Życzliwość – ludzka rzecz Życzliwość – ludzka rzecz
i
„Szczęśliwa rodzina”, Giovanni Battista Torriglia / WikiArt (domena publiczna)
Pogoda ducha

Życzliwość – ludzka rzecz

Jowita Kiwnik Pargana
Czyta się 9 minut

Mamy to we krwi: miłe gesty to dar ewolucji dla ludzkości. Gdyby nie życzliwość, dzieje naszego gatunku potoczyłyby się zapewne zupełnie inaczej.

Jest wieczór. Valentine, główna bohaterka filmu Krzysztofa Kieś­lowskiego Trzy kolory. Czerwony, wychodzi z genewskiego tea­tru i przez chwilę obserwuje, jak po drugiej stronie ulicy przygarbiona starsza pani nieporadnie próbuje wrzucić butelkę do kontenera na szkło. Valentine jej pomaga. Scena z butelką pojawia się też w poprzednich częściach trylogii polskiego reżysera, z tym że w nich starsza osoba nie otrzymuje pomocy – w Niebieskim staruszka pozostaje przez główną bohaterkę niezauważona, a w Białym (gdzie zamiast niemłodej kobiety pojawia się leciwy mężczyzna) protagonista jedynie ze złośliwym uśmieszkiem obserwuje te zmagania. Tylko Valentine reaguje. „Ten pojedynczy, prosty akt życzliwości jest punktem kulminacyjnym całej trylogii” – pisze w 1994 r. w recenzji dla nowojorskiego magazynu „Film Comment” amerykański krytyk filmowy Dave Kehr. I określa gest Valentine mianem „ratującego świat”.

Tymczasem zdaniem socjologów nie ma nic nadzwyczajnego w tym, że sobie pomagamy. Wręcz przeciwnie – to odmawianie pomocy jest raczej niespotykane, zwłaszcza jeśli chodzi o drobne czynności, takie jak przytrzymanie komuś drzwi, zrobienie herbaty czy wspomniane już wyrzucenie butelki do śmieci. „Prospołeczność i współpraca są kluczem do tego, co czyni nas ludźmi” – uważa Giovanni Rossi, socjolog z Uniwersytetu Kalifornijskiego. Międzynarodowy zespół naukowców pod jego kierownictwem postanowił zbadać, na ile życzliwość leży w ludzkiej naturze i czy nasza gotowość do pomagania zależy od kultury, z jakiej się wywodzimy.

