![](https://przekroj.org/app/themes/przekroj/public/images/arch-right.png?id=c8439856e49efddc949ed008b8c703f4)
Czy nasze „ja” to tylko iluzja? Legendarny neuronaukowiec Joseph LeDoux zdradza, jak mózg buduje sens naszego życia, dlaczego strach nie jest emocją, a ewolucja nie stworzyła nas jako spójnych istot, lecz pełnych wewnętrznych sprzeczności.
O funkcjonowaniu mózgu potrafi nawet śpiewać i czasem to robi, bo wraz z kolegami po fachu stworzył rockowy zespół, którego teksty krążą wokół takich tematów, jak neurony, lęk czy amnezja. Na co dzień jednak częściej wykłada i pisze. Jeden z najbardziej znanych światowych neurobiologów Joseph LeDoux jest autorem przełomowych badań nad lękiem i świadomością.
Paulina Wilk: Zajął się Pan neuronauką w latach 70. XX w., gdy była jeszcze w powijakach. Szedł Pan w ciemno czy przeczuwał, że oto rodzi się nowa, fascynująca ścieżka wiedzy?
Joseph LeDoux: To były ekscytujące czasy, nikt nie wiedział, jak daleko zajdziemy ani co uda się zbadać. Oficjalnie neuronauka narodziła się pod koniec lat 60., wtedy jeszcze nazywała się psychobiologią, a zajmowali się nią chemicy, biolodzy i psycholodzy. Neuronaukowców wówczas nie było. Kiedy się nią zainteresowałem, miałem już dwa dyplomy – jeden z zarządzania, drugi z marketingu. Zapisałem się na zajęcia z psychologii „Uczenie się i motywacja”. Myślałem, że dzięki temu więcej dowiem się o tym, jak ludzie podejmują decyzje zakupowe. Tymczasem były to lekcje o procesach uczenia się i zapamiętywania… u szczurów. Nie wiedziałem nawet, że to można badać. Ale z miejsca zakochałem się w tym pomyśle.
Miałem szczęście, że choć brakowało mi doświadczenia naukowego, przyjęto mnie na studia doktoranckie. Wspólnie z moim mentorem prowadziłem badania osób z rozszczepieniem mózgu – pacjentów z ciężką postacią epilepsji, którym nie pomagały leki i konieczne było operacyjne rozdzielenie półkul, co osłabiało część symptomów i napadów padaczkowych. Mój mentor wykonał już wcześniej sporo badań i ustalił na przykład, że jeśli się stymuluje prawą półkulę, lewa umie opowiadać o tym odczuciu, ale w drugą stronę to nie działa, bo prawa nie dysponuje językiem. Nasz pacjent, którego nazwaliśmy Paul, przechowywał w lewej półkuli wszystkie opowieści: o swoich marzeniach, o dziewczynie, o rzeczach z przeszłości, o tym, jak kochał program telewizyjny Happy Days. Natomiast z jego prawej półkuli wychodziły tylko reakcje, gesty. Nasze wielkie pytanie odnośnie do prawej półkuli brzmiało więc: „Czy jest tam ktoś? Czy rezyduje tam świadoma osoba?”.
Jak szukaliście odpowiedzi?
Zaczęliśmy jeździć na weekendowe badania do pacjentów mieszkających w Dartmouth i okolicach. I tam przeprowadziliśmy eksperyment. Wykazał on, że nawet jeśli się nie stymuluje lewej półkuli i nie widzi ona czynności wykonanych na skutek impulsu wysłanego do prawej, to zapytana o ich przyczynę, zaczyna podawać zmyślone uzasadnienia. Jak się okazało, mózg nie chce wiedzieć, że ciało robi coś poza jego wiedzą i kontrolą. Woli uniknąć dysonansu poznawczego, natychmiast go zasłania. Ale przecież wiemy, że ogromna część zachowań i funkcji życiowych człowieka dzieje się poza jego kontrolą. Wypracowaliśmy więc teorię, że ludzkie mózgi mają zdolność świadomego budowania sensownych narracji o naszych zachowaniach, abyśmy mogli istnieć jako spójne stworzenia. I że świadome mózgi znają tylko jedną część naszego istnienia.
