Życzliwość powstała na drodze ewolucji po to, abyśmy mogli przetrwać – przekonuje Brian Hare, antropolog ewolucyjny. Jak ją dzisiaj okazywać, aby nadal działała na korzyść ludzkiego gatunku?
Do rozwoju drogi naukowej Briana Hare’ego przyczynił się Oreo, czarny labrador, z którym przyjaźnił się w dzieciństwie, ucząc go sztuczek i obserwując przy tym jego wyjątkowe talenty. To właśnie badania nad inteligencją psów zapewniły Amerykaninowi największą popularność, chociaż zakres jego zainteresowań jest znacznie szerszy. Razem z żoną Vanessą Woods, naukowczynią i dziennikarką naukową, pracują na Uniwersytecie Duke’a, gdzie prowadzą badania nad rozwojem ssaków naczelnych. Niedawno w Polsce ukazała się ich najnowsza książka poświęcona antropologii ewolucyjnej Przetrwają najżyczliwsi, w której przekonują, że z punktu widzenia ewolucji liczy się nie siła, ale bycie miłym, otwartym i przyjaznym.
Paulina Wilk: Jako naukowiec spędzasz mnóstwo czasu ze zwierzętami. Lepiej Ci z nimi niż z ludźmi?
Brian Hare: Lubię ludzi i raczej ich nie unikam, ale przyjemność sprawia mi też przebywanie wśród przyrody. Czuję się szczęśliwy, gdy mogę obserwować np. dwa gatunki szympansów: zwyczajnego i karłowatego, czyli bonobo. Próbuję zrozumieć, jak działają ich umysły. Obserwuję np., jakie błędy popełniają te stworzenia, i zastanawiam się, co te pomyłki ujawniają. Moja praca wymaga nie tylko cierpliwego analizowania ich zachowań i wyciągania wniosków, lecz także wczuwania się w sytuację zwierzęcia – nawet jeśli to możliwe tylko w ograniczonym stopniu. Jestem antropologiem ewolucyjnym i wszystko, co robię, sprowadza się do badania innych zwierząt po to, by dowiedzieć się więcej o nas samych.
Czego najbardziej zaskakującego dowiedziałeś się z tych prac?
Przełomowe były dla mnie dwa ustalenia. Pierwsze zadziwiły mnie bonobo. Kiedy zaczynałem badania nad naczelnymi, powszechnie przyjmowano, że ewolucję napędza rywalizacja. Postanowiłem za pomocą tego założenia sprawdzić, jak działają umysły szympansów zwyczajnych oraz bonobo, i porównać je z ludzkimi. Podczas eksperymentów postawiliśmy grupę tych pierwszych małp przed prostym problemem społecznym – współzawodnictwem. Zauważyliśmy, że w takiej sytuacji przejawiają dużo więcej zachowań rywalizacyjnych niż ludzkie dzieci, które lepiej się komunikują i wykazują raczej inklinacje do współpracy. Szympansom zwyczajnym przychodziła ona z trudem. Kiedy jednak tej samej próbie poddałem bonobo, okazało się, że wcale nie chciały ze sobą konkurować. Rywalizacja była dla nich na tyle stresująca, że w ogóle nie udało się przeprowadzić eksperymentu. Najpierw myślałem, że trafiła mi się za mała grupa lub nietypowe osobniki, ale gdy przeniosłem się do Kinszasy w Kongu i zacząłem badać więcej bonobo, tamte wcześniejsze obserwacje się potwierdziły. Świadomość, że ten gatunek zupełnie unika rywalizacji, zachwiała moją wiarą w kluczową rolę konkurencji jako siły napędowej rozwoju gatunków w ogóle. Zrozumiałem, że nie tylko ona i nie zawsze ona inicjowała zmiany.
A drugie ważne odkrycie?
Zawdzięczam je spotkaniu ze słynnymi lisami Bielajewa.
Dopowiedzmy od razu, że chodzi o potomków lisów, które radziecki badacz Dmitrij Bielajew poddawał w latach 60. XX w. znanemu do dzisiaj eksperymentowi. Wybierał spośród pokolenia osobniki bardziej przyjazne ludziom i po pewnym czasie odkrył, że one skuteczniej się rozmnażają, a ich populacja rośnie szybciej niż u tych mniej ufnych.
