Mamy to we krwi: miłe gesty to dar ewolucji dla ludzkości. Gdyby nie życzliwość, dzieje naszego gatunku potoczyłyby się zapewne zupełnie inaczej.
Jest wieczór. Valentine, główna bohaterka filmu Krzysztofa Kieślowskiego Trzy kolory. Czerwony, wychodzi z genewskiego teatru i przez chwilę obserwuje, jak po drugiej stronie ulicy przygarbiona starsza pani nieporadnie próbuje wrzucić butelkę do kontenera na szkło. Valentine jej pomaga. Scena z butelką pojawia się też w poprzednich częściach trylogii polskiego reżysera, z tym że w nich starsza osoba nie otrzymuje pomocy – w Niebieskim staruszka pozostaje przez główną bohaterkę niezauważona, a w Białym (gdzie zamiast niemłodej kobiety pojawia się leciwy mężczyzna) protagonista jedynie ze złośliwym uśmieszkiem obserwuje te zmagania. Tylko Valentine reaguje. „Ten pojedynczy, prosty akt życzliwości jest punktem kulminacyjnym całej trylogii” – pisze w 1994 r. w recenzji dla nowojorskiego magazynu „Film Comment” amerykański krytyk filmowy Dave Kehr. I określa gest Valentine mianem „ratującego świat”.
Tymczasem zdaniem socjologów nie ma nic nadzwyczajnego w tym, że sobie pomagamy. Wręcz przeciwnie – to odmawianie pomocy jest raczej niespotykane, zwłaszcza jeśli chodzi o drobne czynności, takie jak przytrzymanie komuś drzwi, zrobienie herbaty czy wspomniane