Czy to wtedy zajął się Pan na dobre badaniem mózgów?
Któregoś wieczoru siedzieliśmy z kolegami badaczami przy piwie i pojawił się temat emocji. W tamtych czasach rzadko je badano, bo w kognitywistyce i psychologii dominowali behawioryści. Postanowiłem więc zająć się tym niezaoranym polem. Skupiłem się na szczurach. Chociaż uczelnia, na której pracowałem, Cornell Medical School w Nowym Jorku, szczyciła się znakomitą opinią, to nie mieliśmy żadnych narzędzi pozwalających badać ludzkie mózgi. Nie istniały jeszcze takie maszyny jak funkcjonalny rezonans magnetyczny. Zresztą gdybym miał czekać na pojawienie się odpowiednich pacjentów, minęłyby lata – stąd szczury. Rozumiałem wprawdzie, że mają inną świadomość niż ludzie, ale chciałem sprawdzić, czy podstawowe reakcje, np. zastyganie w bezruchu w sytuacji zagrożenia, wychodzą z tych samych obwodów neuronalnych. Na tych badaniach spędziłem wiele lat. Dużo uwagi poświęciłem ciału migdałowatemu, które wtedy zdaniem naukowców było centralą strachu, ale ja z czasem nabrałem innego przekonania. Doszedłem do wniosku, że ludzkie świadome doświadczenia, w tym emocje (np. lęk), są poznawczą interpretacją sytuacji, w której się znajdujemy, z kolei reakcje ciała migdałowatego wydają się pierwotne, odruchowe – szczur zawsze nieruchomieje na dźwięk dzwonka.
Co to znaczy, że świadome uczucie lęku jest interpretacją?
Ciało migdałowate wyczuwa bodziec i produkuje automatyczną reakcję obronną, ale świadome rozumienie strachu powstaje gdzie indziej. Przez dekady naukowcy badali zwierzęta, by wynaleźć leki zmniejszające u ludzi lęk oraz niepokój. I ponieśli niemal całkowitą porażkę. Pacjenci łykali tabletki i wciąż się bali. Wszyscy byli tym rozczarowani: zarówno ludzie, którzy się bali, jak i psychiatrzy, psychoterapeuci czy farmakolodzy. A ja wiedziałem już, że odpowiedzi na ludzkie lęki nie znajdziemy w automatycznych reakcjach szczurów. Wróciłem do wniosków z badań nad osobami z rozszczepionym mózgiem – uczucie strachu jest opowieścią, interpretacją automatycznej reakcji zamrożenia, powstaje jako część neurologicznego schematu, który umożliwia świadome doświadczenie.
Takie schematy tworzymy, obserwując nie tylko samych siebie, lecz także otoczenie. Powiedzmy, że ktoś idzie na przyjęcie pełne obcych ludzi. Wie, że będzie podenerwowany. Schemat niepokoju jest już gotowy, być może więc mózg skupi się jedynie na frustrujących elementach. Ale jeśli uda się temu człowiekowi skłonić mózg do wytworzenia nowej interpretacji oraz innego schematu, będzie mógł inaczej regulować swoje doświadczenie. Chodzi więc o zmianę opowieści o sobie.
A o kim myślę, mówiąc o sobie?
