Wszyscy jesteśmy od czegoś uzależnieni. Pracoholicy, alkoholicy, kawosze, herbaciarze, seksoholicy, palacze… Doskonale mają tylko uzależnieni od czytania książek. A już szczególnie krytycy literaccy. Nie dość, że wciąganie (przez oczy) narkotyku to sama przyjemność, to jeszcze im za to płacą. Sam znam tę radość, bo pisywałem recenzje książek. Byłem jednak złym krytykiem, gdyż wszystkie moje recenzje były pozytywne. Nic dziwnego, bo jeśli czyta się (a potem pisze) z uzależnienia, to z reguły nie wybiera się nieprzyjemnych używek.
Tak przyjaznych nałogów, jak czytanie mamy jednak niezbyt wiele. Przeważają te niekorzystne lub wręcz niszczące zdrowie. Jak z nimi walczyć? Powszechnie uważa się, że najskuteczniejsze są ostre zakazy, dotkliwe kary z więzieniem włącznie. W Singapurze za samo posiadanie narkotyków grozi śmierć. I co? I nic. Ów maksymalnie represyjny system nie przynosi spodziewanych skutków. Może ogranicza używanie narkotyków, ale tego nie eliminuje. Podobnie działo się w krajach, w których w ramach walki z alkoholizmem wprowadzano prohibicję. Mizerne skutki częściowego zakazu sprzedaży alkoholu (dla młodych czytelników: obowiązującego do godziny 13) z czasów PRL wielu z nas zna z autopsji.
Zupełnie inne rozwiązanie zastosowała u siebie Szwajcaria. Tam postanowiono walczyć z plagą narkomanii, dostarczając uzależnionym jednorazowe, sterylne strzykawki, proponując substytuty heroiny, stwarzając dogodne warunki do ich zażywania i zapewniając fachową pomoc psychologiczną. Takie podejście nie ma na celu zupełnego zlikwidowania narkomanii, ale jej minimalizację przy złagodzeniu negatywnych skutków społecznych i medycznych. Zamysł Helwetów powiódł się doskonale i liczba narkomanów, a co się z tym wiąże – przedawkowań oraz zakażeń HIV, znacznie się skurczyła, przy okazji ograniczono też prostytucję oraz biedę wśród młodych ludzi (bo to oni głównie są rezerwuarem narkomanii).
Dlaczego model szwajcarski lepiej wpisuje się w proces walki z narkomanią niż singapurski? Ważnym, jeśli nie najważniejszym, elementem jest postrzeganie samego problemu uzależniania. Powszechnie uważa się, że uzależnienie (szczególnie od twardych narkotyków, ale też alkoholu czy tytoniu) jest trwałe i ma podłoże w słabym charakterze narkomana, alkoholika czy palacza.
Odseparowanie potencjalnego nałogowca od narkotyku miałoby być dla niego wybawieniem. Problem w tym, że w praktyce nie da się izolować wszystkich ludzi od wszelkich zagrożeń.
Już w latach 70. i 80. XX w. kanadyjski psycholog Bruce K. Alexander, specjalizujący się w psychologii uzależnień, przeprowadził serię doświadczeń na szczurach opisujących reakcje tych zwierząt na konsumpcję morfiny. Gryzonie miały do dyspozycji dwa pojemniki: w jednym była czysta woda, a w drugim wodny roztwór morfiny. Który napój wybierały szczury? To zależy. Okazało się, że zwierzęta umieszczone w izolatkach konsumowały narkotyk bez opamiętania, wręcz ginęły z powodu przedawkowania. Inaczej zachowywały się gryzonie ulokowane w tzw. szczurzym parku, w którym żyły gromadnie, nie były więc odseparowane od innych osobników, miały liczne rozrywki, zakamarki, innymi słowy bogate szczurze życie społeczne. Te zazwyczaj wybierały czystą wodę.
Doświadczenia Bruce’a Alexandra sugerują, że uzależnienie (przynajmniej u szczurów) w dużym stopniu jest wynikiem izolacji i stresu. Trudno nie zgodzić się z tymi wnioskami, gdy obserwuje się życie narkomanów, alkoholików czy nawet nałogowych palaczy. Stres, izolacja, beznadzieja życia (w tym bieda) w dużym stopniu wpychają ludzi w nałóg i ich w nim utrzymują. Ba, są powodem przekazywania go z pokolenia na pokolenie. Przykład sukcesu szwajcarskiego modelu walki z narkomanią bardzo pięknie wpisuje się w filozofię Kanadyjczyka.
Jest jednak pewne „ale”. Sprawozdania z doświadczeń Bruce’a Alexandra publikowały poważne czasopisma naukowe, lecz te same magazyny drukowały później opisy nieudanych prób powtórzenia rzeczonych eksperymentów przez innych badaczy. Czy w takim razie nie należy ufać ustaleniom Alexandra? Jest też inna możliwość. Niewykluczone, że inni naukowcy nie rozumieli potrzeb gryzoni tak dobrze, jak Bruce Alexander i ich szczurze parki różniły się jakimiś nieistotnymi z pozoru, ale kluczowymi dla zwierząt szczegółami. Jeśli to prawda, wynikałoby z tego, że sprawa wcale nie jest taka prosta: sama zmiana sposobu myślenia nie wystarcza, bo ważne jest, co proponujemy zamiast narkotyku. Idąc tym tropem, można zaryzykować twierdzenie, że sukces Szwajcarii nie wynika tylko z odpowiedniego podejścia do narkomanii, ale także z faktu, że w Szwajcarii dobrze się żyje – to przyjazny dla mieszkańców kraj (czego jednym z przejawów jest zresztą omawiane tu podejście do narkomanii).
Wiadomo, że przenoszenie wyników badań psychologicznych bezpośrednio ze zwierząt na ludzi jest ryzykowne. Niemniej wiele sygnałów sugeruje, że z badań Kanadyjczyka można wyciągnąć cenne wnioski również w odniesieniu do ludzi. Szkoda, że ludzie myślący takimi kategoriami rzadko są u nas dopuszczani do głosu.