Czy możemy obiektywnie nazwać zmienne i zaplanować czynniki, które sprawią, że poczujemy się w świecie lepiej? Okazuje się, że tak!
W latach dziewięćdziesiątych XX wieku dwa wielkie odkrycia dokonane przez badaczy szczęścia (silny wpływ genów i słabe oddziaływanie środowiska) wywołały wśród psychologów ogromne zamieszanie, ponieważ dotyczyły nie tylko poczucia szczęścia, ale także wielu innych aspektów osobowości. Od czasów Freuda psychologowie z niemal religijną żarliwością wyznawali pogląd, że osobowość kształtuje się przede wszystkim pod wpływem środowiska, w jakim dorastamy. Ten aksjomat przyjmowano na wiarę, a znakomitą większość rzekomych dowodów jego trafności stanowiły korelacje (zwykle słabe) między postępowaniem rodziców a zachowaniem dzieci, przy czym każdego, kto ośmielił się sugerować, że przyczyną owych korelacji jest podobieństwo genetyczne, nie zaś styl wychowawczy, lekceważono jako redukcjonistę. Kiedy jednak badania nad bliźniętami dowiodły zdumiewająco silnego wpływu genów i stosunkowo nieistotnej roli podzielanego przez rodzeństwo środowiska rodzinnego, starożytna hipoteza szczęścia zaczęła się wydawać bardziej wiarygodna niż kiedykolwiek przedtem. Może rzeczywiście mózg każdego człowieka jest „nastawiony” na pewien stały poziom poczucia szczęścia, niczym termostat nastawiony na 15 stopni Celsjusza (w wypadku osób skłonnych do depresji) lub na 24 stopnie (u osób szczęśliwych)? Może zatem szczęście można znaleźć wyłącznie wtedy, gdy wprowadzimy