Podczas pracy nad książką Cztery rodzaje istnienia. Nowa koncepcja człowieka sprawiłem sobie koszulkę z napisem „Twoje ja jest opowieścią”. Przeprowadzono wiele badań neurologicznych i psychologicznych dotyczących ja, ale według mnie to pojęcie nie opiera się na rygorystycznych naukowych regułach – jego źródeł należy szukać we wczesnych rozważaniach filozoficznych. Naukowcy narzekają, że wszyscy mówią o jakimś ja, lecz nikt właściwie nie wie, czym ono jest. Pojęcie „ja”, podobnie jak pojęcie „osobowości”, to koncept, którego postanowiłem się w swoich badaniach pozbyć. Wiele badań prowadzonych w imię tych tworów przyniosło ciekawe wyniki, jednak moim zdaniem sam termin jest przeszkodą – ja to opowieść, którą nasze mózgi wyrażają w słowach i którą opowiadamy sami sobie oraz innym. Odrzuciłem wyobrażenie, że ja to jakiś wewnętrzny duch czy maszyna, która się może ze mnie wyłonić. Nie ma we mnie odrębnego, nieświadomego ja, istnieje tylko opowieść o mnie. Nie ma żadnej tajemnicy. Jest ja, znane przez mój mózg. Co więcej, wcale nie znam siebie dobrze, bo wiele aspektów życia organizmu wymyka się mojej świadomości.
Czy zatem można powiedzieć, że tworzenie opowieści jest fundamentalną funkcją ludzkich mózgów, a o naszym człowieczeństwie stanowi wymienianie się historiami z innymi?
Nie ja pierwszy twierdzę, że człowiek to zwierzę opowiadające. Jednak nie wszystkie narracje toczą się w słowach, te wizualne są na przykład równie istotne. W swojej książce staram się ukazać głębsze wymiary tej narracyjności. Mamy różne punkty wlotowe w naszych ciałach; przez cały czas docierają do nas informacje wizualne, dźwiękowe, zapachowe. Trafiają do mózgu, on wysyła sygnały do działania, podejmowania decyzji, dokonania oceny, przemyślenia ich. Funkcjonują w nas rozmaite modalności, które w bardzo złożonym procesie zostają zintegrowane w całość nazywaną przez nas doświadczeniem. Nasz mózg ocenia sytuację, w jakiej się znajdujemy, nadaje jej wartość i decyduje, co z nią zrobić. Jednak aby to holistyczne doświadczenie informacyjne dotarło do naszych mięśni albo do strun głosowych i zmaterializowało się w formie ruchu czy wypowiedzi, musi zostać przechowane jako całość. I według mnie dokonuje się to przez narrację amodalną – jeszcze pozbawioną formy zmysłowej. Nasz system poznawczy generuje opowieść, którą wysyła do świadomych obszarów mózgu.
Jak to się dzieje?
Doprowadzamy w mózgu do fuzji rozmaitych napływających do nas bodźców, łączymy je w schemat, jeszcze niewerbalną opowieść – i dopiero ona pozwala nam mówić, działać i doświadczać. Wyobraźmy to sobie jako strumień rozdzielający się na trzy nurty. To, co robimy, i to, co mówimy, nie zawsze się zgadza. Nie zawsze też jesteśmy tego świadomi. A więc nasze doświadczenie nie obejmuje całości zdarzeń. Możemy świadomie reinterpretować wyłącznie to, co nasz mózg wie, tymczasem różne aspekty naszego życia psychicznego nie są świadome, lecz przedświadome. Na przykład teraz, gdy mówię, nie zastanawiam się nad każdym słowem, tylko korzystam z zasobów informacji, które już pozyskałem podczas pracy nad książką. Szalenie trudno ustalić i zbadać, które z naszych działań i zachowań są w pełni świadome, a które nie. Szczególnie że mózg wciąż aktualizuje informacje i przesyła je pomiędzy tymi dwiema sferami. To bardzo dynamiczny układ, nic statycznego.
Pojęcie świadomości na długi czas zagarnęli psycholodzy, wcześniej – podobnie jak pojęcie „ja” – należało do filozofów. Czy jako naukowcowi trudno Panu przebić się z taką interpretacją świadomego życia?
