Czy możemy obiektywnie nazwać zmienne i zaplanować czynniki, które sprawią, że poczujemy się w świecie lepiej? Okazuje się, że tak!
W latach dziewięćdziesiątych XX wieku dwa wielkie odkrycia dokonane przez badaczy szczęścia (silny wpływ genów i słabe oddziaływanie środowiska) wywołały wśród psychologów ogromne zamieszanie, ponieważ dotyczyły nie tylko poczucia szczęścia, ale także wielu innych aspektów osobowości. Od czasów Freuda psychologowie z niemal religijną żarliwością wyznawali pogląd, że osobowość kształtuje się przede wszystkim pod wpływem środowiska, w jakim dorastamy. Ten aksjomat przyjmowano na wiarę, a znakomitą większość rzekomych dowodów jego trafności stanowiły korelacje (zwykle słabe) między postępowaniem rodziców a zachowaniem dzieci, przy czym każdego, kto ośmielił się sugerować, że przyczyną owych korelacji jest podobieństwo genetyczne, nie zaś styl wychowawczy, lekceważono jako redukcjonistę. Kiedy jednak badania nad bliźniętami dowiodły zdumiewająco silnego wpływu genów i stosunkowo nieistotnej roli podzielanego przez rodzeństwo środowiska rodzinnego, starożytna hipoteza szczęścia zaczęła się wydawać bardziej wiarygodna niż kiedykolwiek przedtem. Może rzeczywiście mózg każdego człowieka jest „nastawiony” na pewien stały poziom poczucia szczęścia, niczym termostat nastawiony na 15 stopni Celsjusza (w wypadku osób skłonnych do depresji) lub na 24 stopnie (u osób szczęśliwych)? Może zatem szczęście można znaleźć wyłącznie wtedy, gdy wprowadzimy zmiany w swoim wnętrzu (na przykład poprzez medytację, zażywanie Prozacu czy terapię poznawczą), nie zaś dzięki modyfikowaniu otoczenia.
Jednak w miarę jak psychologowie zmagali się z tymi ideami, a biolodzy pracowali nad pierwszym, szkicowym opisem ludzkiego genomu, zaczęliśmy coraz lepiej rozumieć złożoność oddziaływań genów i środowiska. To prawda, geny wyjaśniają znacznie więcej, niż ktokolwiek przypuszczał, ale często okazują się też wrażliwe na oddziaływanie warunków środowiskowych. To prawda, każdy człowiek odznacza się charakterystycznym dla siebie poziomem poczucia szczęścia, ale wydaje się, że nie jest to jedna, ściśle określona wartość, lecz potencjalny przedział czy też rozkład prawdopodobieństwa. To, czy znajdujemy się w dolnej, czy w górnej części tego przedziału, zależy od wielu czynników, które Budda i Epiktet uznaliby za zewnętrzne.
Kiedy pod koniec lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia Martin Seligman rozwijał nową dziedzinę psychologii – psychologię pozytywną – jednym z jego pierwszych posunięć było stworzenie niewielkich grup ekspertów, z których każda miała się zająć konkretnym zagadnieniem. Jedna z tych grup analizowała czynniki zewnętrzne wywierające wpływ na poczucie szczęścia. Psychologowie Sonja Lyubomirsky, Ken Sheldon i David Schkade przeanalizowali dostępny materiał empiryczny i doszli do wniosku, że istnieją dwa zasadniczo odmienne rodzaje czynników zewnętrznych: okoliczności życiowe oraz czynności wolicjonalne (zależne od naszej woli). Do okoliczności należą te fakty dotyczące naszego życia, których nie możemy zmienić (przynależność rasowa, płeć, wiek, niepełnosprawność), a także czynniki, na które mamy wpływ (zamożność, stan cywilny, miejsce zamieszkania). Okoliczności odznaczają się stałością w czasie, przynajmniej w pewnym okresie naszego życia, a zatem są to czynniki, do których na ogół się przystosowujemy. Czynności wolicjonalne natomiast to zachowania, które wybieramy – na przykład medytacja, gimnastyka, przyswojenie sobie nowej umiejętności czy wyjazd na wakacje. Ponieważ takie czynności muszą zostać wybrane, a większość wymaga wysiłku i koncentracji uwagi, w odróżnieniu od okoliczności nie mogą one ot tak, po prostu znikać z naszej świadomości. Czynności wolicjonalne dają nam zatem dużo większą nadzieję na wzrost poziomu szczęścia i uniknięcie efektu adaptacji.
