
Żeby praktykować friluftsliv, nie potrzeba dzikich kniei czy niedostępnych fiordów. Wystarczy pobliski park albo przydomowy ogródek. Bo najważniejsze jest nastawienie do natury: szacunek, bezinteresowna ciekawość, poczucie, że jesteśmy jej nieodłączną częścią. I czerpanie z tego radości.
Zdecydowanie w opozycji do friluftsliv stoją za to takie pojęcia, jak zdobywanie/ujarzmianie natury, traktowanie jej instrumentalnie czy zaliczanie (np. szczytów oraz innych przyrodniczych atrakcji). Jednym słowem: patrzenie na naturę z pozycji władcy, „korony stworzenia” i eksploratora jej zasobów. Czyli tak, jak w antropocenie zwykliśmy to robić.
Ale to ekspansywne podejście ma swoje konsekwencje. Staliśmy się zagubionymi uciekinierami zagłuszającymi poczucie wykorzenienia szaleńczą konsumpcją. Głodnymi duchami, które porzuciły swój naturalny dom – przyrodę.
Fridtjof Nansen, norweski oceanograf, badacz polarny i działacz społeczny, uważał, że „tym, co może nas ożywić i prowadzi z powrotem do bardziej ludzkiego istnienia, jest chęć