
A gdyby tak przestać ciągle przeć do przodu, zmienić kierunek i dotrzeć do swoich emocji oraz pragnień? O dwóch rodzajach podróży, jakie odbywamy w życiu, z terapeutką i pisarką Maureen Murdock rozmawia Magdalena Czubaszek.
Poszukiwanie sensu życia jest w baśniach i mitach całego świata przedstawiane jako opowieść o wyprawie, rozpoczynającej się od wyruszenia z domu, a kończącej na szczęśliwym powrocie. Koncepcja podróży bohatera, stworzona w połowie XX w. przez mitoznawcę Josepha Campbella, wciąż pozostaje aktualna – tyle że dziś wiadomo już, że jest niepełna. Jungistka Maureen Murdock zauważyła, że klasyczna „męska” wędrówka prowadzi zawsze na zewnątrz i w górę, a przecież każdy z nas odbywa też w życiu inne podróże, „kobiece”. Wyruszamy wówczas w głąb siebie, by tam odnaleźć wszystko, co wyparte, zaakceptować to i zyskać poczucie spełnienia.
Magdalena Czubaszek: Podróż bohatera to jedna z pierwszych teorii, jakie poznają studenci antropologii i kierunków pokrewnych. Stanowi kanwę wielu filmów, książek i opowieści w naszej kulturze. Bohater walczy ze smokami, zawiera sojusze, a na koniec zdobywa upragniony skarb – tak w uproszczeniu wygląda ten model. Feministyczna odpowiedź na niego nie jest w Polsce aż tak znana. Dlaczego Tobie wydaje się ona tak ważna?
Maureen Murdock: W latach 80. prowadziłam program terapeutyczny bazujący na modelu Josepha Campbella. W dużej mierze odwoływałam się do jego stwierdzenia, że mity odzwierciedlają nasze życie. Raz w miesiącu spotykałam się ze swoją grupą terapeutyczną, w której skład wchodzili zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Próbowałam rozpracować etapy podróży bohatera, dopasowując je do doświadczeń moich pacjentów.
W pewnym momencie zrozumiałam jednak, że mit Campbella nie bierze pod uwagę kobiecego pierwiastka. A ten został głęboko zraniony w naszej kulturze. Nie tylko na poziomie indywidualnym, lecz także kulturowym.
Twój diagram kobiecej podróży przypomina spiralę i akcentuje proces wewnętrzny, związany z integracją różnych aspektów kobiecego doświadczenia. Gdy pokazałaś go Campbellowi…
…powiedział, że kobiety nie muszą odbywać żadnej podróży. Jego zdaniem sama kobiecość jest miejscem, do którego należy dotrzeć.
To jedna z najstarszych opowieści patriarchatu: Odyseusz obieżyświat i czekająca w domu dwie dekady na jego powrót Penelopa.
Dlatego Campbell nie rozumiał mojej perspektywy ani w ogóle nie brał jej pod uwagę. Byłam po trzydziestce, on był po siedemdziesiątce. Mnie ukształtowała druga fala feminizmu, która sprawiła, że kobiety zaczęły się wyzwalać i w końcu mogły odnosić sukcesy poza domem.
Z tego powodu nie mogłam podjąć dyskusji z Campbellem – operowaliśmy na dwóch zupełnie różnych płaszczyznach. Jednak to właśnie jego reakcja i brak zrozumienia mojego modelu kobiecej podróży zainspirowały mnie do napisania książki. Przez kolejnych osiem lat zgłębiałam podróż bohaterki.
Od czego ją zaczęłaś?
Od mapowania podświadomości w snach pacjentów i pacjentek. Szukałam również głębszych znaczeń we własnej sztuce. A może zaczęło się jeszcze wcześniej? Wychowałam się w domu o irlandzko-katolickich korzeniach, a archetyp Maryi zawsze był mi bliski – inspirował do interesowania się tym, co nieświadome. Początkowo pracowałam jako nauczycielka creative writing, prowadziłam zajęcia z rozmaitymi grupami, ale z czasem zrozumiałam, że zależy mi na budowaniu głębszych indywidualnych relacji. Dlatego zdecydowałam się zostać psychoterapeutką.
