To działa, nawet jeśli nie jesteś w nastroju. Wymuszony śmiech może rozładować stres i wzmocnić odporność organizmu. I w końcu zmienić się w ten prawdziwy.
Weź głęboki wdech i na chwilę zatrzymaj powietrze. Wypuszczając je, głośno się zaśmiej. Ha, ha, ha, ha! Jakbyś śmiała się do rozpuku. Powtórz ćwiczenie kilka razy, najlepiej w grupie. Czujesz się nieswojo? Udaj, że wyciągasz z głowy tę myśl – swojego „wewnętrznego krytyka”. Przypomnij sobie, jak w dzieciństwie piłaś nieistniejącą herbatę w filiżance z kompletu dla lalek albo bawiłaś się w sklep, płacąc kolorowymi karteczkami. Postaw wyimaginowanego krytyka na swojej dłoni i wyśmiej go. Ha, ha, ha, ha! A teraz rozwiń nieistniejącą nić dentystyczną i wyczyść nią swój mózg, od ucha do ucha. Ha, ha, ha, ha! Wyszoruj do czysta, żeby nic ci już nie przeszkadzało śmiać się dalej. Ha, ha, ha, ha! Wreszcie możesz się nagrodzić – klaszcz w ręce rytmicznie i skanduj: świetnie, świetnie, heeej!
Głupie? Ale skuteczne!
Zaliczyłam pierwsze w życiu zajęcia z jogi śmiechu. Przyszłam zmęczona, z bólem głowy i niechęcią do wszelkich kontaktów międzyludzkich. „Śmiać się dzisiaj? – myślałam. – Niemożliwe!” Zapomniałam jednak, że śmiech jest zaraźliwy. I to nie metaforycznie, ale dosłownie: fizjologicznie.
Piotr Bielski, instruktor i mistrz jogi śmiechu, który zaprosił mnie na sesję w Warszawie, nie dziwi się początkowym reakcjom: „Rozum ci podpowiada, że to głupie. W porządku. Jednak śmiejesz się, a to znaczy, że działa”.
Pierwszy śmiech wymuszam.