Problem w tym, że traktujemy świadomość, jakby była całością. A istnieją co najmniej dwa jej rodzaje. Pierwszy to świadomość stworzenia – pozwala ona organizmowi być przytomnym i żywym oraz reagować na świat zewnętrzny. Tego rodzaju świadomości nie ma osoba pogrążona w śpiączce. Drugi to świadomość stanu umysłowego – tak rozumiemy ją powszechnie, chodzi o świadomość tego, co dzieje się w naszych głowach, zdolność introspekcji. Tę kategorię podzieliłbym na dalsze trzy części, za psychologiem Endelem Tulvingiem, który uważa, że człowiek ma świadomość autonoetyczną (wie, że jest jednostką, która czegoś doświadcza), noetyczną (zna fakty o sobie i środowisku) oraz anoetyczną (którą można określić jako niewiedzącą wiedzę). Tę ostatnią William James [filozof i psycholog żyjący na przełomie XIX i XX w. – przyp. red.] nazywał peryferiami strumienia świadomości. Uznawał, że właśnie ona znajduje się na pograniczu tego, co świadome i nieświadome. To na przykład owo trudno uchwytne uczucie, że masz coś na końcu języka.
W moim przekonaniu te trzy kategorie świadomości działają u ludzi równolegle. Mamy sporo dowodów, że świadomość autonoetyczna występuje u wszystkich ssaków. Noetyczna zależy już od działania pamięci w korze przedczołowej, być może dysponują nią także inne naczelne poza ludźmi. Natomiast anoetyczna zdaniem wielu badaczy istnieje tylko u ludzi, choć nie jesteśmy w stanie badać w tym zakresie naczelnych, nie ma więc pewności, czy rzeczywiście to jest jedynie domena ludzka. Nie wiadomo też, co odziedziczyliśmy po naszych zwierzęcych przodkach. Nie warto postrzegać innych zwierząt jako istot, którym czegoś brakuje. Może to po prostu my mamy coś ekstra.
A czy wszyscy ludzie są w takim samym stopniu świadomi?
Świadomość stanu umysłowego i jej trzy wskazane typy uznaję za uniwersalną cechę ludzką. Ale podobnie jak każdy z nas może mieć inny kolor włosów albo wyższy lub niższy poziom inteligencji, tak i pod tym względem możemy się różnić.
Czy świadomość rośnie w miarę upływu naszego życia albo w jakiś inny sposób się zmienia?
Piszę dziennik i właśnie ten temat wałkuję w głowie: czy jestem tym samym człowiekiem, którym byłem w młodości? Co mnie z tamtą osobą łączy, co we mnie z niej pozostało? Filozof John Locke wskazywał, że to pamięć pozwala nam stwierdzić, że jesteśmy tą samą osobą przez całe życie. Miał na myśli pamięć epizodyczną – choć wówczas nie była jeszcze zdefiniowana, to ona umożliwia umysłowe podróże w czasie: wspominanie przeszłości, myślenie o chwili obecnej i oczekiwanie przyszłości. Jednakże wszystko, co mówię tu o świadomości, nie jest sprawą zamkniętą ani pewną. Wciąż trwają prace nad różnymi teoriami.
Kiedy świadomość zaczyna się i kończy w życiu człowieka?
W badaniach nad świadomością zwierząt i noworodków napotykamy ten sam problem – u jednych i drugich widzimy zachowania, które wyglądają na świadome, ale niekoniecznie takie są. Na przykład, jak już wcześniej mówiłem, zarówno szczur, jak i człowiek zastygają w sytuacji zagrożenia, więc powstaje założenie, że strach powoduje zamrożenie u nich obu, jednak moje badania wskazują, że wcale tak nie jest. Tak jak już wiemy, zamrożenie u ludzi jest reakcją behawioralną, procesem neurobiologicznym zachodzącym równolegle do pracy tych części mózgu, które świadomie składają rozmaite bodźce w doświadczenie.