Podstawowym terminem, którym posługujesz się w Podróży bohaterki, jest zraniona kobiecość (wounded femininity). Jak ona się objawia?
Zraniona kobiecość to stan psychiczny i emocjonalny wynikający z tłumienia archetypicznego aspektu kobiecości, co prowadzi do wewnętrznego konfliktu. To efekt presji na odrzucenie własnej natury w celu dostosowania się do zewnętrznych oczekiwań. Składają się na nią kobiece uczucia, gniew, prawa i seksualność, których nie potraktowano na równi z męskimi. Zraniona kobiecość objawia się na przykład w kolejnej dyskusji z powodu wprowadzenia zakazu aborcji w Stanach Zjednoczonych – gdy znów zostałyśmy poniżone.
Podobnie jest także w Polsce. A jak się to ma do mrocznej kobiecości (dark femininity)? To ciekawe, że obecnie stała się ona popularnym hashtagiem na TikToku.
Podróż bohaterki zmierza m.in. do tego, żeby odzyskać kontakt z tym zranionym pierwiastkiem kobiecym. Nie tylko na poziomie kulturowym, ale przede wszystkim osobistym, psychologicznym. Musimy wrócić do tej części siebie, którą nadrzędna kultura kiedyś uznała za słabą, spychając w niebyt – do mitycznych podziemi. I tu docieramy właśnie do mrocznej strony kobiecości. Odnosi się ona do ukrytych, nieświadomych i często tłumionych aspektów kobiecej psychiki, które są związane z trudnymi emocjami czy lękami, takimi jak gniew, złość albo chęć destrukcji. To miałam na myśli, mówiąc o ciemności. To cień kobiecego pierwiastka reprezentujący nieuświadomione wzorce i zachowania, które mogą być szkodliwe zarówno dla nas samych, jak i dla innych.
Jak to wygląda w praktyce?
Ostatecznym celem podróży bohaterki jest psychiczno-duchowa integracja kobiecego i męskiego pierwiastka, osiągnięcie harmonii. Gdy pierwiastek kobiecy znajduje się w równowadze, przejawia się w takich cechach, jak asertywność i bezpośredniość. Natomiast brak balansu prowadzi do skłonności do manipulacji, zawoalowanego wyrażania siebie, ciągłego ustawiania się w relacji wobec innych, a nawet do nadmiernej kontroli.
Równowaga oznacza transparentność działań i otwartość, podczas gdy jej brak może prowadzić do pasywności czy stuporu. Te jakości i sposoby bycia w świecie są niezależne od stereotypowych wyobrażeń o płci i nie podlegają granicom, jakie jej przypisujemy.
A co z pierwiastkiem męskim?
Kiedy pozostaje w równowadze, niesie za sobą silny potencjał decyzyjny oraz intelektualny, sprawiając, że działania są skuteczne, ale odbywają się z zachowaniem współczucia i uwagi wobec innych. Zachwiany balans tego pierwiastka prowadzi do chłodnej racjonalności, egzaltacji, dążenia do kontroli nad innymi i autorytaryzmu.
Nie jest łatwo zachować harmonię.
Doskonale ilustruje to sumeryjski mit o Inannie i jej siostrze Ereszkigal. Inanna wyrusza do podziemi, krainy zmarłych, by odwiedzić Ereszkigal. Zanim jednak dotrze do siostry, musi przejść przez siedem bram. Przy każdej z nich ma odpuścić kolejne aspekty siebie – piękne szaty i ozdoby, które symbolizują jej moc i autorytet w świecie na powierzchni. Dopiero całkowicie naga może stanąć przed siostrą, poniżoną i zgwałconą przez bogów.
Pomimo śmierci, którą zgotowała jej zazdrosna Ereszkigal, Inanna ostatecznie powraca na powierzchnię.
Po powrocie odkrywa, że jej mąż, Dumuzi, nie tylko nie opłakiwał jej losu, lecz także zajął należący do niej wcześniej tron. Inanna zsyła go więc do podziemi. W ten sposób odzyskuje głos i władzę. Udaje się to, bo wcześniej odnalazła te części swojej psychiki, które zostały odrzucone i poniżone. Współczucie wobec tych zranionych aspektów umożliwiło uzdrowienie jej kobiecego pierwiastka.
