O plackach z koniczyny, zupie z rybich łusek, kisielu z kleju stolarskiego rozmawiamy z Karoliną Brzuzan, artystką zbierającą przepisy kulinarne z rejonów dotkniętych głodem.
Berenika Steinberg: Jak natknęłaś się na pierwszy głodowy przepis?
Karolina Brzuzan: Zaczęło się od książki Stanisława Bohdanowicza pt. Ochotnik, która jest relacją żołnierza 5 Dywizji Strzelców Polskich, tzw. Dywizji Syberyjskiej. Znalazłam w niej historię niejakiego Ziemca, więźnia obozu jenieckiego nad rzeką Jenisej. Był on tak wygłodzony, że popadł w „ciche pomieszanie” polegające na tym, że nigdy nie wyjadał do końca zupy z menażki. Żeby zawsze była. Każdego kolejnego dnia Ziemiec dolewał świeżą zupę do resztek starej. I tak w nieskończoność. To były zupy z rybich łusek albo ze zdechłego konia, więc po jakimś czasie jego menażkę czuć było z daleka. Pomyślałam, że ta zupa „ryba-koń”, ten kawałek mieszającej się materii jest metaforą ludzkiego losu – tego, co człowiek potrafi zrobić drugiemu człowiekowi. A także obrazem szaleństwa wojny.
Przepisy znajdujesz nie tylko w książkach czy w Internecie. Sama też zbierasz relacje. To mi się bardziej kojarzy z działaniem reporterskim niż artystycznym.
Praca w terenie zaczęła się od rozmów z najstarszymi świadkami ludobójstwa sterowanego głodem – Hołodomoru. Dotarłam do nich dzięki Maksowi, chłopakowi z Ukrainy, który pomagał w ogrodzie u moich rodziców. Okazało się, że jego prababcia pamięta jeszcze czasy Wielkiego Głodu. Zaprosił mnie do niej. Była już bardzo wiekowa, ale wciąż trochę pamiętała. Spotkałam się tam jeszcze z trzema kobietami: Nadią, Wierą i Lubą. Luba była trochę młodsza, ale jej mama przeżyła Hołodomor i gotowała podobne dania podczas kolejnego, już nie tak ostrego kryzysu. Dzięki temu mogłyśmy wspólnie odtworzyć kilka potraw.
Co ugotowałyście?
Na przykład placki, które były mieszaniną mąki z różnym zielskiem. To była właśnie taka sytuacja, kiedy