Twardy negocjator między pragnieniami a moralnością. Ale też delikatna psychiczna skóra, która jednocześnie rozdziela i łączy dwa różne światy. Następcy Freuda przejęli pojęcie ego, ale postrzegają je w szerszej perspektywie.
Psychoanaliza nadała nowy sens wielu terminom, z których chyba największą karierę zrobiło ego. Używamy takich pojęć jak „egoizm” czy „egotyzm”, mówimy o ogromnym albo zranionym ego. Rzadko jednak zastanawiamy się nad dokładnym znaczeniem tych słów, najczęściej też automatycznie przypisujemy im negatywne skojarzenia. Ego postrzegamy jako nośnik bezwzględnego indywidualizmu, twardy rdzeń jednostki oddzielający ją od wszystkiego, co zewnętrzne. Łączymy je z miłością własną, wysokim mniemaniem o sobie, fantazjami o wielkości. W bogatej tradycji intelektualnej powstałej dzięki psychoanalizie nietrudno doszukać się uzasadnienia dla takich skojarzeń, jednak można też znaleźć w niej zupełnie odmienne interpretacje. Choć nie przebiły się do zbiorowej wyobraźni, są nie mniej fascynujące.
Przede wszystkim należy odróżnić ego w psychoanalitycznym rozumieniu od tego, co nazwalibyśmy jaźnią lub podmiotowością jednostki, czyli jej psychicznym całokształtem, odrębnością, „byciem sobą”. Dla Freuda i kontynuatorów jego myśli pojęcie ego ma skromniejszy zakres: odnosi się tylko do jednej z psychicznych instancji, które wspólnie składają się na ludzki podmiot. Osoby nie można sprowadzić do jej ego, chociaż rzeczywiście to właśnie ten aspekt psychiki ma zasadnicze znaczenie dla tożsamości. Ego wchodzi w kontakt z rzeczywistoś