Dopiero w 1774 r. zorientowaliśmy się, że istnieje coś takiego jak tlen. Właściwie nie do końca my, ludzkość, tylko pewien Anglik – Joseph Priestley. Utalentowany chemik na tym nie poprzestał. W niedługim czasie odkrył jeszcze amoniak, tlenek węgla, kwas siarkowy, tlenek azotu, a nawet jego podtlenek, czyli gaz rozweselający. W międzyczasie opanował dziewięć języków i skonstruował urządzenie do poprawiania smaku wody destylowanej, co zapewniło mu uwielbienie wilków morskich. Woda, którą zabierano w długie rejsy, nie smakowała dobrze. Po poddaniu jej obróbce prototypem saturatora można było pić ją z przyjemnością.
Wynalazek Priestleya, który cieszył się coraz większym uznaniem różnych grup zawodowych i narodowości, sobie tylko znanymi drogami dotarł także do Polski, lecz nawet tu nie przestawał ewoluować. Saturatory na kółkach, często z parasolem, serwujące gazowaną wodę lub wodę z sokiem, pamiętać mogą nasi dojrzalsi czytelnicy. Co innego syfony! Pierwszy syfon skonstruowano we Francji w XIX w., w PRL-owskiej Polsce mieli je wszyscy. Niby! Bo tak naprawdę syfon to urządzenie sporych gabarytów, trochę jak współczesne wolno stojące bankomaty, a to, co pamiętamy z dzieciństwa, to autosyfony. To trochę jak z przenośnymi odtwarzaczami spacerowymi – pamiętacie je? Nie? A walkmany? Podobnie.
Kiedy centralne planowanie zastąpiła niewidzialna ręka rynku, syfony zniknęły z naszych domów, wyparte przez gazowane napoje pakowane w plastikowe butelki. Joseph Priestley nauczył się dziewięciu języków szybciej, niż my zrozumieliśmy, że kompulsywne zużywanie plastiku nie służy ani środowisku, ani nawet nam samym (bo że to trochę jedno i to samo, nadal nie każdy zrozumiał, a szkoda).
Ale idzie nowe! Ewoluujemy i mądrzejemy, jednak pewne zasady pozostają niezmienne. Na przykład ta, która głosi, że popyt kształtuje podaż. Syfony wracają do łask. Na rynku pojawia się coraz więcej ich modeli. Współczesne syfony wizualnie nie mają wiele wspólnego z tymi butlami z dozownikiem z szarzejącego plastiku, które pamiętamy sprzed lat. Warto rozważyć ich zakup, jeśli lubi się napoje z bąbelkami. Pstryk i zwykła kranówka zamienia się w sodę. I w całym tym procesie w koszu na śmieci nie ląduje ani gram plastiku!
Wydaje nam się, że to ma sens.