsliv.
Uprawiajmy zatem „radość identyfikacji z wolną naturą” wszędzie, gdzie się da. Wtedy nigdy nie będziemy czuć się wyobcowani czy samotni. Przecież nawet w mieście otaczają nas ptaki, owady, drobne zioła i wielkie drzewa. Nasza rodzina.