Twoim zdaniem przed etapem „zstąpienia do bogini” kobieta funkcjonuje w męskim świecie, gdzie stara się udowodnić swoją wartość. Osiąga to, ponieważ wywalczyła awans, zdobyła tytuł naukowy albo podwyżkę. Jednak sukces – ku jej zaskoczeniu – nie przynosi spełnienia. Dlaczego?
Bo większość kobiet nigdy nie czuje się wystarczająca. Niezależnie od tego, co osiągną, zawsze wydaje im się, że to za mało. Wspinają się na jedną górę, potem na następną, odnoszą kolejne sukcesy, ale wciąż towarzyszy im syndrom oszustki. Trudno mówić o prawdziwym spełnieniu.
W pewnym momencie swojego życia zostałam szefową programu MA Counseling Psychology w Pacifica Graduate Institute w Santa Barbara. Wykładałam na renomowanej uczelni i myślałam, że wreszcie jestem szanowana. Szybko zdałam sobie sprawę, że mój głos – podobnie jak głosy moich koleżanek – nie był ceniony na równi z głosami kolegów.
Wiele kobiet mówi, że przez to przeszły. Kończymy wówczas z poczuciem pustki. Czy taki stan może jednak – paradoksalnie – pomóc?
Przede wszystkim otwiera możliwość, żeby w tę pustkę wejść – zejść do podziemi, by spotkać się ze zranionymi częściami własnej psychiki. W tym miejscu kryje się wiele smutku, rozczarowań i goryczy, lecz jednocześnie pojawia się szansa na odbycie świętej podróży ku podziemiom.
Dlaczego „świętej”?
Ponieważ odnosi się ona do duchowej sfery naszego istnienia. To właśnie odróżnia tę ścieżkę od depresji. Wszyscy przechodzimy przez trudniejsze okresy w życiu – kiedy sprawy się nie układają, czujemy się przytłoczeni i trudno nam wstać z łóżka. Jednak leczenie zranionej psychiki i powrót do siebie to coś innego niż medyczna diagnoza choroby. W niej najważniejsze jest uhonorowanie własnej podróży w dół: uznanie, że jest to proces odzyskiwania kontaktu z ciałem, swoją seksualnością i kreatywnością. Właśnie to doświadczenie czyni tę podróż świętą.
Czy Twoim zdaniem dzisiejsze dwudziestolatki mogą w Podróży bohaterki znaleźć coś dla siebie?
Kiedy rozmawiam z dziewczynami w tym wieku, widzę, że większość z nich ma o wiele lepszy kontakt ze swoimi ciałami i seksualnością niż kobiety należące do mojego pokolenia. Wydaje mi się, że często wiedzą, czego chcą, i nie czują potrzeby realizowania męskiego pierwiastka, czyli podążania drogą wytyczoną przez patriarchat, za wszelką cenę.
Mimo to dzisiejszy feminizm wydaje mi się podzielony, momentami wręcz izolujący. Brakuje w nim wspólnego elementu, który miało moje pokolenie, a było nim skupienie się na prawach reprodukcyjnych. Mnie i moje przyjaciółki łączyła walka o równość. Nie jestem pewna, czy dla młodszej generacji – do której ty należysz – pozostaje to nadal tak istotne. Również technologia sprawiła, że brakuje wszystkim czasu na swobodne poszukiwania i jeszcze trudniej nam myśleć samodzielnie, bo mamy obsesję na punkcie ekranów.
Ale na tych ekranach mamy swoje zodiakary – kobiety, które pasjonują się astrologią, w którą też wpisane są mity i uniwersalne znaczenia.
Astrologia zdaje się dziś pełnić funkcję mostu, który łączy młodych ludzi z antycznymi symbolami. Ludzie są nią zafascynowani, wnikają w nią, szukając głębszych znaczeń. Te poszukiwania wracają u kobiet będących już w średnim wieku, które traktują mój model podróży bohaterki jak lustro, próbują odnaleźć w nim poszczególne etapy swojego życia. To w tym procesie zaczynają rozumieć, czym jest dla nich na przykład menopauza.