To był najbardziej niesamowity eksperyment genetyczny ubiegłego stulecia! Na dodatek przeprowadzony w Związku Radzieckim w czasach, gdy genetyka była tam zakazana. Pojechałem na Syberię, aby obserwować lisy Bielajewa, bo interesowałem się przebiegiem udomowienia wilka i ewolucyjnym rozwojem psów. Zakładałem wcześniej, że psy mają bardziej wysublimowane sposoby komunikacji z ludźmi niż wilki, dlatego że niegdyś, w procesie udomowienia, ludzie wybierali spośród tych drugich takie osobniki, które lepiej się z nimi porozumiewały. Sądziłem, że selekcja odbywała się na podstawie tego właśnie czynnika – zdolności do kontaktu z ludźmi. Na Syberii jednak dowiedziałem się, że lisy – które wybierano w eksperymencie ze względu na bardziej przyjazne nastawienie – były też znacznie lepsze w komunikowaniu się. To zaskakujące ustalenie, bo pokazało, że jeśli gatunek „chce” być społecznie bardziej rozwinięty i bystrzejszy albo lepszy w zakresie zdolności komunikacyjnych, to kluczem do tego jest przychylne nastawienie. Jeśli jakiś gatunek jest przyjaźniejszy, często zdobywa się na nową formę współpracy – i wtedy następuje jego skokowy rozwój. Dzięki doświadczeniu z lisami lepiej zrozumiałem bonobo. Dziś jesteśmy przekonani, że na drodze ewolucji zdecydowały się one być bardziej tolerancyjne i prospołeczne, a mniej agresywne.
I stały się idealnie przyjazne?
O nie, daleko im do ideału. Potrafią walczyć i bywają agresywne, ale nie zabijają się nawzajem, a w każdym razie nie potwierdzono takiego przypadku. Tymczasem wśród szympansów zwyczajnych wskaźnik zabójstw jest zbliżony do tego z wczesnych kultur ludzkich – toczą cykliczne wojny, przejmują swoje terytoria i samice, zabijają dzieci z wrogich grup. Bonobo nie przejawiają żadnego z tych zachowań – nauczyły się żyć w taki sposób, o jakim ludzie mogą jedynie pomarzyć. Kolejne prowadzone przez nas badania pokazują, że gdy dochodzi do intensyfikacji przyjaznych zachowań, rodzi się potencjał nowych kooperacji, a z nimi następuje rozwój gatunków i całych klanów, które nagle zaczynają odnosić znaczące sukcesy w rywalizacji z innymi.
A czego ważnego dowiedziałeś się z tych obserwacji o ludziach?
Historia ludzkiego życia toczy się powoli. Żyjemy długo, wszystko w nas zmienia się pomału, a nasze mózgi i ciała rozwijają się wolno. W tej ślamazarnej opowieści zaskakuje mnie jedna rzecz, do której dochodzi błyskawicznie, w pierwszym roku życia. Tuż po narodzinach człowiek nie potrafi wchodzić w interakcje społeczne. Jako noworodki mamy wprost niebywale niedorozwinięte mózgi, po czym nagle, w ciągu zaledwie 12 miesięcy, zdobywamy ogrom złożonych umiejętności społecznych, których żaden inny organizm nigdy nie posiądzie. Jesteśmy w stanie dobrze wczuwać się w drugich i rozumieć ich myślenie. I to pomimo faktu, że nasze mózgi kształtują się przez kolejne lata i długo jeszcze nie potrafią rozwiązywać wielu prostych zadań. To mnie fascynuje: jakim sposobem ewolucja wywołuje rozkwit tej właśnie zdolności na tak wczesnym etapie? Badacze długo uważali, że najbardziej wyrafinowane funkcje mózg rozbudowuje dopiero na dużo późniejszym.
Ale nadal nie rozumiem, dlaczego musisz obserwować inne zwierzęta, żeby dowiedzieć się takich rzeczy o człowieku. Czy to jednak nie jest droga do Paryża przez Kapsztad?
