Śpij dobrze!
i
Albert Joseph Moore, „Lilie”, 1866 r., Clark Art Institute/Rawpixel (domena publiczna)
Promienne zdrowie

Śpij dobrze!

Paulina Wilk
Czyta się 13 minut

Jeśli długi sen wydaje ci się luksusem, na który pozwalasz sobie tylko w weekend, przeczytaj ten tekst do końca. Jeśli nie umiesz sobie wyobrazić dnia bez kawy, także wytrwaj do ostatniej kropki. A jeśli kochasz spać, przekonaj się, ile mądrości jest w tym uczuciu.

Dobry sen to współcześnie rzadkie zjawisko. Śpimy za krótko, za płytko, a w dodatku coraz częściej przyjmujemy tryb czuwania – stand by. Poganiani myślimy, że „czas to pieniądz”, i próbujemy dorównać wydajnością otaczającym nas urządzeniom.

Wielu z nas nauczyło się żyć z codziennym niedoborem snu, jak gdyby jego długość i jakość zależały od naszego kaprysu i podlegały indywidualnym negocjacjom bez konsekwencji. Tymczasem większość ludzi, by prawidłowo funkcjonować, potrzebuje średnio od siedmiu do dziewięciu godzin snu w ciągu doby. W mniejszości są ci, którym stale wystarcza zaledwie pięć lub sześć godzin snu, a także osoby, które – by czuć się dobrze – muszą spać znacznie dłużej.

Przez większość dziejów ludzie spali tyle, ile potrzebowali. Dopiero wiek pary i elektryczności oraz ustandaryzowanie zegarów i wprowadzenie systemu zmianowego w zakładach przemysłowych zmieniły reguły gry. Rewolucja industrialna zaatakowała naturalną potrzebę snu – od tej pory idziemy z nią na coraz większe kompromisy. Fabryczny gwizdek stawiał na nogi całe robotnicze osiedla, a dziś budzą nas alarmy w smartfonach. I to nie raz, bo ustawiamy w nich funkcję drzemki, czyli ponownego wybudzania po kilku lub kilkunastu minutach, notabene serwując sobie ponawiany stres i wyrzut adrenaliny. Już samo to, że potrzebujemy wielokrotnego potrząsania, by wstać wreszcie z łóżka, powinno dać nam do myślenia, jak bardzo działamy wbrew swoim naturalnym potrzebom.

Według Jonathana Crary’ego, autora książki 24/7. Późny kapitalizm i koniec snu, w przyszłości o dobry sen – czyli odpowiednio długi, nieprzerwany i głęboki – będzie nam tylko trudniej. Ku całodobowemu modelowi

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Telegraf Morfeusza
i
„Drabina Jakubowa”, Jacques Stella, ok. 1650 r./LACMA (domena publiczna)
Wiedza i niewiedza

Telegraf Morfeusza

Alicia Puglionesi

Fascynujący przypadek rzekomej telepatii we śnie pod koniec wojny secesyjnej w Ameryce bada historyczka Alicia Puglionesi. Oto jak dawne wyobrażenia o proroczej naturze snów połączyły się z utratą, tęsknotą i nowymi możliwościami komunikacji na odległość.

Przed świtem 21 lipca 1865 r. w Cambridge w stanie Mas­sachusetts młody mężczyzna ocknął się z głębokiego snu z dziwnymi słowami na ustach: „Bądź gotów umrzeć za to, co tamci gotowi są wyśnić”. Zaledwie je wypowiedział, znów zmorzył go sen. Zdążył jedynie zadać sobie mgliste pytanie: „Czy [słowa te] rzeczywiście wyrażały wzniosłą myśl, czy jedynie wzniośle brzmiały”. Następnego dnia na Harvard University ten sam mężczyzna, podpisujący się jako pan W., z zaskoczeniem wysłuchał deklamacji słynnego poety Jamesa Russella Lowella podczas uroczystości na cześć studentów poległych w amerykańskiej wojnie secesyjnej. W napisanym specjalnie na tę okazję utworze zamiast „bądź gotów umrzeć za…” znalaz­ły się słowa „bądź gotów uczynić” – lepiej pasujące do rymu – i pan W. zastanawiał się, czy „bardziej spodobały [mu] się słowa poety czy własne”. Wiele lat później pan W. wciąż pozostawał pod wrażeniem tego zdarzenia i postanowił opowiedzieć swoją historię Williamowi Jamesowi – psychologowi z Harvard University – „w nadziei, że te wspominki mogą zaciekawić [jego] towarzystwo”, tj. Amerykańskie Towarzystwo Badań Parapsychicznych zajmujące się rejestrowaniem i analizowaniem zjawisk parapsychicznych. Nie dajmy się zmylić lekkiemu tonowi pana W. – nie ulega wątpliwości, że uważał ten incydent za coś więcej niż zwykłą anegdotę, skoro po tylu latach wciąż do niego powracał. Czyżby w grę mogła wchodzić jakaś potężniejsza od przypadku siła, która wszczepiła nieznany jeszcze wers utworu Lowella do umysłu śpiącego pana W.?

Czytaj dalej