Promienne zdrowie

Tabletki mądrzejsze niż my

Kuba Grom
Czyta się 5 minut

Reklama środka przeciwbólowego to forma skończona i doskonała jak sonet włoski. Najpierw widzimy młodą kobietę obleganą przez wrzeszczące dzieci lub starszego pana schylającego się po upuszczony przedmiot, ewentualnie mechanika w warsztacie dźwigającego coś ciężkiego. Tu pojawia się ostrzegawczy sygnał – w łagodną muzykę wdziera się wycie syreny, nasz bohater dramatycznie wykrzywia swoją twarz z banku twarzy, a na jego skroni, barku lub plecach wykwita czerwone jądro bólu. To nic! Wystarczy przecież sięgnąć po tabletkę X! 

W reklamie lek od razu po połknięciu przelatuje przez tkanki miękkie i twarde jak karabinowa kula i „dociera do źródła bólu”, natychmiast kładąc kres cierpieniu. Pod względem bohaterstwa i skuteczności działania supertabletkom przeciwbólowym dorównują chyba tylko mikrorycerze biegający po wnętrzu organizmu w reklamach prozdrowotnych jogurtów. Ale podobnie jak w nabiale nie ma maleńkich tarczowników, tak inteligentne, trafiające prosto w ból pigułki to PR-owska fikcja.

Gdy połkniemy tabletkę, rozpuszcza się ona w żołądku, a substancja czynna przenika do krwi. Jej dalsza droga nie ma zbyt wiele wspólnego z inteligentnym docieraniem do miejsca bólu. Lek nie wybiera, którą tętniczką chce popłynąć, ani też nie omija, wiedziony intuicją, odnóg układu krwionośnego nieprowadzących najszybciej do celu. Zamiast tego zostaje przypadkowo rozprowadzony po całym organizmie, docierając do bolącej strefy w zasadzie przy okazji.

Reklamy mówiące o trafianiu substancji czynnej prosto w miejsce bólu poza tym, że upraszczają sprawę, niosą pewne niebezpieczeństwo. Sugerują, że lek działa tylko tam – i nigdzie indziej. Tymczasem substancja rozchodzi się po całym organizmie i może oddziaływać w jego rozmaitych okolicach, czasem poważnie szkodząc.

Leki dostępne bez recepty są generalnie uważane za bezpieczne, toteż po zakupie nie wczytujemy się specjalnie w ulotkę, najwyżej szukamy na opakowaniu informacji, ile tabletek można wziąć jednego dnia. W rzeczywistości zdarza się jednak, że nawet spożycie dopuszczalnej dawki powoduje pewne skutki uboczne. Powszechnie znane są problemy żołądkowe wywołane długotrwałym zażywaniem aspiryny. Oprócz hamowania stanów zapalnych wpływa ona także na rozrzedzenie i zmniejszenie krzepliwości krwi oraz ogranicza wydzielanie śluzu przez ścianki żołądka. Kombinacja tych czynników może skutkować krwawieniami i owrzodzeniami. Podobne, choć mniej nasilone objawy wywołuje ibuprofen. Systematyczne i częste przyjmowanie pyralginy może spowodować spadek liczby komórek układu odpornościowego, prowadząc do częstych i groźnych infekcji.

Spośród łatwo dostępnych środków przeciwbólowych najwięcej problemów przysparza jednak nieumiarkowanie zażywany paracetamol. Lek ten stosowany w dawce niewiele większej niż dopuszczalna (która wynosi 4 g dziennie) w dłuższym okresie może powodować nieodwracalne uszkodzenie wątroby. A o przedawkowanie wbrew pozorom nie tak trudno, bo paracetamol jest częstym składnikiem preparatów złożonych o różnych nazwach i odmiennych wskazaniach. Jedne tabletki są na noc, drugie – na dzień, niektóre bardziej na bóle mięśniowe, inne – na menstruacyjne. W przypadku wystąpienia różnych dolegliwości konsument może nieświadomie zażyć szkodliwą ilość substancji, sądząc, że zaaplikował sobie jedynie bezpieczne dawki kilku odrębnych leków.