Żeby naukowo zdefiniować to, co ludzkie, musimy rozpoznać to, co nie ludzkie. Jeśli zależy nam na ustaleniu, co jest dla człowieka wyjątkowe i niepowtarzalne, musimy pójść po radę do zwierząt, ponieważ wiele naszych wyobrażeń o sobie jest po prostu mylnych. Spytaj zwierzęta, a one ci powiedzą: my też to robimy, my też to potrafimy, człowieku, nie jesteś w tym wyjątkowy. Porównanie z innymi gatunkami pomaga uzyskać obraz o znacznie lepszej rozdzielczości. Mało kto myśli o antropologach jak o wpływowych badaczach, ale w 2022 r. Nagrodę Nobla w dziedzinie medycyny otrzymał szwedzki genetyk Svante Pääbo, który sekwencjonował genom neandertalczyka i odkrył nieznane wcześniej hominidy. Jego prace oraz badania wielu antropologów ewolucyjnych w ostatnich latach doprowadziły do wielkiej zmiany: wiemy już, że przez ostatnie 200–300 tys. lat obok homo sapiens żyły co najmniej cztery inne gatunki ludzkie. Czy to nie nadzwyczajne? Wyobraź sobie, że jesteś na lotnisku i zaraz wsiądziesz do samolotu, a na pokład wchodzą z tobą trzy, cztery inne gatunki pasażerów.
Co o nich wiemy?
Po pierwsze, mieli tak samo duże mózgi jak my. Po drugie, zostawili po sobie artefakty kultury i technologii. Po trzecie, niemal z pewnością tworzyli kultury lingwistyczne. Nie mówię, że wykształcili języki, ale dysponowali dość wyrafinowanymi sposobami komunikacji. Wymieniam te trzy elementy, bo gdybyś zapytała kogoś znienacka, co wyróżnia nas spośród innych organizmów, pewnie odparłby: mózg, język i kultura. Wygląda na to, że różne gatunki miały te cechy, a jednak udało się przetrwać tylko nam. I do tego przeżyliśmy niesamowity rozwój. Musiał więc pojawić się jakiś inny czynnik. Moje ustalenia wskazują, że jest nim wyjątkowa dla naszego gatunku życzliwość.
Co właściwie się stało, że w nauce o człowieku życzliwość wysuwa się teraz na pierwszy plan? W popularnych książkach piszą o niej Steven Pinker, Claudia Hammond czy Rutger Bregman. Przybywa też badań nad przyjaznymi zachowaniami.
Myślę, że nie jest to kwestia jednego przełomowego odkrycia, raczej syntezy poszukiwań naukowców pracujących z mozołem przez dziesiątki lat. Spotykają się tu wyniki badań nad zwierzętami, poznawczo-behawioralne studia nad rozwojem umysłowym ludzi i ustalenia o naszym współistnieniu z innymi gatunkami ludzkimi. I najlepsze jest to, że do tych odkryć doprowadziły nas właśnie życzliwość, zdolność współpracy społeczności naukowej, otwartość na bycie razem w sposób właściwy tylko naszemu gatunkowi. Przyciągają nas obcy, pociągają nowe perspektywy, dzielimy się wiedzą na skalę światową. Inne zwierzęta tego nie potrafią i teraz to wiemy. Wspólnym wysiłkiem przeskoczyliśmy z teleskopu Hubble’a do teleskopu Webba – widzimy siebie i swoją przeszłość dużo wyraźniej.
Długo wierzyliśmy w wyższość homo sapiens na tle innych gatunków ludzkich i zwierząt. Te przekonania były wspierane przez instytucje i autorytety, przez Kościoły i uczelnie. Teraz gwałtownie przybywa dowodów, że byliśmy w błędzie. Prawdą o świecie jest różnorodność, nie hierarchiczność. Zastanawiam się, jakie mogą być skutki tej wiedzy.
To wielkie pytanie. Spróbuję ugryźć je po kawałku. Badając zwierzęta oraz inne hominidy, udało nam się ustalić, że pojedynczy homo sapiens nie dysponuje szczególną przewagą. Decydująca dla sukcesu naszego gatunku nie była większa moc mózgów w przetwarzaniu danych, ale to, że potrafiliśmy współpracować. W wyniku ewolucji wykształciliśmy pociąg do obcych. Potrafimy mieć bliskie, przyjacielskie więzi z kimś, kogo poznajemy jako dorośli. Zachodzi zjawisko zintegrowania „zewnętrznego obcego”, którego przyjmujemy jako przyjaciela i traktujemy w pełni jak swojego, mamy z nim wspólną tożsamość. W świecie innych naczelnych ten poziom połączenia, aż tak głębokie utożsamienie z osobnikiem niespokrewnionym, jest niespotykany. I wedle mojej wiedzy takie podejście nie było też możliwe dla innych gatunków ludzi, którzy bali się każdej obcej istoty. To, że wykształciliśmy wobec nieznajomych mechanizm umożliwiający życzliwość – jest nim tożsamość grupowa – zdecydowanie nas wyróżnia. Jeśli otrzymujemy sygnał o jakiejkolwiek wspólnej wartości, np. podobnym wyznaniu albo zamiłowaniu do sztuki, możemy natychmiast nawiązać przyjaźń i dbać o siebie jak o rodzinę. Nasza ponadprzeciętna życzliwość umożliwia kulturalną i technologiczną ewolucję w niezwykle szybkim tempie. Pozwoliła nam błyskawicznie się adaptować i odpowiadać na skomplikowane wyzwania. Właśnie dlatego, że wielu innowatorów, wiele umysłów tworzy bliskie więzi, zbiorowa wiedza naszej grupy szybko rośnie. Już 100 tys. lat temu człowiek wchodził w interakcje z setkami osób, wymieniał się pomysłami i udoskonalał je. Dziś cały świat jest połączony.