Wyróżniam cztery rodzaje istnienia. Pierwszy to biologiczny – zna go każda istota żyjąca, posiadająca DNA i zdolna do metabolizmu. Drugim jest neurobiologiczny – reprezentują go pewne organizmy żywe, które wykształciły system nerwowy i mogą go używać, aby wydajnie kontrolować swoje życie biologiczne. Typowymi cechami dla rodzaju neurobiologicznego są automatyczne reakcje czy nawyki – np. właśnie zastyganie w przypadku zagrożenia – na tyle silne, że nie wymagają poznawczego przemyślenia, a i tak są wykonywane. Te zachowania nie łączą się tak naprawdę ze świadomym umysłem, są raczej zaprogramowane przez ewolucję, by utrzymać organizm przy życiu. Trzeci rodzaj to istnienie poznawcze. Niektóre stworzenia neurobiologiczne potrafią kreować mentalne modele świata i korzystać z nich, by modelować swoje zachowanie czy mowę. Czwarty zaś to właśnie istnienie świadome.
Tekst pochodzi z rocznika „Przekroju” do kupienia tutaj.
![](https://przekroj.org/app/uploads/2024/12/OKLADKA-DOFINANSOWANIE-MINISTERSTWO-723x1024.png)
Co wiemy o poszczególnych rodzajach istnienia?
W przypadku dwóch pierwszych rodzajów dysponujemy wskaźnikami fizycznymi, są to: metabolizm, geny, system nerwowy. Jeśli chodzi o trzeci i czwarty, nie ma tak namacalnych wskazówek, musimy tworzyć interpretacje. Wiemy, że ludzie mogą przechowywać informacje w mózgu, czyli mają aktywną pamięć, która pozwala używać danych, by działać. To proces poznawczy, przedświadomy, który czasami może stać się świadomy. I tu wracam do pytania o świadomość u noworodka – on istnieje biologicznie i neurobiologicznie, działają jego układy i narządy, jest w kontakcie i odczuwa świat zewnętrzny, układ nerwowy pozwala mu na kontrolę homeostazy. Ale jak zbadać, co dzieje się u niego w poznawczym i świadomym wymiarze? Noworodków nie badamy, możemy oprzeć się jedynie na własnym doświadczeniu. Ono zaś mówi, że mamy pamięć, od początku życia gromadzimy informacje, a część z nich przedostaje się do świadomości, która pozwala nam stwierdzić, że to my wykonujemy jakąś czynność, my istniejemy; że to, na co patrzymy, jest jabłkiem, mikrofonem lub telewizorem, i wiemy, czym są te przedmioty. Wszystkie cztery rodzaje istnienia są nieodzowne do pełnego życia człowieka, niezbywalne i współistnieją, a rozgraniczenie ich pozwala dostrzec różnice między prymitywnymi neurobiologicznymi stanami a świadomymi mentalnymi procesami – to inne poziomy, na połączenie których ciężko i nieustannie pracują w nas procesy poznawcze.
Zastanawiam się teraz, co Pan myśli o filozoficznych koncepcjach świadomości. Jak Pan postrzega chociażby duchowe ujęcia świadomości albo nauki Wschodu?
Według mnie są to kulturowe konstrukty, które pomagają nam myśleć o tym, kim jesteśmy. W zachodniej kulturze mamy tzw. ludową psychologię, która pełni istotną funkcję w życiu społeczności. Na przykład traktujemy zwierzęta, jakby myślały o nas i nas kochały. Czy tak jest faktycznie – to osobna historia. Jednak bez względu na to, taki sposób myślenia wydaje się użyteczny. Mówi się, że powodem, dla którego je antropomorfizujemy, była bliskość ludzi i zwierząt. Potrzebowaliśmy ich, żyliśmy wspólnie, pomagały nam w rolnictwie, a jedynym, z czego mogliśmy czerpać, by próbować je zrozumieć i nakłonić do jakichś zachowań, była taka codzienna psychologia.