A czym jest? Niewiele się o niej mówi.
Nie da się odpowiedzieć za wszystkich, lecz dla wielu to raczej niełatwy okres; czas pożegnań, w którym coś tracimy, a jednocześnie rodzi się silna tęsknota za głębszym połączeniem z własną kobiecością. Często łączy się to z momentem, gdy córki opuszczają dom rodzinny. Matki zaczynają się zastanawiać, jak wypełnić tę pustkę, i wyruszają w swoją podróż.
Wciąż mnie zaskakuje, jak wielkie zainteresowanie wzbudza teraz – po ponad 30 latach – moja książka. Być może dlatego, że wszyscy szukamy sensu, jakiejś mapy, która pomoże nam odnaleźć i zrozumieć naszą drogę. Podróż bohaterki nie jest jednak sztywnym przewodnikiem – to dynamiczny model, który dostosowuje się do różnych etapów naszego życia. Każdy znajduje się w innym miejscu, czasem nawet w kilku naraz. Jednym ta mapa wskazuje wyraźne ramy, drugim nie – i to też jest w porządku.
W moim pokoleniu, podobnie jak u młodszych dziewczyn, nie brakuje trudności. Balansujemy na krawędzi wypalenia, przebodźcowania, czasem depresji. Żyjemy w lęku przed tym, że gdzieś utkniemy, że coś nas ograniczy i uwięzi. Masz na to jakiś sposób?
Myślę, że tym sposobem jest po prostu ruch. Bycie obecnym w swoim ciele, używanie go. Mówisz, że boimy się utknięcia, czyli zastoju – jeśli tak, to najprostszą metodą, by temu zapobiec, jest poruszanie się. Najsilniejsze połączenie z ciałem mają taniec, malarstwo i śpiew. To najbardziej twórcze dziedziny, które pozwalają szybko zanurzyć się w kreatywnym potencjale. Ważne jednak, by robić to spontanicznie, bez planu i presji na rezultaty. Obserwować, co dzieje się w procesie, zamiast gonić za kolejnymi szczytami do zdobycia czy sukcesami. Niesamowicie pomaga również wsparcie innych kobiet. Obecność, wspólnota mają ogromną moc.
Wciąż popularne są kręgi kobiet.
I słusznie – to wspaniała inicjatywa, nawet jeśli ograniczają się one do spotkania w gronie kilku przyjaciółek, żeby po prostu porozmawiać o tym, co się u nas dzieje i co właśnie przeżywamy. Takie chwile pozwalają spojrzeć na siebie w szerszym kontekście, poczuć się częścią większej całości. Zobaczyć, czego każda z nas potrzebuje i jak możemy się wzajemnie wspierać. Pierwiastek kobiecy to przecież opowieść o współpracy, o wzajemnym wsparciu i zrozumieniu.
Gdzie w tej współpracy jest miejsce dla mężczyzn? Wielu z nich zmaga się z trudnościami w wyrażaniu i nazywaniu emocji. Często się frustrują, kiedy kobiety nie chcą dłużej zajmować się ich problemami. Zwłaszcza że coraz więcej z nas nie tkwi już w związkach za wszelką cenę. Czy Podróż bohaterki nie jest też o nich?
O, zdecydowanie. Kiedy prowadzę wykłady, to mężczyźni często podnoszą ręce. Wielu z nich przyznaje, że to również ich podróż. Mówią otwarcie, że ich kobiecy pierwiastek został zraniony już dawno, gdy byli dziećmi, a także potem nigdy nie został uhonorowany. Chłopców uczono, że nie mogą płakać, muszą wziąć się w garść, trzymać emocje na wodzy, a gdy coś się nie udaje, powinni po prostu iść dalej niewzruszeni. Dostrzegam jednak pewną zmianę w społeczeństwie. Ojcowie wydają się współcześnie bardziej świadomi swojej roli w życiu dzieci, starają się pomagać synom i córkom wyrażać emocje, szanować innych.
