Żyjemy na kwietnej planecie – nie ma się zatem co dziwić, że rośliny plenią się we wszystkich obszarach naszej kultury, od medycyny po sztukę. Dekadę temu, w moim dawnym życiu, które teraz wydaje mi się całkiem obce, pracowałam jako zielarka i często rozmyślałam o interakcjach człowieka ze światem roślin.
Dumałam o naszej obsesji na punkcie upraw: intensywnym siewie, zbiorach i konsumpcji zachodzących o każdej godzinie w niemal wszystkich zamieszkanych zakątkach globu. Snułam myśli o ogrodach – małe sny o Edenie – i zastanawiałam się nad tym, jak niektóre rośliny wpływają na nasz umysł przez zawarte w nich substancje czynne oraz symbolikę, która oddziałuje na nasze emocje i wyobraźnię.
Dwie opowieści
W tamtym zielonym okresie mojego życia lubiłam wracać do dwóch opowieści. Jedna z nich liczy 400 lat, druga zaś sięga początków dziejów ludzkości. Pierwsza jest dziełem fikcji i rozgrywa się w Elsynorze, zamku Hamleta, gdy świat duńskiego księcia – wcale nie tak zaciszny, jak mogłoby się wydawać – wali się w gruzy. Ofelia, utraciwszy kontakt z rzeczywistością, wygłasza chaotyczną przemowę pełną urywków rymowanek dla dzieci i erotycznych aluzji, która pozornie świadczy o jej szaleństwie. W dłoniach ściska kwiaty, by następnie wręczyć je wybranym osobom na dworze: swojemu bratu Laertesowi, królowi Klaudiuszowi oraz Gertrudzie, świeżo poślubionej żonie i dawnej bratowej władcy. Wypowiada przy tym słynną kwestię: „Masz tu rozmaryn, na pamiątkę. Proszę cię, kochany, pamiętaj. A tu bratki, żebyś myślał o mnie […]. Dla ciebie mam kwiat czarnuszki i orlika. A dla ciebie rutę, a ta ruta jest dla mnie. W niedzielę możemy ją nazwać zielem Bożej łaski. Tylko ty, pani, musisz ją nosić inaczej niż ja. A tu stokrotka. Dałabym wam fiołków, ale wszystkie zwiędły, kiedy ojciec umarł. Mówią, że śmierć miał dobrą” [tłum. Stanisław Barańczak].
„Ofelia”, John Ever