Wkraczamy na ścieżkę duchowego rozwoju – jesteśmy w tu i teraz, nieustająco obecni. To wymaga wysiłku. Kroczymy w kierunku ognia i światła, ale czasem po drodze gubimy radość, tracimy zdolność jej przeżywania. Zanika poczucie humoru. Jak nie stracić siebie w procesie dochodzenia do duchowej przemiany?
No cóż, gdybym był w stanie zen, odpowiedziałbym pytaniem: „Co masz na myśli, mówiąc »siebie«?”. Należałoby przede wszystkim usunąć ten psychologiczny element. Mamy tu do czynienia z „ja”, które pragnie czynić dobro, pragnie oświecenia, ale się, biedactwo, zmęczyło i powinno odpocząć. Może niech wybierze się na Hawaje i trochę sobie posurfuje?
Nie chcesz podchodzić do ognia, bo jest zbyt gorący. Pewnie powinienem cię pocieszyć, dodać ci otuchy. Ale jakaś część mnie mówi: „Jeśli chcesz zadbać o siebie, wejdź jeszcze głębiej w ogień! No dalej, spal się do końca!”.
A teraz powiem ci, jak sam na to patrzę. Zgodnie z buddyjską tradycją niezwykle rzadko odradzamy się jako ludzie. Ludzkie życie jest zatem nieprawdopodobnie cenne. Nie powinniśmy trwonić ani chwili – zamiast tego musimy pracować tak ciężko, jak tylko się da.
Z drugiej strony, choć to zapewne prawda, ja sam nie jestem jeszcze gotów, by w pełni kierować się tym zaleceniem. Nie czuję, by praktyka duchowa była najpilniejszym priorytetem. Czuję natomiast, że powinna się rozwijać w swoim tempie. Jeśli o to chodzi, jestem bardzo cierpliwy i spokojny. Pozwalam, by ten proces zajął dużo czasu.
Moja praca ma swój rytm. Czasami naprawdę mocno się wysilam, ale potem się zatrzymuję. Przez jakiś czas robię inne rzeczy, bawię się, zanurzam w świecie. W miarę jak rozwija się moja świadomość duchowa, czuję, że zatrzymanie się wymaga bardzo dużo pracy. A to, co było wysiłkiem, przestaje sprawiać trudność.
Wszystko staje się jednym i tym samym. Z czasem tak naprawdę nie możesz się już zatrzymać, nie możesz zrobić sobie przerwy w podróży duchowej. Jeśli więc mówisz sobie: „Muszę łagodniej obchodzić się ze sobą”, warto, żebyś w pierwszej kolejności zastanowił się nad swoim poczuciem winy. Ewidentnie uważasz, że nie pracujesz dostatecznie ciężko. Bezlitośnie chłoszczesz się rozmaitymi „trzeba”, „muszę”, „nie wolno”. Czujesz, że powinieneś być lepszy, bardziej uduchowiony, bardziej świadomy. Że musisz być kimś więcej niż sobą. Przemyśl sobie te uczucia.
Doceń doskonałość wszechświata, którego część stanowisz. Masz prawo być taki, jaki jesteś. Znajdujesz się w optymalnym punkcie. Gdybyś był w pełni oświecony, tobyś się nie urodził. Nie ma tu żadnego błędu: nie jesteś pomyłką czy aberracją, niczego nie popsułeś. Najlepsze, co możesz dla siebie zrobić, to zdać sobie sprawę, że uczestniczysz w pewnym toczącym się procesie, że się rozwijasz, nawet jeśli czasami w środku czujesz, że to za mało.
Tekst pochodzi ze strony ramdass.org.