Jedną z najważniejszych idei, jakie powstały na gruncie psychologii pozytywnej, jest formuła, którą Lyubomirsky, Sheldon, Schkade i Seligman nazwali „wzorem na szczęście” (ang. happiness formula):
S = U + O + W
Poziom doświadczanego przez nas szczęścia (S) jest zdeterminowany przez uwarunkowany biologicznie potencjalny zakres poczucia szczęścia (U) oraz okoliczności życiowe (O) i czynności wolicjonalne (W). Wyzwanie, z jakim musi się zmierzyć psychologia pozytywna, polega na wykorzystaniu metodologii naukowej do ustalenia, jakie rodzaje zmiennych O i W mogą sprawić, że nasze poczucie szczęścia (S) osiągnie najwyższy możliwy poziom (w obrębie potencjalnego przedziału). Skrajnie biologiczna wersja hipotezy szczęścia głosi, że S = U, a O i W nie mają znaczenia. Musimy jednak przyznać, że Budda i Epiktet dostrzegli istotną rolę zmiennej W – Budda zalecał bowiem podążanie „szlachetną ośmioraką ścieżką” (między innymi poprzez skupienie i praktykowanie medytacji), Epiktet zaś nauczał, jak można kształtować w sobie obojętność (gr. apatheia) na czynniki zewnętrzne. Aby zatem zweryfikować mądrość starożytnych myślicieli, musimy przeanalizować hipotezę: S = U + W, w której W to świadome, zamierzone działania, które kształtują w nas postawę akceptacji i osłabiają emocjonalne przywiązanie do świata zewnętrznego. Jeśli istnieje wiele okoliczności (O), które wywierają istotny wpływ na poziom poczucia szczęścia, oraz jeśli ów poziom zależy od dobrowolnych czynności innych niż te mające na celu osłabianie przywiązania, to hipoteza Buddy i Epikteta jest błędna, a ludzie nie powinni się skupiać wyłącznie na swoim wnętrzu.
Okazuje się, że pewne okoliczności zewnętrzne (O) rzeczywiście mają istotne znaczenie dla poziomu odczuwanego szczęścia. Każdy z nas może wprowadzić w swoim życiu pewne zmiany, które nie podlegają w pełni zasadzie adaptacji i mogą trwale zwiększyć nasze poczucie szczęścia. Wydaje się, że warto do nich dążyć.
Hałas
Kiedy mieszkałem w Filadelfii, dowiedziałem się czegoś niezwykle ważnego na temat nieruchomości – jeśli musisz kupić dom stojący przy ruchliwej ulicy, nie wybieraj takiego, który jest oddalony o mniej niż trzydzieści metrów od skrzyżowania ze światłami. Co półtorej minuty przez czterdzieści dwie sekundy musiałem wysłuchiwać muzyki dobiegającej z kilku albo kilkunastu samochodów, przez kolejnych dwanaście sekund dobiegał mnie warkot uruchamianych silników, a raz na piętnaście cykli rozlegał się głośny klakson włączany przez niecierpliwego kierowcę. Nigdy się do tego nie przyzwyczaiłem, a kiedy kilka lat później szukaliśmy z żoną domu w Charlottesville, powiedziałem naszemu agentowi, że nawet gdyby ktoś chciał mi podarować piękny wiktoriański dom stojący przy ruchliwej ulicy, nie przyjąłbym go. Badania dowodzą, że osoby, które muszą przywyknąć do nowych, stałych źródeł hałasu (na przykład po tym, jak w pobliżu ich domu zbudowano autostradę), nigdy się do nich nie przystosowują. Warto dodać, że nawet te badania, w których ludzie deklarują pewien stopień adaptacji, wykazują, iż pod wpływem hałasu u badanych następuje pogorszenie jakości wykonania zadań poznawczych. Hałas – zwłaszcza przerywany lub o zmiennym natężeniu – zakłóca koncentrację i wzmaga stres. Warto zatem dążyć do wyeliminowania źródeł hałasu w swoim życiu.