Trochę podobnie postępujemy z dziećmi – przypisujemy im zachowania emocjonalne długo przed tym, zanim staną się rzeczywiście zdolne do świadomego procesowania emocji. Bierzemy odruch za dowód uczucia, tymczasem odruch i świadomość to dwie różne rzeczy. Istnieje przekonanie, że strach jest emocją uniwersalną. Nieprawda. Rozmaite kultury odmiennie opisują zagrożenie, co przekłada się na inne zachowania i doświadczanie strachu.
Wracając do mistyki i tajemnicy świadomości – mamy dziś niesamowite filozoficzne propozycje. Na przykład przekonanie o panpsychizmie wszechświata. Takie koncepcje są inspirujące, problem pojawia się wtedy, gdy próbujemy je przyporządkować do nauki albo odwrotnie: dopasować naukę do tych teorii. Tego rodzaju kłopot mamy też z ideą zintegrowanej informacji, która głosi, że świadomość nie znajduje się w ludzkim mózgu, tylko przenika cały świat, i do której przychylają się nawet bardzo znani neuronaukowcy.
Na czym polega problem?
Na tym, że jeśli świadomość nie istnieje w mózgu, to praca naukowa nad nią nie ma sensu. Jestem materialistą. Uważam, że świadomość jest wytworem mózgu. Wyewoluowała w żywych organizmach; możemy ten proces prześledzić, choćby w linii ssaków. Nie spadła na nas z zewnątrz. Może się mylę, ale jestem jedną ze 150 osób, które podpisały się pod dokumentem nazywającym teorię zintegrowanej informacji pseudonauką, ozdobioną całą masą stwierdzeń, których nie da się zmierzyć ani udowodnić. A jeśli czegoś nie możesz zmierzyć, jest to nienaukowe.
Wymyślił Pan termin „mozaika bycia”, to określenie jest niemal poetyckie, nie kojarzy się z językiem nauki.
I żałowałem, że wydawca nie zgodził się, by moja książka miała taki tytuł! Zależało mi, by ukazać skalę umiejętności i różne poziomy historii ewolucji, które odłożyły się w nas – ludziach – i które nosimy w swoich ciałach. Nasze cztery sfery istnienia pozostają w dynamicznych interakcjach, wciąż składają niezliczone bodźce w całość, którą jesteśmy w danym momencie, by po chwili się zmienić. To wielopoziomowy proces i ciągły taniec.
Słowa są dla Pana ważne. Jak postrzega Pan ewolucję rozmaitych definicji i przemiany języka naukowego?
Mamy teraz w nauce okropny wręcz problem: czerpiemy słowa z języka codziennego, a używamy ich, jakby były naukowe. To oczywiście ułatwia komunikację między badaczami, kiedy informują się o swoich pracach. Ale gdy naukowy slang czy używane przez nas skróty myślowe trafiają do ludzi, powstają nieporozumienia. Przykładowo w połowie lat 50. XX w. badania na stymulowanych prądem szczurach doprowadziły do powstania określenia „ośrodek przyjemności”. To pojęcie pojawiło się w tytule artykułu opublikowanego w magazynie „Science”, lecz w samym tekście słowa „przyjemność” nie było. Naukowcy nigdy go nie użyli. Ale jak już pewne słowa padną, to ani się obejrzysz, a wszyscy zaczną powtarzać, że dopamina jest chemicznym dostawcą przyjemności. Mimo że autor artykułu oraz autor teorii dopaminowej dawno odżegnali się od tych zbitek słownych, one zataczają coraz szersze kręgi. Kolejnym nieśmiertelnym przykładem jest nazwanie oksytocyny hormonem miłości. Te określenia są jak memy, które podróżują nie tylko ze świata nauki do kultury, lecz także z codziennego życia do nauki. Badacze czasem sami wierzą w tak zrodzone pojęcia, ale niekiedy jedynie prowokują, bo wiedzą, że to się podoba szerokiej publiczności, a oni potrzebują przecież zyskiwać przychylność ludzi i zdobywać środki na swoje badania. I tak rodzi się język nieprawdy.