To brzmi aż za pięknie, musi być jakaś ciemna strona tej opowieści.
Jest. Kiedy poczujemy zagrożenie dla ważnej dla nas grupy, głęboka troska o innych, z którymi dzielimy swoją tożsamość, zmienia się w zabójczą siłę. Natychmiast wyłącza się ta piękna umiejętność współpracy, wczuwania się w czyjeś myśli i współodczuwania z nimi.
Jakby ktoś zgasił światło?
Tak. Zdolność do empatii znika wobec ludzi, których rozpoznajemy jako zagrażających naszej grupie. Gdyby nie badania nad innymi zwierzętami, nie zdawalibyśmy sobie sprawy ani z niezwykłego daru życzliwości, ani z kluczowego paradoksu natury ludzkiej.
Który polega na tym, że potrafimy być najżyczliwsi, ale też najokrutniejsi?
Otóż to. Pytałaś o implikacje tego ustalenia. Jeśli chcemy budować bardziej życzliwą przyszłość, to wiemy już, nad jakim mechanizmem pracować, aby wzmocnić naszą zdolność do zawierania przyjaźni. Wiele ludzkich kultur tworzy hierarchie, wiele religii stawia człowieka ponad innymi, separuje od przyrody. Tymczasem wszystkie gatunki są wyjątkowe. Przecież właśnie wyjątkowość sprawia, że w ogóle widzimy je jako inne, a więc odrębne. Nie ma nic szczególnego w byciu szczególnym. Kiedy badasz mądrość zwierząt, dowiadujesz się, że nie ma inteligencji lepszych i gorszych, są różne. Ludzie jako jedyni stworzyli Internet? Świetnie, w tym akurat jesteśmy niepowtarzalni. Ale porozmawiajmy o tym, jak dobrzy jesteśmy w echolokacji. W ogóle nie mamy tej zdolności, a u innych gatunków jest ona rozwinięta.
Tworzenie hierarchii buduje niepoparte nauką przekonanie, że im jesteś mądrzejszy czy sprytniejszy, tym większą wartość reprezentujesz. Jednak ja badam psy i znajduję nie lepsze i gorsze, tylko rozmaite profile poznawcze. Jeden osobnik rewelacyjnie radzi sobie w pomaganiu osobom z niepełnosprawnością, ale słabo ze znajdowaniem ładunków wybuchowych, inny – odwrotnie. Żaden z nich nie jest głupi. Budując hierarchię inteligencji, przeoczamy osobliwe talenty i źle nimi zarządzamy.
A co z hierarchią wewnątrz ludzkiej społeczności? Przecież także nas samych dzielimy na lepszych i gorszych.
Faktycznie część ludzi uważa, że są grupy lepszych i gorszych. Tym „lepszym” przypisują wyższą wartość moralną. Oni też łatwiej mogą poczuć, że ich tożsamość grupowa jest zagrożona.
To spadek po Darwinie?
Widzę to inaczej. Tytuł książki Przetrwają najżyczliwsi jest grą ze starą maksymą o przetrwaniu najsilniejszych, która stanowi powszechne, ale całkowicie opaczne rozumienie ewolucji. To nie nauka twierdziła, że pewne grupy są bardziej wartościowe, bo lepiej dostosowane, silniejsze, bogatsze czy bardziej wpływowe. To hierarchiczne instytucje przywłaszczyły sobie i wypaczyły ustalenia nauki, by uzasadniać swoją wyższość moralną i mechanizmy wykluczenia. Ustalenia Darwina zostały przyswojone i wykorzystane przez te grupy, które już wcześniej niosły ideę zhierarchizowanego świata.