Dojazdy do pracy
Wiele osób decyduje się na zamieszkanie w sporej odległości od swego miejsca pracy, ponieważ dzięki temu mogą się przeprowadzić do większego domu. Problem w tym, że ludzie szybko przyzwyczajają się do większej przestrzeni i przestają czerpać z niej przyjemność, nigdy jednak nie przystosowują się w pełni do dłuższych dojazdów do pracy, zwłaszcza jeśli codziennie muszą pokonywać zatłoczone trasy. Nawet po wielu latach takich dojazdów osoby, które codziennie przemierzają długie kilometry zatłoczonych dróg, docierają do miejsca pracy z podwyższonym poziomem hormonów stresu (chociaż prowadzenie samochodu w idealnych warunkach często bywa dla nich przyjemne i odprężające). Warto zatem dążyć do poprawy warunków dojazdu do pracy.
Brak kontroli
Jednym z istotnych aspektów hałasu i ruchu ulicznego, właściwością, która sprawia, że oba te czynniki tak bardzo zachodzą nam za skórę, jest fakt, że nie możemy ich kontrolować. Uczestnicy klasycznego badania przeprowadzonego przez Davida Glassa i Jerome’a Singera doświadczali nagłego, głośnego hałasu. Badanym z jednej grupy powiedziano, że mogą uciszyć ów hałas, naciskając wskazany przycisk, a jednocześnie poproszono ich, by tego nie czynili, jeśli nie będzie to absolutnie konieczne. Żadna z tych osób nie nacisnęła guzika, ale przekonanie, że mogą kontrolować sytuację, sprawiło, iż spostrzegały one hałas jako mniej stresujący. W drugiej części tego eksperymentu osoby, które sądziły, że panują nad sytuacją, rozwiązywały trudne zadania z większą wytrwałością niż badani, którzy doświadczali hałasu, lecz nie mogli go kontrolować.
W innym znanym badaniu Ellen Langer i Judith Rodin oferowały atrakcyjne upominki (na przykład rośliny doniczkowe albo cotygodniową projekcję filmu) pensjonariuszom jednego z domów spokojnej starości. Jednak na jednym z pięter tym podarunkom towarzyszyło poczucie kontroli – pensjonariusze mogli wybierać, którą roślinę chcieliby dostać, a później byli odpowiedzialni za jej podlewanie. Mogli też wybierać – jako grupa – w jaki dzień tygodnia będą się odbywały projekcje filmów. Na drugim piętrze te same zasoby po prostu rozdzielano – to pielęgniarki wybierały rośliny, a potem je podlewały; to one też decydowały, kiedy będą wyświetlane filmy. Ta niewielka manipulacja pociągnęła za sobą zdumiewające skutki. Pensjonariusze, którzy mieli poczucie, że sprawują kontrolę nad otrzymywanymi zasobami, czuli się szczęśliwsi oraz byli bardziej aktywni i sprawni umysłowo (w ocenie pielęgniarek, a nie tylko samych pensjonariuszy), a te pozytywne skutki były widoczne nawet osiemnaście miesięcy później. Najbardziej zadziwiający wydaje się fakt, że – jak wykazało przeprowadzone po półtora roku badanie sprawdzające – badani z tej grupy cieszyli się lepszym stanem zdrowia, a wskaźnik śmiertelności był wśród nich niższy niż w grupie, w której nie wytworzono poczucia kontroli (odpowiednio: 15% i 30%). Rodin i ja dokonaliśmy przeglądu badań dotyczących tego zagadnienia i doszliśmy do wniosku, że zmodyfikowanie środowiska instytucjonalnego w taki sposób, aby wytworzyć u pracowników, studentów bądź pacjentów silniejsze poczucie kontroli, jest jednym z najskuteczniejszych sposobów zwiększenia poziomu ich zaangażowania, energii i poczucia szczęścia.