Pomoc co kilka minut

Rossi i jego zespół założyli, że ludzie zostali „zaprogramowani” na życzliwość niezależnie od kultury, w jakiej są zakorzenieni, i miejsca zamieszkania. Aby to wykazać, badacze przeanalizowali zachowania prospołeczne przedstawicieli ośmiu kultur wywodzących się z pięciu kontynentów. Materiał badawczy zebrano wśród Polaków, Włochów, Rosjan, osób anglojęzycznych (Brytyjczyków i Amerykanów), Laotańczyków, społeczności Siwu w Ghanie, ludu Cayapa w Ekwadorze oraz Murrinh-patha w północnej Australii. Te obserwacje nie miały na celu badania skłonności do życzliwych zachowań ludzi jako gatunku – tym socjologia i antropologia zajmują się od dawna. Chodziło o sprawdzenie, jak tego rodzaju zachowania przejawiają się w najmniejszej możliwej skali: kiedy stawka indywidualna takiego gestu jest minimalna, a prospołeczna – wysoka. Łącznie przebadano ponad 350 osób i 1100 przypadków udzielenia lub odmowy pomocy. Osoby wchodzące w interakcje były ze sobą spokrewnione albo się znały, np. mieszkały po sąsiedzku bądź pochodziły z tej samej wioski. Naukowcy zgromadzili ponad 40 godzin nagrań przedstawiających codzienne interakcje pomiędzy badanymi. Chodziło o to, żeby zaobserwować, jak wybrane osoby reagują na spontaniczne prośby o pomoc w drobnych, codziennych sytuacjach, takich jak podanie noża, zdjęcie potrawy z ognia czy zapalenie światła. Potrzeba pomocy mogła być wyrażana wprost lub sygnalizowana niewerbalnie (jak w przypadku starszej pani, której Valentine pomaga w wyrzuceniu butelki). W zależności od kultury badani byli nagrywani w różnym otoczeniu: Brytyjczycy na uczelni, Polacy w swoich mieszkaniach, a reprezentanci Murrinh-patha na zewnątrz (w tej społeczności ludzie wolą spędzać czas poza domem, który zwykle jest przeludniony). Rejestrowane interakcje obejmowały m.in. wspólne gotowanie, prace domowe, zabawy towarzyskie – różne gry i zwykłe rozmowy.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Co ustalili badacze? Przede wszystkim to, że ludzie częściej małe prośby spełniają, niż je odrzucają. Im mniejszy jest koszt udzielenia pomocy, tym chętniej wykonują drobne gesty życzliwości. Średnio pomagamy sobie co dwie minuty. Poza tym ludzie spełniają drobne prośby siedem razy częściej, niż tego odmawiają, i sześć razy częściej, niż je ignorują (ignorowanie definiowane jest jako zachowanie, kiedy badany ani nie wykazuje chęci spełnienia prośby, ani tego nie odmawia). Co ciekawe, wśród rdzennych mieszkańców Australii odsetek ignorujących prośby był wyższy. Zdaniem naukowców może to wynikać stąd, że tamtejsza społeczność rozwinęła umiejętność ignorowania próśb jako sposób radzenia sobie z uporczywymi żądaniami towarów i świadczenia usług, z jakimi od końca XVIII w. musiała się borykać. „Co nie zmienia faktu, że rdzenni mieszkańcy Australii, podobnie jak inne społeczności, regularnie sobie pomagają i rzadko tak naprawdę odmawiają wsparcia” – zaznacza współautor badań Joe Blythe, lingwista z Uniwersytetu Macquarie w Sydney.

Eksperyment wykazał też, że w odróżnieniu od spełniania poważnych próśb skłonność do bycia uczynnym jest uniwersalna we wszystkich kulturach i niezależna od tego, czy proszący i adresat prośby są ze sobą spokrewnieni, czy też nie. „Drobne gesty życzliwości są wszechobecne w nieformalnych interakcjach na całym świecie. Teoretycznie moglibyśmy sobie wyobrazić kulturę, w której ludzie proszą o pomoc wyłącznie raz na godzinę lub jedynie kilka razy dziennie, albo taką, w której unikają proszenia o pomoc w ogóle, ale nasze badania nie potwierdzają ich istnienia. Przeciwnie: udowodniliśmy, że na całym świecie ludzie nie tylko proszą o pomoc, ale robią to wręcz co kilka minut” – napisał w artykule dla „Nature” Giovanni Rossi.

Z badań wynika również, że ludzie raczej rzadko werbalizują zgodę na spełnienie prośby. Z tendencji tej minimalnie wyłamują się Brytyjczycy, Amery­kanie i Włosi, którzy w większym stopniu niż inne narodowości potwierdzają gotowość do pomagania prostym: „Tak, jasne, nie ma sprawy”. Co interesujące, ludzie niemal nigdy nie tłumaczą też, dlaczego zdecydowali się pomóc. Większość jednak podaje powód, jeśli prośby nie chce lub nie może spełnić. „Drobne gesty życzliwości w większości kultur są oferowane bez słów, za to niemal wszystkie odmowy są werbalizowane” – zauważa Rossi we wspo­mnianym już artykule.

