Morsowanie morsowaniu nierówne. W metodzie Wima Hofa nie chodzi tylko o to, by wejść do lodowatej wody. To praktyka z kategorii ucieleśnienia, bycia obecnym. Wtedy naprawdę tego doświadczamy i korzystamy, by ostatecznie być silnymi, zdrowymi i szczęśliwymi. Rozmowa z Andrzejem Hrycajem, instruktorem metody Wima Hofa.
Maria Hawranek: Jak znalazłeś się w zimnej wodzie?
Andrzej Hrycaj: Żyłem w komfortowej bańce, jaką zapewnia nam cywilizacja: przegrzane pomieszczenia, wygodne życie. Komfort też może boleć. Byłem w kryzysie wieku średniego, kiedy przeczytałem w książce Orhana Pamuka zdanie, że człowiek osiąga wiek średni i staje się samotnym wilkiem. Przeraziłem się. Wim Hof był pomysłem na to, jak znaleźć w życiu coś swojego. Choć najpierw bardzo się przed nim broniłem. Jego metoda wracała do mnie kilka razy, ale myślałem: to nie dla mnie. W końcu postanowiłem: muszę go poznać. Mam wrażenie, że dzisiaj wszyscy się na wszystkim znają, komputer pełen jest autorytetów, które w istocie nimi nie są. Więc trzy lata temu pojechałem do Holandii zobaczyć człowieka, który twierdzi, że jest poza tym całym światem sprzedawania wszystkiego. Po lekturze książki Co nas nie zabije Scotta Carneya, dziennikarza śledczego, który chciał zdemaskować Wima jako fałszywego guru, a ostatecznie został jego fanem, sam chciałem się przekonać, czy za tą metodą stoi spójny człowiek.
Rozumiem, że tak.
Na szkoleniu było super: wchodzimy do lodowatej wody w grupie osób z całego świata. Wim świetnie czuje się na scenie, operuje błyskotliwym językiem, opowiada śmieszne żarty. Ale po kąpieli jeszcze nie do końca to czułem. Przełom nastąpił, gdy siedliśmy wieczorem w kręgu przy ogniu i przy pomocy tradycyjnego „gadającego kija”, każdy mówił coś od siebie. Wówczas zobaczyłem, że nie ma Wima i grupy, że Wim jest razem z nami, obecny, zasłuchany. I wtedy poczułem to, co mówi Gandhi – że jak chcesz coś zmienić, to zmień to w sobie. Dla mnie jego metoda jest właśnie o tym.
Składają się na nią trzy elementy: terapia zimnem, techniki oddechowe i mindset. Najbardziej tajemniczo brzmi ten ostatni.
Nastawienie zmienia każdą praktykę, jakiej się podejmujesz, dlatego przecież działa efekt placebo. Ważne, by być obecnym w tym doświadczeniu, być w tej lodowatej wodzie całym sobą.
Czyli nie zaciskam zębów, żeby przetrzymać zimno, tylko w tym zimnie w pełni jestem?
Tak, chcę zobaczyć, jak reaguję. W metodzie Wima Hofa mówimy: czucie jest rozumieniem. Wychodzimy z głowy i łączymy się z mądrością ciała. Wszyscy mamy w sobie zasoby, musimy jednak uzyskać do nich dostęp. Wim specjalnie idzie w badania naukowe, żeby osoby nieprzekonane do praktyk duchowych zobaczyły na twardych dowodach, co np. świadomy oddech robi z naszymi mózgami.
No właśnie – oddech. Co z nim?
Oddychanie jest najważniejszym portalem dla obecności, niezależnie od szkoły terapeutycznej czy jogicznej. Oddech jest najłatwiejszym sposobem wracania do ciała. W metodzie Wima Hofa nie chodzi tylko o to, by wejść do wody i posiedzieć w fajnym towarzystwie. To praktyka z kategorii ucieleśnienia, bycia obecnym. Wtedy naprawdę korzystamy z tego, czego doświadczamy. Odczuwamy to, co się dzieje. Trudno to wyrazić słowami.