Jak możemy wykorzystać ustalenia o naszej niezwykłej życzliwości w życiu społecznym?
Psychologia kliniczna odniosła sukces w leczeniu ludzi z fobii. Udowodniła, że jeśli możemy nauczyć się lęku, to możemy się go oduczyć. Zatem uważam, że skoro udało się odkryć mechanizm dający ludziom niebywałe życzliwość i okrucieństwo, to teraz pora opracować strategie, które zredukują tę naszą negatywną stronę. Piszemy w książce o dehumanizacji uruchamiającej się, gdy czujemy zagrożenie. W chwili strachu ludzki umysł nie jest w stanie przyjąć cudzej perspektywy, być empatyczny. Jest zaprojektowany dokładnie przeciwnie: w tej sytuacji umie nienawidzić. Pytania są dwa: jak uchronić się przed nienawiścią rozpaloną poczuciem zagrożenia i jak na nowo rozbudzić poczucie wspólnej identyfikacji oraz współodczuwania?
Jakie proponujecie rozwiązania?
Podobne do tych, które ludzie stosują, wychowując psy. We współczesnym zurbanizowanym świecie pies musi umieć to samo, co człowiek: wchodzić w masę interakcji bez agresji. Dawniej wilki funkcjonowały trochę jak neandertalczycy: nie chodziły na place zabaw, nie przyjaźniły się z nieznajomymi – a nawet ich zabijały. Jak więc wzmocnić przyjacielski potencjał psa? Od małego należy oswajać go z obcymi ludźmi, zwierzakami, sytuacjami. U nas jest podobnie: musimy kontaktować się z rozmaitymi osobami i bodźcami, a w idealnej wersji – mieć przyjaciół w odmiennych grupach i tworzyć wiele tożsamości zbiorowych.
Czy świat już tego z nami nie robi? Dzieci są wystawione na całą masę doświadczeń, przybywa interakcji. Może więc ta wielorakość nas przytłacza i dlatego wciąż jesteśmy skłonni do nienawiści?
Uważam, że sama socjalizacja może zapewnić jedynie pewien poziom tolerancji, trochę zredukować niepokój czy nerwowość wobec innych. Ale to etap wstępny, przygotowanie do budowania przyjaźni, szczególnie z przedstawicielami innych grup. To one umożliwiają humanizację obcych i ograniczają potencjał nienawiści. Nasze ustalenia pozwalają sądzić, że przyjaźnie poza własną grupą tożsamości stanowią silną szczepionkę przeciw dehumanizacji.
Jaka jest podstawowa różnica między życzliwością a przyjaźnią?
Życzliwość to postawa pozwalająca wchodzić w wiele różnych interakcji, występuje w przyrodzie powszechnie, też wśród kwiatów czy grzybów. Można o niej myśleć jak o pociągu do innych, który zastąpił odrazę. Weźmy małe rybki, które czyszczą paszcze wielkich ryb drapieżnych – takie zachowanie w ogóle nie powinno wyewoluować! A jednak one utraciły lęk, co doprowadziło do nowej kooperacji oraz ich populacyjnego sukcesu. Moment, w którym przyciąganie zastępuje ucieczkę, a strach zostaje pokonany przez ciekawość, nazywamy życzliwością.
A czym jest przyjaźń? I czy wyłącznie ludzie potrafią ją nawiązać?
Przyjaźń też nie jest unikatową cechą naszego gatunku; wśród zwierząt definiujemy ją jako relację, w której dwa niespokrewnione osobniki decydują się spędzać ze sobą dużo czasu. Nie chodzi ani o więzy krwi, ani o prokreację, lecz o wspólną zabawę czy występowanie w swojej obronie.
Jak dokładnie dochodzi do uruchomienia mechanizmu życzliwości, który umożliwia zaistnienie przyjaźni?