Powiedzieliśmy już sporo o świadomości, jednak ona zajmuje mniejszą część naszego istnienia. Jak wielką rolę odgrywa nieświadomość?
Trudno powiedzieć. Mamy, jak wspomniałem, dwa modele mentalne: przedświadomy i świadomy. W jakimś więc sensie, zanim cokolwiek z naszych doświadczeń trafi do świadomości, pozostaje nieświadome czy przedświadome. Już znakomity psycholog Karl Lashley [żył w latach 1890–1958 – przyp. red.] zauważył, że każda myśl świadoma poprzedzona jest nieświadomą. Najbliższe prawdy wydaje się więc stwierdzenie, że to, co uświadomione, jest zaledwie czubkiem góry lodowej.
W Czterech rodzajach istnienia… bierze się Pan za największe dylematy ludzkości, szuka odpowiedzi na pytanie, czym w istocie jest człowiek. Czy w młodości też porywał się Pan na tak ambitne zadania i czy umiał Pan wtedy znaleźć odpowiedź?
Kiedy dotarłem z Luizjany na moje studia doktoranckie w Nowym Jorku, promotor przypisał mnie do badania zachowań małp szerokonosych. Byłem wściekły: nie po to tam jechałem, chciałem badać mózgi. Zmieniłem prowadzącego. Ten nowy – Michael Gazzaniga – kazał mi od razu napisać rozprawę o problemie badawczym, którym chciałbym się zająć. Napisałem. Spodobało mu się; poprosił, żebym został recenzentem jego książki naukowej The Bisected Brain [Podzielony umysł]. To było dla mnie wielkie wyróżnienie, a na dodatek na recenzji się nie skończyło – napisaliśmy wspólnie inną książkę, która ukazała się miesiąc przed uzyskaniem przeze mnie doktoratu w 1978 r. Bakcyla pisania złapałem więc wcześnie, ale wrócił do mnie dopiero w 1996 r., gdy publikowałem Mózg emocjonalny, potem przyszły kolejne książki. Pisanie pomagało mi zrozumieć to, co wydawało mi się, że wiem. I nauczyło mnie pokory w pracy. W młodości byłem trochę zarozumiały; miałem poczucie, że mogę zajmować się wszystkim. Ponieważ jednak znalazłem się w świecie nauki jako outsider, zawsze miałem też syndrom oszusta. Później zrozumiałem, że on był moją siłą i dał mi pewną przewagę. Jako że nie przeszedłem wczesnego treningu naukowego, nie wciśnięto mi żadnego dogmatu. Uczyłem się sam. Pozostałem wolnym umysłem.
Pańska biografia naukowa pokrywa się z rozwojem samej neuronauki. Co Pana zdaniem ta dyscyplina wniosła do naszej wiedzy?
Zatoczyła koło. W pewnym momencie stała się rygorystyczną, wyraźnie zarysowaną dziedziną wiedzy, ale teraz wraca do swoich rozmytych początków. To trochę jak z końcówką XIX stulecia, gdy świadomość była wielkim tematem psychologii ludzi i zwierząt. Wówczas zakładano, że człowiek w sposób świadomy kontroluje wszystkie swoje zachowania. Stąd triumfalny pochód behawioryzmu, który w efekcie zepchnął świadomość na margines jako coś oczywistego. Badacze cieszyli się tym oczyszczonym polem, zajęli się poznaniem, które definiowali jako proces przetwarzania informacji, i nikogo nie obchodziło, czy zachodzi on świadomie. Wreszcie, po długich dekadach, świadomość wróciła do łask.
