W Polsce słońce pojawia się średnio w roku na 4,5 godziny dziennie. W Hiszpanii czy Grecji – na 8 godzin, a w Egipcie – na ponad 10. Od lat wszyscy nas słońcem straszą (nie bez powodów oczywiście) i zapominamy, że ono nie tylko szkodzi. Oto kilka racjonalnych argumentów wzmagających radość pojawiającą się naturalnie pod wpływem słońca.
Leczenie słońcem chorób skóry to pomysł duńskiego lekarza Nielsa Ryberga Finsena (okazał się wart Nagrody Nobla w 1903 r.). Dziś wiemy, że racjonalnie dawkowane słońce łagodzi m.in. łuszczycę, pomaga w gojeniu się ran i zapaleń. Nie wolno tylko przesadzić, ale o tym, jak nie przesadzać i jak się chronić, piszą wszyscy inni, więc my wam odpuścimy.
Promienie słoneczne łagodzą bóle mięśni i stawów (rozkosznie nagrzewając ciało).
Pod wpływem słońca przyspiesza przemiana materii (co oznacza, że łatwiej spalamy kalorie i oczyszczamy się z toksyn).
Finsen zauważył też, że opalanie się pomaga na krzywicę, chorobę wywołaną niedoborem witaminy D3. Ta witamina, wytwarzana w naszym organizmie właśnie pod wpływem słońca, jest także potrzebna do sprawnego funkcjonowania układu odpornościowego i nerwowego.
Kiedy wystawiamy się na słońce, wzrasta produkcja serotoniny, nazywanej hormonem szczęścia. W sumie wszyscy o tym wiedzą, ale miło ująć czasem codzienne doświadczenie w terminach medycznych.
Latem rośnie też libido. Może to sprawka słońca i witaminy D3.