Na poziomie psychologii kluczowy element stanowi umiejętność wyobrażenia sobie, jak myślą i czują inni. Ale jest tu podkład neurofizjologiczny. W skrócie: w obecności nieznajomych rozwijamy syndrom matki niedźwiedzicy. Na widok obcego człowieka wydzielamy dodatkową porcję oksytocyny, obniżamy produkcję kortyzolu, stale też budujemy w mózgu neuropeptydy wzmacniające więzi społeczne. Dzięki temu potrafimy traktować go jak członka własnej grupy, jak krewnego. Uwewnętrzniamy go. I stajemy się wobec niego tak opiekuńczy jak niedźwiedzica dla swoich małych. Ale niech tylko ktoś zagrozi ich bezpieczeństwu, matka zaatakuje ze śmiercionośną siłą. Ludzie mają tak samo: troskę zmieniają w groźny atak, jeśli uwewnętrzniony obcy okazuje się niebezpieczny.
Nikt nie wini niedźwiedzicy, że atakuje w obronie potomstwa. Ale dlaczego życzliwość wyłącza się u ludzi i umożliwia agresję w warunkach takich jak chociażby media społecznościowe?
Media społecznościowe ułatwiają wyrażanie agresji, bo nie działają tam żadne hamulce: możesz być anonimowy, nie widzisz swojego adwersarza, nie masz szansy zaobserwować konsekwencji tego, co mu zrobiłeś, prawdopodobnie nie wejdziesz ponownie w interakcję z obiektem swojego ataku… W rzeczywistych sytuacjach, jeśli napotykasz osobnika niewspółpracującego, możesz odejść, znaleźć lepszych partnerów. Antyspołeczne zachowanie się nie opłaca, bo sprawca agresji zostaje sam i na tym traci. Poza tym w realu są kary – koszt oszukiwania czy wrogiego zachowania może się okazać zbyt wysoki. Natomiast media społecznościowe wręcz zachęcają do wyrażania hipertożsamości grupowych. Dochodzi tam nie tyle do zastosowania sankcji wobec agresora, ile do wybuchów grupowych walk i wzajemnych ataków. Internet to miejsce, w którym jest dużo ludzi i wszystko dzieje się szybko. Nie ma czasu na wnikanie, reakcje przebiegają w sposób automatyczny. Ale te wojny i burze wywołuje zwykle nikła grupa ludzi, którzy za sprawą algorytmów uzyskują nieproporcjonalnie dużo uwagi. Emocjonalne bomby rzuca garstka zamachowców. W świecie realnym funkcjonujemy inaczej.
W książce wskazujesz miasta jako przestrzenie ćwiczące nas w rozmaitych kontaktach. Jak się spisują w roli podwórek socjalizacji?
Duże miasta są zadziwiającym sukcesem ludzkiej cywilizacji. Miliony ludzi żyją w nich razem, a do tragedii dochodzi niezwykle rzadko. Jednak urbanizacja może czynić cuda tylko wtedy, gdy miasta są zbudowane w sposób zasilający interakcje różnych grup, łączą ludzi w szkołach, na boiskach, umożliwiają wczesne przyjaźnie między dziećmi. Bo co, jeśli zmniejszy się dostępność zasobów i wzrośnie konkurencja? Takie spajające miasto będzie wtedy bardziej odporne niż metropolia separująca grupy na zamknięte osiedla czy dzielnice. Najlepszy w historii przykład siły przyjacielskich relacji w trakcie kryzysu stanowią badania pokazujące, kto angażował się w ratowanie Żydów podczas Holokaustu. Najczęściej byli to ludzie, którzy mieli wśród nich przyjaciół. Przyjaźń stała za ich odwagą, pozwalała im oprzeć się dehumanizacji.
Muszę zapytać o wojnę. Ta w Ukrainie to już drugi za mojego życia konflikt zbrojny w Europie. Dobrze pamiętam rozpad Jugosławii. Wtedy zabijali się mieszkańcy tych samych wsi, tych samych osiedli. Teraz walczą narody mające podobną kulturę, sporo wspólnej historii, bliską sobie kuchnię, po części wspólny język. Może więc żadna bliskość nie jest skuteczną szczepionką na nienawiść?