W USA do niedawna działały dwa towarzystwa naukowe zajmujące się świadomością. Pierwsze podchodziło do tematu bardzo rygorystycznie, ale w pewnym momencie pojawili się tam Deepak Chopra oraz inne osoby, wprowadzając cały wachlarz nienaukowych spojrzeń na świadomość. Nie wszyscy to akceptowali, więc część naukowców – włącznie ze mną – wyłamała się. Założyliśmy osobne Stowarzyszenie Naukowych Studiów nad Świadomością. W 2023 r. zostałem jego przewodniczącym. Przez kilka lat działaliśmy jako porządna, solidna organizacja naukowa, lecz ostatnio zupełnie się rozpadliśmy. W debatach pojawili się znów filozofowie wprowadzający mistyczne koncepcje świadomości. Argumentowali oni, że wartość świadomości nigdy nie zostanie adekwatnie przez naukowców zbadana ani zrozumiana, ponieważ nie rezyduje w mózgu, ale poza nim. Wnieśli pojęcia dualizmu, panpsychizmu, teorię zintegrowanej informacji, przekonanie o świadomości zwierząt. Często w nauce tak bywa, że wokół jakiegoś tematu gromadzą się badacze, tworzą metody i wymyślają teorie, a po czasie to się rozmywa. Nauka potrzebuje się odnawiać, i to coraz częściej.
Co sprawia Panu największą przyjemność w byciu naukowcem?
Kocham pisać. Jestem lepszym pisarzem niż badaczem. Pisząc, dowiaduję się, czego nie wiem. Gdy zaczynam przelewać myśli na papier, wcale nie jestem świadomy. Wystukuję słowa na klawiaturze, wypływają one ze mnie, choć przecież ich nie planuję – wyłaniają się z jakiegoś przedświadomego wzorca, który pozwala wyrazić informacje w języku. Dopiero kiedy czytam zapisane słowa, myślę: „Nie, to niezupełnie tak”, cofam się i zaczynam świadomie pracować nad zmianami. Sprawdzam, wykonuję dodatkowe badania.
Lubię otaczać się książkami, moja ulubiona to A History of Experimental Psychology [Historia psychologii eksperymentalnej] Edwina G. Boringa. Pierwsze wydanie pochodzi z 1928 r., ja mam to drugie, uzupełnione, z roku 1950, które przedstawia całą wczesną historię psychologii. Pokazuje korzenie triumfu behawioryzmu, wpływ Darwina i fizjologów. Pierwotnie psychologię nazywano przecież psychofizjologią i odróżniano od psychofilozofii. Genialne dzieło, szczególnie dla młodych naukowców, którzy tej historii nie znają i w związku z tym grozi im jej powtarzanie. Mogą neuronaukę uczynić bardziej wyrafinowaną, jednak bez znajomości fundamentów i błędów popełnionych przez poprzedników nie mogą jej rewolucjonizować.
Czy nauka odpowiedziała na wszystkie istotne dla Pana pytania? Czy natknął się Pan na granicę nieznanego?
Zawsze miałem wątpliwości, jak daleko sięga nauka i jak daleko ja mogę się w niej posunąć, mając tak niewielką wiedzę. Teraz, o krok od emerytury, widzę, że miałem ciekawą karierę. Jestem wdzięczny mojej uczelni, że umożliwiła mi łączenie pracy z pasją do muzyki. Nasz zespół muzyczny, złożony z naukowców, nazwaliśmy The Amygdaloids [neologizm nawiązujący do pojęcia ciała migdałowatego – przyp. red.]. Przez pewien czas, kiedy przeżywałem żałobę po moim synu, w ogóle nie byłem w stanie prowadzić badań. Mogłem tylko pisać i grać. Przełożeni mi na to pozwalali. Myślę o tym z dużą wdzięcznością. Z czasem wróciłem do laboratorium, a muzyka została. Jest ogromną częścią mojego życia, choć nasz zespół to już raczej stan umysłu.