Jeśli chodzi o samą formę odmowy, badania pokazały, że rzadko kiedy mówimy po prostu „nie”, częściej okraszamy odmowę tłumaczeniem: „Jestem zajęty”, „Mam mało czasu”, „Przepraszam, zaraz ucieknie mi autobus”. Niektórzy nie odmawiają wprost, ale m.in. wykręcają się od spełnienia prośby, podważając jej zasadność. To zachowanie, jak pokazały badania Rossiego, częściej występowało wśród Polaków. Proszeni np. o zapalenie światła potrafili odpowiedzieć: „Ale po co w ogóle palić światło?”. Niektóre kultury zamiast odmówić, wolą zademonstrować niechęć do współpracy – członkowie ludu Cayapa podnoszą ręce, gdy nie chcą podać jakiegoś przedmiotu, a Siwu z Ghany sygnalizują odmowę odwróceniem się od proszącego. „Mimo tych różnic traktujemy wyniki badań jako dowód na to, że na całym świecie ludzie wykazują podobną postawę, jeśli chodzi o pomaganie. Kiedy są proszeni o pomoc lub w taki czy inny sposób mają możliwość udzielenia jej innym, zwykle to robią. Rzadko odmawiają, i to niezależnie od tego, czy wchodzą w interakcję z krewnymi, czy też nie. Ignorowanie wołania o pomoc jest ogólnie sporadyczne i chociaż w niektórych kulturach zdarza się częściej niż w innych, nie są to różnice istotne statystycznie” – podsumowuje Rossi.

Intuicyjna empatia

Co nas zaprogramowało na życzliwość? Zdaniem ekspertów – w dużej mierze ewolucja. Nasi przodkowie nauczyli się sobie pomagać, bo to zapewniało im większe szanse na przetrwanie. Na wymianie przysług mogli również zyskać. „Ewolucja preferowała jednostki empatyczne, bo takie mogły stworzyć społeczność, która z kolei pozwalała ludziom osiągać wspólne cele. Dzięki niej także szansa na rozprzestrzenienie genów była większa niż w przypadku jednostek żyjących w pojedynkę” – twierdzi dr Ewa Jarczewska-Gerc, psycholożka z Katedry Psychologii Różnic Indywidualnych Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Rossi zauważa zresztą, że interakcje społeczne związane z altruizmem są w dużej mierze unikatowe dla ludzi. I choć inne naczelne też się dzielą (np. żywnością), to 90% takich działań sprowadza się do pasywnego przyjmowania albo oddawania i nie wynika z chęci spełnienia prośby drugiego osobnika. Trudno więc nazwać to zachowanie prospołecznym. Jedynie orangutany i szympansy wykazują wrażliwość na wyraźne „sygnały potrzeby” i są w stanie dzielić się zasobami w reakcji na prośbę albo propozycję, np. wymiany pożywienia. „Istnieje jednak niewiele gatunków, u których zachowania prospołeczne są naturalne. Dlatego spełnianie drobnych próśb, a za takie uważamy transakcje na małą skalę o wysokiej częstotliwości i niskich kosztach, stanowi wspólną podstawę całej aktywności społecznej i kulturowej ludzi” – dowodzi badacz na łamach „Nature”.

Naukowcy podkreślają, że ludzka cywilizacja w dużej mierze opiera się na zasadzie wzajemności. Ta w podręczniku akademickim pod redakcją nestora polskiej psychologii Jana Strelaua jest definiowana jako występujące we wszystkich społecznościach ludzkich przekonanie, że otrzymawszy określone dary czy świadczenia, zobowiązani jesteśmy je odwzajemnić. To oznacza, że pomagamy sobie nie tyle z czystego altruizmu – zresztą w środowisku naukowym od lat toczą się debaty, czy coś takiego jak czysty altruizm w ogóle istnieje – ile raczej dlatego, że spodziewamy się, iż nasza pomoc zostanie odwzajemniona lub otrzymamy za nią jakąś formę zapłaty. „To jedna z uniwersalnych zasad funkcjonowania społeczeństw. Jesteśmy życzliwi, bo to zwyczajnie leży w naszym interesie; pomagamy, bo oczekujemy od innych tego samego” – tłumaczy dr Jarczewska-Gerc.