Można próbować bronić reklam, dowodząc istnienia pewnej dozy prawdy w sloganie, że substancja z preparatu „działa w miejscu bólu”. Jego odczuwanie jest powiązane z wydzielaniem czynników prozapalnych w miejscach zmienionych chorobowo lub w których powstał uraz. Te czynniki to np. cytokiny i prostaglandyny – odpowiedzialne za lokalne dolegliwości. Środki przeciwbólowe, takie jak aspiryna i paracetamol, działają głównie przez hamowanie wydzielania tych substancji. Cytokiny są wytwarzane tylko w miejscu powstania stanu zapalnego, dlatego powstrzymywanie ich wydzielania rzeczywiście dokonuje się tam, gdzie boli. Problem jednak w tym, że oprócz tego miejscowego, kojącego oddziaływania substancja wywołuje też skutki niepożądane – w różnych częściach organizmu.

Aż do lat 90. najpopularniejszym w Polsce środkiem na ból głowy była „tabletka z krzyżykiem” zawierająca fenacetynę. Specyfik ten jednak wycofano, ponieważ w przypadku dłuższego zażywania powodował uszkodzenia wątroby i nerek. Jednym z jego częstych skutków ubocznych były zmiany krwi wywołujące niedotlenienie. Paradoks tkwił w tym, że niedotlenienie objawia się… bólem głowy. A na ból głowy najlepsza tabletka z krzyżykiem!

Dzięki postępowi biomedycyny już wkrótce może się pojawić na rynku tabletka rzeczywiście zasługująca na miano inteligentnej. Firma Philips zaprezentowała prototyp kapsułki zawierającej mikrochip, czujniki i zbiorniczek z lekiem. Po połknięciu urządzenie wydziela ściśle określone dawki farmaceutyku w zaordynowanym przez lekarza czasie, a ponadto mierzy temperaturę, kwasowość i wiele innych parametrów w ciele pacjenta, przesyłając wyniki do odbiorników zewnętrznych. Dzięki temu możliwa jest kontrola stanu organizmu i odpowiednia zmiana dawkowania. Pozwoli to ominąć częsty problem nieregularnego zażywania leków, zwłaszcza przez osoby mające kłopoty z pamięcią.

Jednak ten wynalazek zabezpieczy nas przed zażywaniem raczej zbyt małej, a nie za dużej ilości leku. Przecież pacjent, który już połknie elektroniczną kapsułkę, będzie mógł łatwo dołożyć do tego kilka zwykłych pigułek kupionych bez recepty w aptece lub sklepie spożywczym. Niestety, nawet najinteligentniejsza pigułka nie zastąpi używania inteligencji – własnej.

 

Czytaj również:

Dusza z ciała uleciała Dusza z ciała uleciała
i
zdjęcie: Mathias Reding/Unsplash
Pogoda ducha

Dusza z ciała uleciała

Tomasz Wiśniewski

Euforia, wyjście poza ciało, wizje zbyt cudowne, by je opisać. To jednak tylko część prawdy o doświadczeniach bliskich śmierci. Okazuje się, że nie zawsze pojawia się w nich tunel i nie za każdym razem na jego końcu jest światło.

Zanim książka Życie po życiu Raymonda Moody’ego zrobiła światową karierę, istniały znacznie mniej znane prace opisujące doświadczenie blis­kie śmierci (NDE – near-death experience). Za prekur­sora tej tematyki można uznać żyjącego na przełomie XIX i XX w. szwajcarskiego profesora geologii i alpinistę Alberta Heima. Choć nie miał on wykształcenia w zakresie psychologii, był człowiekiem o wszechstronnych zainteresowaniach – badał m.in. terapeutyczne zastosowanie hipnozy i hodował szwajcarskie psy pasterskie.

Czytaj dalej