Dlaczego tak często zdarza się, że córki, zamiast buntować się przeciwko patriarchatowi, kierują złość na swoje matki? Dlaczego ganią je za ich wady, wytykają im słabości?
Chyba łatwiej przenieść emocje na matkę, bo to ona jest pierwszym lustrem, w którym się przeglądamy. Źródła naszych negatywnych cech często lokujemy właśnie w niej, nie w ojcu. Winimy ją, bo od niej trudniej nam się odciąć. Ale czy można uciec od matki, będąc z nią tak silnie związaną? Myślę, że właśnie dlatego często dochodzi do odrzucenia kobiecego pierwiastka, który reprezentuje matka. Trudno nam stawić czoła temu, co nam się nie podoba w nas samych. Jednak nie każda kobieta odczuwa to w ten sam sposób, nie jest to regułą.
Wrogość wobec matek widać również w szerszym kontekście, np. w krytyce kobiet pobierających zasiłki czy tych, które urodziły dzieci i rzekomo „żerują” na państwie. Czy masz pomysł, skąd bierze się ta pogarda?
Nasza kultura od zawsze gloryfikuje zdobywców. Troska, opieka, dbanie o innych nie są wartościami, które spotykają się z uznaniem czy nagrodą. Na piedestale stoją postęp i ciągłe parcie naprzód. Mam siostrzenicę, która zrobiła karierę w finansach, a później wyszła za mąż i teraz opiekuje się trójką dzieci. Zrezygnowała z pracy, aby być z nimi w domu, i jest nieustannie krytykowana. Ludzie pytają: „Kiedy w końcu wrócisz do pracy? Kiedy zaczniesz znowu zarabiać pieniądze?”. Te pytania są wręcz deprecjonujące, co odzwierciedla zresztą chorobę naszej kultury. Objawem tego schorzenia jest właśnie brak szacunku dla matek oraz ich olbrzymiej pracy w domu i wobec dzieci.
Dlatego zastanawiam się nad gniewem – to emocja, która może być zarówno destrukcyjna, jak i transformująca. Widziałam ten gniew w Polsce jesienią 2020 r. podczas protestów kobiet, jakie wybuchły w reakcji na wyrok Trybunału Konstytucyjnego, który ograniczył prawo do aborcji. Po raz pierwszy w życiu zobaczyłam ponad 100 tys. osób na ulicy: tłumy dziewczyn, matek, koleżanek, a także ich partnerów, mężów, dzieci.
W świecie, który wciąż zwiększa żądania wobec nas, sprzeciwianie się bywa wyzwaniem. Kobiety często nie chcą nikogo zawieść – kiedy ktoś nas o coś prosi, czujemy się wyróżnione i trudno nam odmówić. Gdy sama potrzebuję siły, aby odwrócić się od tego, czego inni ode mnie oczekują, myślę o hinduskiej bogini Kali, mistrzyni stawiania granic. To właśnie jej energia daje mi siłę, by powiedzieć „nie”. W dzisiejszych czasach nie jest to łatwe, szczególnie dla kobiet.
Matthew Fox – pisarz, którego cenię – był kiedyś księdzem katolickim, potem przeszedł do Kościoła episkopalnego. Niedawno powiedział coś, co mocno mnie poruszyło: do naszej kultury powraca energia reprezentowana przez Czarną Madonnę, czyli głęboka potrzeba sprawiedliwości społecznej. Kiedy patrzę na Kamalę Harris, która stara się o fotel prezydencki w USA [rozmowa odbyła się podczas kampanii prezydenckiej – przyp. red.], wydaje mi się, że idealnie wpisuje się w ten archetyp. Ta myśl ciągle mi towarzyszy. Mam wielką nadzieję, że jej się uda.
Widzę, że wierzysz w demokrację i siłę polityki. Sama w nie zwątpiłam. Zastanawiam się nad rezygnacją z macierzyństwa, które często wiąże się z poświęceniem własnej tożsamości. Wiem to od własnej matki. I od najlepszej przyjaciółki, która już też od jakiegoś czasu jest mamą.
