Kiedy szaleje zaraza, chętnie szukamy winnego. A kto odpowiada za grypę, która co sezon uprzykrza życie Polakom? Wskazówkę znaleźliśmy w archiwalnym numerze „Przekroju”.
Był taki dzień w Warszawie, kiedy temperatura przez jakie dobre sześć godzin utrzymywała się na tym samym miejscu, przynajmniej na niektórych termometrach, a gazety doniosły, że 500 osób zachorowało na grypę. Jedną z tych 500 osób była Ruda.
Oto sprawozdanie Rudej z przebiegu grypy, przeplatane szeregiem donosów na Aurę, czyli pogodę:
Wszystkiemu winna Aura. I to nie od dzisiaj, Aura odpowiedzialna jest za ogromną liczbę plag ludzkości, nie mówiąc już o plagach świata zwierzęcego, roślinnego, a nawet mineralnego, od zarania dziejów. Kropka.
Aura jest zmienna, to wiadomo. Lecz bieżącej zimy zmienność jej przeszła wszelkie oczekiwania, przewidywania i krakania, albowiem Aura, znudzona faktem, że konwersacja na jej temat zaczęła wygasać, postanowiła zmieniać się co kilka godzin. To spowodowało, oczywiście, falę nowych plotek na jej temat i Aura jest, podobno, cała szczęśliwa.
Byłaby jednak jeszcze szczęśliwsza, gdyby nie fakt, że spikerzy radiowi i telewizyjni, przepowiadając ją na dzień następny, z reguły używają formułki „temperatura bez większych zmian”, co doprowadza ją do paroksyzmów szału i powoduje jeszcze gwałtowniejsze i szybsze zmiany. Proponuję więc, żeby formułki tej zaniechano odgórnie.
Na skutek huśtawki zafundowanej nam przez Aurę w pewien poniedziałek rano poczułam drapanie w gardle. Odwaliwszy szereg rozmów telefonicznych z zagrypionymi przyjaciółmi, wzięłam się szybko do intensywnego leczenia. Jadłam witaminę C w ogromnych ilościach, płukałam gardło solą, rumiankiem lub kwasem bornym na zmianę, piłam herbatę z sokiem malinowym, z koniakiem, z rumem, z cytryną, brałam aspirynę, influmin, tabletki przeciwgrypowe, proszki z krzyżykiem.
Nazajutrz drapanie ustało, rozpoczął się natomiast katar. Zatelefonowałam do zakatarzonych przyjaciół i na skutek porad położyłam się do łóżka, wzięłam na poty, zakropiłam nos i oczy rinazynem.
Nazajutrz miałam temperaturę. Zatelefonowałam do przyjaciół, wzięłam aspirynę, multiwitaminę, piłam wodę z cytryną, jadłam kogel-mogel, wąchałam tarty chrzan, piłam kropelki z apteki homeopatycznej, spałam w wełnianych męskich skarpetkach.
Nazajutrz wybuchł kaszel. Zatelefonowałam do przyjaciół kaszlących i… piłam syrop żywokostowy, mleko z masłem i miodem (czego najgorszym wrogom życzę), brałam kodeinę, aspirynę, chininę, płukałam gardło wodą z jodyną, cytryną i antistiną, kazałam sobie postawić bańki, leżałam w łóżku, klęłam, czytałam „Sagę rodu Forsyte’ów”, „Rodzinę Połanieckich” i „Buddenbrooków”. Nic nie pomogło.
Nazajutrz chrypa. Szalona, głęboka, absolutna chrypa. Nie mogłam telefonować. Zaczęłam się leczyć przy pomocy „Encyklopedii zdrowia”. Zrobiłam sobie kompres wysychający na szyję, próbowałam śpiewać arie operowe, najpierw Verdiego, potem Leoncavalla, wreszcie Mozarta. Jadłam znów kogel-mogel, piłam znów mleko z miodem i masłem, herbatę z cytryną i tak dalej.
Trwało to przez całe 10 dni, przez które Aura szalała za oknem, próbując dostać się do środka. Termometr skakał jak szalony, to świeciło słońce, to hulał wiatr, to padał śnieg, to deszcz, to mróz, to odwilż, a ja nic, a ja w swoich czterech ścianach z radiem, telewizją, książkami i medykamentami.
Po dziesięciu dniach zrobiło się lepiej. Przybyło mi dwa kilo i mam zrujnowany przewód pokarmowy.
Konkluzja: Aurę chwalić i zwracać na nią uwagę, żeby się nie czuła zaniedbana i niekochana. Może się wtedy uspokoi. Nie leczyć się tuczącymi sposobami, do których należą mleko, miód, alkohol, cukier, żółtka i temu podobne sposoby domowe. Kompresy są do kitu. Proszki antygrypowe psują żołądek. Z lektury najlepsza „Saga”. Do śpiewania najlepszy Mozart. Dobrze działa oglądanie „Wielokropka”. Mimo licznych zapewnień w radio bardzo mało dobrej muzyki, z wielką przewagą Szopena. Katar trwa dwa tygodnie. Jeżeli można, należy jednak wezwać lekarza.
PS Już po wszystkim. W ostatniej chwili dowiaduję się, że trzeba było jeszcze moczyć nogi w gorącej wodzie z solą. No ale już za późno.
PS PS Dowiaduję się w najostatniejszej chwili, że powyższe moje, prywatne zupełnie rozważania otrzymały naukowe pokrycie. Spieszę więc donieść, że dr Albert Kapikian z Instytutu Chorób Zakaźnych i Alergicznych w Stanach Zjednoczonych ogłosił, iż mimo usilnych starań i badań nie ma absolutnie żadnego środka na zwalczanie infekcji grypowych w szczególności, a tak zwanych przeziębień w ogólności. Według wyników wieloletnich badań instytutu trwają one od czterech do dziesięciu dni (u mnie dziesięć), spowodowane są ogromną ilością wirusów, odpowiedzialne są za 30 do 50% wszystkich nieobecności w przemyśle, a za 60–80% dni opuszczonych przez uczniów w szkołach podstawowych i średnich. Innymi słowy połowa wszystkich zachorowań na skalę krajową to schorzenia gardła, uszu i nosa.
Najnowsze badania wykazały, że wirusy przeziębieniowe pracują na kilka zmian. Trzykrotnie w ciągu roku zmieniają się na posterunku. Teraz na przykład mamy do czynienia z wirusem, który będzie czynny mniej więcej do końca miesiąca. Następnie zniknie bez śladu, ilość zachorowań zmniejszy się, po czym gdzieś w końcu marca lub z początkiem kwietnia rozpocznie się nowa seria kichania i kaszlu, ale tym razem będzie spowodowana zupełnie innym wirusem, który pobryka sobie do nastania bezapelacyjnie wiosennej pogody. I dopiero z początkiem listopada wartę przeziębieniową obejmie trzecia zmiana, złożona z innego typu wirusów.
Dlatego właśnie tak trudno nabrać odporności do katarów. Uodporni się obywatel na jedną zmianę, to druga zmiana przychwyci go za kilka tygodni, i tak to już jest. I dopóki panowie uczeni nie złapią wszystkich wirusów na gorącym uczynku i nie spreparują nam szczepionki, uwzględniającej wszystkie typy, będziemy dalej kaszleli i kichali, i… moczyli nogi w kuble.
Tekst pochodzi z numeru 1141/1967 r., (pisownia oryginalna), a możecie Państwo przeczytać go w naszym cyfrowym archiwum.