Małgorzata Osowiecka, psycholożka kliniczna z Uniwersytetu SWPS, twierdzi, że kiedy spełniamy czyjąś choćby drobną prośbę, to nawet jeśli nie znamy tej osoby i zapewne nigdy już jej nie spot­kamy, i tak oczekujemy od niej jakiejś formy „zapłaty”. „Tą walutą może być wszystko, nawet zwykłe »dziękuję«, poklepanie po plecach czy uśmiech” – wyjaśnia Osowiecka. Dodaje, że bycie życzliwym poprawia też nasze samopoczucie: „Niektórzy ludzie nie lubią przyznawać się do tego, że pomaganie innym sprawia radość także im samym. Tymczasem ono daje dużo pozytywnych emocji, czujemy się lepiej, kiedy pomagamy”. Ale nie tylko. Pomaganie umożliwia budowanie pozytywnego własnego wizerunku i poprawia naszą samoocenę. „Lubimy postrzegać siebie jako osoby dobre, niosące pomoc. Jeśli jesteśmy życzliwi i wspierający, wzmacniamy pozytywny autowizerunek. A to wpływa na nasz dobrostan i zdrowie psychiczne” – zauważa dr Jarczewska-Gerc.

To również tłumaczy, dlaczego nie lubimy odmawiać pomocy. Przede wszystkim obawiamy się, że coś stracimy: gdy naruszamy regułę wzajemności, zdajemy sobie sprawę z tego, że być może którego dnia sami będziemy w potrzebie i też nie uzyskamy wsparcia. Poza tym boimy się ostracyzmu społecznego i związanego z nim negatywnego ocenienia samego siebie. „Odmowa pomocy jest złamaniem pewnej normy społecznej, co większość ludzi odczuwa jako nieprzyjemne. Do tego społeczeństwo nie lubi osób niepomocnych, a my sami siebie także nie chcemy jako takich postrzegać” – twierdzi Osowiecka. Przyznaje, że trudno powiedzieć „nie” czy „nie zrobię tego”. Łatwiej się odmawia, mając usprawiedliwienie. Psycholożka wyjaśnia, że jeśli do odmowy dodamy uzasadnienie, np. „Nie mogę tego zrobić, bo jestem zajęta/ boli mnie brzuch/ ucieknie mi autobus”, nasze samopoczucie polepszy się, a dyskomfort zmniejszy.

Jest jeszcze jeden wątek tych rozważań: psycholodzy twierdzą, że życzliwi są szczęśliwsi. Jak zauważa dr Jarczewska-Gerc, życzliwość jest jednym z tzw. pozytywnych priorytetów. To określenie odnosi się do własnych działań człowieka, które przekładają się na jego poczucie szczęścia. Zgodnie z koncepcją syntetyzowania szczęścia zaproponowaną przez Daniela Gilberta, amerykańskiego psychologa i propagatora psychologii pozytywnej, szczęście można rozpatrywać w dwojaki sposób. Po pierwsze jako pomyślne zdarzenie, czyli coś, co Amerykanie określają słowem luck, którym jest np. wygranie losu na loterii.

Ten rodzaj szczęścia wiąże się z poczuciem intensywnej przyjemności, które jednak szybko się wysyca, więc człowiek po jakimś czasie powraca do wyjściowego poziomu szczęśliwości. Drugim, bardziej trwałym rodzajem szczęścia jest to, które sami tworzymy. Ewa Jarczewska-Gerc tłumaczy: „To takie szczęście, które sami sobie wypracowujemy. Gilbert nazywa je syntetyzowanym, a proces jego wytwarzania – syntetyzowaniem szczęścia, co polega na tym, że świadomie każdego dnia podejmuje się działania, których celem jest budowanie indywidualnego szczęścia. W jaki sposób? Choćby przez bycie życzliwym”.

Czytaj również:

Ramo, rób! Ramo, rób!
i
zdjęcie: Dibakar Roy/Unsplash
Złap oddech

Ramo, rób!

Młody książę Rama słucha wykładu swojego guru, mędrca Vasisthy, o istocie wysiłku, jaki podejmujemy w życiu. Przedstawiamy fragment starożytnego indyjskiego traktatu filozoficznego.

23 stycznia

Woda pozostaje wodą, czy są na niej fale, czy też nie. Podobnie, jakikolwiek wygląd zewnętrzny przyjmuje święty, jego mąd­rość jest niezmienna. Różnica jest jedynie w oczach postrzegającego ignoranta.

Czytaj dalej