Piotr Stankiewicz wysławia emocje dotychczas w polszczyźnie niewysłowione.
Nehmenderz – gdy ciągle i ciągle nie umiemy się nauczyć, kiedy można się kłócić z ludźmi w Internecie, a kiedy nie wypada. Wiadomo, że na ogół to drugie, wiadomo, na ogół nie wypada, nie warto i strata czasu, ale my i tak się raz po raz na to łapiemy, bo raz ta pokusa nas zwiedzie, a raz inna. Tu chcemy coś komuś wytłumaczyć, tam przekonać, tu się zdenerwujemy, a tam będziemy mieć gorszy dzień. I ciągle się nie możemy nauczyć, że to wcale nie jest w naszym interesie, że to algorytmy Facebooka nami kierują, że nie powinniśmy się temu poddawać… a i tak lądujemy tam, gdzie lądujemy.
Dwelor – kiedy wracamy do jakiegoś dawnego hobby – szachów, biegania, czytania książek Wydawnictwa Czarne – i najpierw nas to niezmiennie fascynuje, daje oddech, jest wielką odskocznią przyjemności, ale potem okazuje się, że to żaden sentyment ani nawet odpoczynek, tylko kolejna ucieczka w bezproduktywność, marność i samooszustwo. Ale to się zawsze okazuje poniewczasie, gdy solidny kąsek czasu, energii i motywacji zdążyliśmy już przegrać. Nie wiadomo po co, nie wiadomo dlaczego, nie wiadomo dla kogo.
Dessimi – kiedy jesteśmy w czymś całkiem nieźli, zarabiamy na tym i chwalą nas za to, wedle wszelkiej obiektywnej i sprawdzalnej skali idzie nam naprawdę dobrze i nie powinniśmy sobie nic zarzucać, ale w głębi ducha widzimy (a znamy się na sprawie przecież, więc umiemy ocenić), że cała ta nasza umiejętność to w gruncie rzeczy powtarzanie paru grepsów i sztuczek, może wyrafinowanych, może niedostępnych oku laika i dla niego imponujących, lecz w gruncie rzeczy prostych. I widzimy, że wcale tak znów wybitni nie jesteśmy, mamy świadomość, że umiemy powtarzać te parę swoich zagrań, ale nowych już nie wymyślimy, nie wyjdziemy poza kombinacje i roszady tego, co już jest.
Kemokoshi – ten dziwny moment klarownej jasności, gdy uświadamiamy sobie, że rzeczy są mimo wszystko prostsze, niż nam się wydawało, że odwaga cywilna to naprawdę nic więcej niż umiejętność powiedzenia „nie”, że powodzenie w towarzystwie to śmiałość w udawaniu, że umiemy być tego towarzystwa duszą, że cierpliwość to nie żadna metafizyczna łaska, lecz zwykłe zagryzienie zębów, a pracowitość to po prostu umiejętność przyłożenia się do pracy tu i teraz. I nagle wstecznie unieważnia się ten cały zmarnowany czas, kiedy czekaliśmy nie wiadomo na jakie oświecenie. Od teraz wiemy już, że będzie łatwiej, ale kosztem żalu o to, że sporo zmarnowaliśmy. I ta gorzka świadomość, że gdzie byśmy już mogli dzisiaj być, gdybyśmy nie marnowali czasu?