Wszystkie kraje powinny wspierać finansowo opiekę nad dziećmi, wprowadzać lepsze przepisy dotyczące urlopów rodzicielskich oraz zapewniać ulgi podatkowe dla rodzin. W Stanach Zjednoczonych podczas pandemii wprowadzono takie wsparcie, co pokazało, że jest to realna pomoc dla rodziców. Wspaniale byłoby, gdyby każde państwo oferowało matkom, rodzicom tego rodzaju konkretną pomoc. Wychowywanie dzieci – niezależnie od tego, czy pracujesz na pełny etat, czy poświęcasz się wyłącznie rodzicielstwu – jest niezwykle trudnym zadaniem. Rozumiem więc uczucia twojej mamy i przyjaciółki. Mam nadzieję, że macie częsty kontakt i się wspieracie.
To również Twoje doświadczenie? Młodo zostałaś matką i musiałaś jednocześnie pracować, prawda?
Tak, ale miałam sporo szczęścia. Gdy moje dzieci były małe, mieszkałam w bloku pełnym podobnych rodzin. Wszyscy wzajemnie sobie pomagaliśmy. To wsparcie nie tylko ułatwiało mi życie, lecz także dobrze wpływało na dzieci – poznawały różnych dorosłych, różne podejścia do wychowywania i spędzania czasu, co wzbogacało ich doświadczenia. Moje dzieci były otoczone troską przez liczne „ciotki” – bo były to głównie kobiety. Ty też jesteś taką ciocią dla dziecka swojej przyjaciółki, więc warto próbować być bliżej.
Mówiłaś wcześniej, że ruch może być dobrą „odżywką” dla duszy. Niedawno wydałaś nową książkę Mythmaking: Self-Discovery and the Timeless Art of Memoir [Tworzenie mitów. Odkrywanie siebie i ponadczasowa sztuka pisania wspomnień] poświęconą sztuce tworzenia własnej opowieści. Może w obliczu presji, o której mówimy, właśnie to jest rozwiązaniem? Zwrócenie się ku przeszłości, napisanie własnej mitologii.
Uczę pisania i sztuki pamiętnikarstwa od przeszło 30 lat. Miałam okazję wysłuchać wielu ludzkich wspomnień, a im więcej ich poznaję, tym wyraźniej dostrzegam, jak bardzo przypominają struktury mitologiczne. Wspomnienia układają się w pewne wzory. To fascynujące, że ludzie postrzegają swoje życie w sposób, który odzwierciedla rozmaite elementy mitów. Wydaje mi się, że niemal każdy lubi pisać pamiętniki. To zwrócenie się ku przeszłości, o którym wspominasz, może być niezwykle pomocne: spojrzenie wstecz na kolejne etapy naszego życia pozwala lepiej rozumieć, kim jesteśmy, kim są nasi bliscy – członkowie naszego plemienia – jaką rolę odgrywają w naszej podróży i jaki jest cel naszej drogi.
Jak podejść do pisania wspomnień?
Możesz zadać sobie pytania: Kim jestem teraz? Kim byłam 30 lat temu? Do jakiego plemienia należę? Przyjaciółka, o której wspominałaś, jest częścią twojego plemienia, twojej rodziny. Wiesz, dlaczego ta relacja jest tak ważna. Te pytania stopniowo prowadzą do odkrycia, na jakim etapie swojej życiowej podróży się znajdujemy. Jedna z moich studentek, która pracuje nad swoim pamiętnikiem, zdała sobie sprawę, że najważniejsze pytanie, jakie jej towarzyszy, dotyczy tego, co może naprawić w swojej rodzinie.
Jak znaleźć odpowiednie pytania w kontekście osobistej podróży?
Zwykle trzeba napisać całkiem sporo, odnosząc się do konkretnych momentów z życia, aby stopniowo odkrywać właściwe pytania. Zaczynają pojawiać się same, a wraz z nimi możemy odnaleźć sens – połączenie z własną duszą czy psychiką.

Maureen Murdock: Psychoterapeutka, pedagożka, pisarka. Była kierowniczką i główną wykładowczynią programu MA Counseling Psychology w Pacifica Graduate Institute w Santa Barbara oraz adiunktką na Wydziale Psychologii Głębi Sonoma State University.