Wstyd
Ludzie atrakcyjni na ogół nie są bardziej szczęśliwi niż osoby niezbyt urodziwe. A jednak pewne korzystne zmiany w powierzchowności prowadzą do trwałego wzrostu poziomu poczucia szczęścia. Osoby, które poddały się operacji plastycznej, zwykle są zadowolone z jej wyników, a po kilku latach od operacji często twierdzą, że jakość ich życia wyraźnie się poprawiła, a częstość występowania symptomów psychiatrycznych (takich jak depresja czy lęk) zmalała. Największe korzyści opisywały kobiety, które poddały się operacji plastycznej piersi – ich zmniejszeniu lub powiększeniu. Sądzę, że aby zrozumieć długotrwałe skutki takich pozornie płytkich zmian, trzeba wziąć pod uwagę ważną rolę wstydu w naszym życiu codziennym. Młode kobiety, które uważają, że rozmiar ich piersi wyraźnie odbiega od ideału (w którąkolwiek stronę), często deklarują, że każdego dnia wstydzą się własnego ciała. Wiele spośród nich przybiera nienaturalną postawę lub komponuje garderobę w taki sposób, aby ukryć to, co uważają za poważny mankament. Trudno się dziwić, że uwolnienie się od takiego ciężaru może prowadzić do trwałego wzrostu pewności siebie i poczucia dobrostanu.
Związki z innymi
Czynnikiem, który zdaniem większości badaczy pod względem ważności przebija wszystkie pozostałe, jest jakość i liczba związków interpersonalnych. Udane związki nas uszczęśliwiają, a osoby szczęśliwe mają więcej pozytywnych relacji niż ludzie nieszczęśliwi. [..] [K]onflikty z innymi – codzienne utarczki z kolegą z pracy lub ze współlokatorem albo nieustanne konflikty ze współmałżonkiem – są jednym z najistotniejszych czynników obniżających poziom odczuwanego przez nas szczęścia. Konflikty interpersonalne to coś, do czego nie jesteśmy w stanie się przystosować. Zatruwają nam życie każdego dnia, nawet wtedy, kiedy nie spotykamy osoby, z którą jesteśmy skłóceni, ponieważ nawet wówczas nie przestajemy myśleć o trwającym konflikcie. Nawiązując do rozważań z poprzedniego rozdziału, można powiedzieć, że wewnętrzny prawnik niestrudzenie broni naszej sprawy, nie zważając na to, że przemawia w pustej sali sądowej.
Istnieje wiele innych sposobów, w jakie – poprawiając warunki życia – możemy zwiększać swoje poczucie szczęścia, zwłaszcza w odniesieniu do związków interpersonalnych, pracy oraz stopnia, w jakim kontrolujemy oddziałujące na nas stresory. Zatem zmienna O zajmuje istotne miejsce we wzorze na szczęście, a pewne czynniki zewnętrzne mają w nim niebagatelne znaczenie. Istnieją cele, do których warto dążyć, a psychologia pozytywna może pomóc nam je wyodrębnić. Z pewnością Budda przystosowałby się do hałasu, korków ulicznych, braku kontroli i mankamentów urody lepiej niż jakikolwiek współczesny Amerykanin usiłujący zmienić świat zewnętrzny. Jednak zwykłym ludziom – nawet w starożytnych Indiach – zawsze było niezwykle trudno upodobnić się do swego przewodnika. Przedstawicielom współczesnych społeczeństw zachodnich może być jeszcze trudniej podążać wytyczoną przez Buddę ścieżką powstrzymywania się od działań i dążeń. Niektórzy nowożytni poeci i pisarze wręcz nawołują do zejścia z tej drogi i poświęcenia się działaniu: „Daremnie byłoby mówić, że istoty ludzkie powinny zadowolić się spokojem: potrzebują działania – a jeżeli nie mogą go znaleźć, stwarzają je sobie”.
Fragment książki Johana Haidta Hipotezy szczęścia, wyd. Feeria, Łódź 2022. Przypisy zostały usunięte przez redakcję „Przekroju”.