Zgodnie ze stanem wiedzy naukowej tak niestety jest – całkowite zabezpieczenie nie istnieje. Ciemna, paradoksalna strona natury ludzkiej stanowi uniwersalną cechę naszego gatunku. Każdy człowiek ją ma. I to jest ta zła wiadomość. Ale mam też dobrą. Tak jak da się wyłączyć guzik życzliwości i odpalić dehumanizację, można również ponowne włączyć życzliwość i rozpocząć budowę więzi. W 2013 r. w Bostonie podczas maratonu doszło do zamachu bombowego [dokonali go dwaj bracia z Kirgistanu w odwecie za wojny Amerykanów w Afganistanie oraz Iraku – przyp. red.]. Miesiąc później w Londynie dwóch ekstremistów islamskich śmiertelnie raniło nożem brytyjskiego żołnierza. Przeprowadzane po tych zdarzeniach badania pokazały, że wskaźnik dehumanizacji muzułmanów nagle podskoczył w całej populacji USA – aż do poziomów typowych dla białych supremacjonistów. Ale zaledwie dwa tygodnie później ten wskaźnik spadł do wartości sprzed ataków. Jeśli żyjemy w społeczeństwach, które dysponują normami i mechanizmami pojednania, takimi jak publiczne deklaracje w stylu: „Jesteśmy jednym narodem, nie damy się podzielić”, możemy – odwołując się do metatożsamości generalnych obejmujących większe grupy – zapanować nad dehumanizacją. Jeśli jednak takie zdarzenie jak atak terrorystyczny albo tragiczny wypadek zostanie wykorzystane do obwiniania danej grupy i będzie stale wzmacniane jako przykład zagrożenia ze strony obcych i winnych, dehumanizacja może utrzymywać się na wysokim poziomie, i to przez długi czas. Istnieje trzech jeźdźców mrocznej strony natury ludzkiej: autorytet, konformizm i uprzedzenie.
Czego trzeba, żeby w stanie stymulowanej nienawiści znowu uruchomić życzliwość?
Wystarczy, że ucichną argumenty, które zohydzają przedstawicieli innych grup albo odmawiają im pełni człowieczeństwa. Ponowna humanizacja sama włączy się po jakimś czasie i zaryzykuję tezę, że stanie się to z łatwością. Więcej powiem później, bo właśnie zaczynam badać to zjawisko w Korei Południowej, Demokratycznej Republice Konga i USA. Gdy myślę o poróżnionych teraz wojną Ukraińcach i Rosjanach, staram się pamiętać, że te narody łączy wiele wątków w przeszłości, w kulturze, w kuchni – nie brakuje punktów pozwalających budować wspólną tożsamość. Autorytetem, który można wykorzystać do ponownej humanizacji, nie musi być zaś władza. Mogą nim być np. sport albo popularny artysta.
Kiedy dehumanizujemy, porównujemy wrogów do zwierząt, mówimy o ich zezwierzęceniu, o nieludzkich zbrodniach. Co dla Ciebie znaczy być w pełni człowiekiem?
Naukowo wyjaśnię to w ten sposób: gdy widzę inną istotę, przypisuję jej umysłowe zdolności ludzi. Spoglądam teraz na kwitnące kamelie za oknem i myślę, że muszą być szczęśliwe w cieple i słońcu. Przypisuję im uczucia, których przecież nie mają. Znasz te kreskówki, w których lampa się smuci albo autobus się uśmiecha? Nie sposób nie widzieć w nich ludzi! Na zajęciach ze studentami przeprowadzam eksperyment. Kroimy dwie marchewki. Jedna z nich to po prostu marchewka. Drugiej daję na imię John. Mówię o niej: oto John Marchewka, ma żonę i dzieci, lubi koszykówkę. I wtedy mózgi moich studentów szaleją – ożywa sieć neuronów odpowiadających za relacje społeczne. Kroją i płaczą, litują się nad biednym Johnem. Nasze mózgi wypatrują wszystkiego, co ludzkie i czemu można przypisać człowieczeństwo. No i charakterystyczne oczy. Jako człowiek rozpoznaję drugiego człowieka po białych twardówkach.
A bardziej filozoficznie?
Bliska jest mi myśl Karola Darwina, którą zawarł w książce O pochodzeniu człowieka. Pisał, że cnota człowieczeństwa wyrosła przypadkowo z naszego współczucia i zrozumienia, które stopniowo rozprzestrzeniliśmy na wszystkie istoty czujące i przekazujemy z pokolenia na pokolenie. A więc człowieczeństwo jest czymś, co tworzymy. Nie wyewoluowaliśmy z nim, lecz uświadomiliśmy je sobie. To coś, czego się uczymy i do czego wciąż dążymy.
Brian Hare:
Profesor na Wydziale Antropologii Ewolucyjnej i w Centrum Neuronauk Kognitywnych Uniwersytetu Duke’a, na którym założył ośrodek badań nad psimi funkcjami poznawczymi. Badał też, jak myślą szympansy i lemury.