Jeśli długi sen wydaje ci się luksusem, na który pozwalasz sobie tylko w weekend, przeczytaj ten tekst do końca. Jeśli nie umiesz sobie wyobrazić dnia bez kawy, także wytrwaj do ostatniej kropki. A jeśli kochasz spać, przekonaj się, ile mądrości jest w tym uczuciu.
Dobry sen to współcześnie rzadkie zjawisko. Śpimy za krótko, za płytko, a w dodatku coraz częściej przyjmujemy tryb czuwania – stand by. Poganiani myślimy, że „czas to pieniądz”, i próbujemy dorównać wydajnością otaczającym nas urządzeniom.
Wielu z nas nauczyło się żyć z codziennym niedoborem snu, jak gdyby jego długość i jakość zależały od naszego kaprysu i podlegały indywidualnym negocjacjom bez konsekwencji. Tymczasem większość ludzi, by prawidłowo funkcjonować, potrzebuje średnio od siedmiu do dziewięciu godzin snu w ciągu doby. W mniejszości są ci, którym stale wystarcza zaledwie pięć lub sześć godzin snu, a także osoby, które – by czuć się dobrze – muszą spać znacznie dłużej.
Przez większość dziejów ludzie spali tyle, ile potrzebowali. Dopiero wiek pary i elektryczności oraz ustandaryzowanie zegarów i wprowadzenie systemu zmianowego w zakładach przemysłowych zmieniły reguły gry. Rewolucja industrialna zaatakowała naturalną potrzebę snu – od tej pory idziemy z nią na coraz większe kompromisy. Fabryczny gwizdek stawiał na nogi całe robotnicze osiedla, a dziś budzą nas alarmy w smartfonach. I to nie raz, bo ustawiamy w nich funkcję drzemki, czyli ponownego wybudzania po kilku lub kilkunastu minutach, notabene serwując sobie ponawiany stres i wyrzut adrenaliny. Już samo to, że potrzebujemy wielokrotnego potrząsania, by wstać wreszcie z łóżka, powinno dać nam do myślenia, jak bardzo działamy wbrew swoim naturalnym potrzebom.
Według Jonathana Crary’ego, autora książki 24/7. Późny kapitalizm i koniec snu, w przyszłości o dobry sen – czyli odpowiednio długi, nieprzerwany i głęboki – będzie nam tylko trudniej.