Ale kiedy ten oddech zaczynamy praktykować i jak? Czy to np. oddech podobny do jogowego ujjayi?
Najbardziej popularna technika ćwiczenia oddechowego Wima Hofa to kontrolowana hiperwentylacja. Wyrzucamy z siebie dwutlenek węgla, co powoduje reakcje łańcuchowe w naszym organizmie, m.in. obniżenie pH. A potem następuje wstrzymanie oddechu, co ma potencjał terapeutyczny. Dla mózgu nie ma znaczenia, czy wstrzymujesz go, bo robisz ćwiczenie, czy statek tonie i jesteś pod wodą. Następuje taki skok adrenaliny jak przy pierwszym skoku na bungee, z tą różnicą, że jesteś w kontrolowanej przestrzeni. I choć żaden tygrys nad tobą nie stoi, to neurologicznie jesteś w sytuacji alertu, maksymalnego, wyostrzonego postrzegania. Tak jak wtedy, gdy zadzwoni telefon: dziecko skręciło nogę w przedszkolu, pędzisz do niego i nic innego nie istnieje. To ćwiczenie doładowuje, fajnie zrobić je rano, by poczuć witalność, energię.
Jak długo potrafisz wstrzymać oddech?
Mój rekord to cztery minuty, niedużo. Ale to nie praktyka bicia rekordów! Chodzi o to, by wyciągnąć coś najlepszego dla siebie, a nie, by pochwalić się czymś na Facebooku. Zobaczyć swój świat, swoje ograniczenia. Nie ścigać się z innymi.
Jak na jodze – możesz się żyłować i nie słuchać swojego ciała, ale wtedy tak naprawdę jej nie praktykujesz.
Tak. Wydaje mi się, że fenomen metody Wima Hofa polega na tym, że brzmi sexy – wchodzenie do lodowatej wody, oddychanie – i łatwo w nią wejść, nie trzeba kupować roweru za tysiące złotych ani zaczynać praktyki jako czterolatek, by dobrze grać w tenisa. Jest dostępna dla każdego, ale nie ma końca, jeśli chodzi o jej zgłębianie. I teraz jest trochę jak z grą na pianinie – może chcesz grać Wlazł kotek, a może marzy ci się piękny utwór. I tu wchodzi warsztat. Nie zanurzanie się raz na jakiś czas ze znajomymi, tylko droga.
Te ćwiczenia oddechowe robisz przed zanurzeniem, a w wodzie oddychasz już normalnie?
Zawsze świadomy oddech jest dobry, w wodzie też pomaga. Chociaż jak wchodzimy, to reakcja jest taka, jak przy wskakiwaniu do Bałtyku o temperaturze 16°C: oddech staje się krótki, szybki, uruchamia panikę. Ćwiczenia oddechowe wykonywane wcześniej dają nam zasoby, żeby nie spanikować i w tej wodzie pobyć. Wszystko jest ze sobą połączone, masz możliwość zobaczyć, jak możesz się kontrolować. Osoby, które zaczynają praktykować, widzą, że dzięki oddychaniu i wchodzeniu do lodowatej wody tworzy się im wewnętrzna przestrzeń reakcji: nawet jak coś się dzieje, adrenalina skacze do góry, nie muszę od razu reagować. A codziennie takich tygrysów z zębami czyha na nas kilkanaście.
Czyli ta praktyka przynosi podobny efekt jak medytacja uważności – daje nam możliwość podejmowania decyzji o reakcji zamiast reagowania z automatu. To jeszcze opowiedz o trzecim elemencie: terapia zimnem. Co się dzieje z ciałem i umysłem pod jego wpływem?
Terapia zimnem trenuje układ krwionośny. Dochodzi do obkurczania naczyń krwionośnych, które potem ponownie się rozkurczają, co wzmaga ich elastyczność. Druga rzecz: korekta markerów stanu zapalnego.
Czyli?
Jak nabijemy sobie guza, przykładamy do niego zimny okład. A tutaj jest tak, jakbyśmy sami cali włożyli się do kompresu – zimno łagodzi wszystkie stany zapalne w organizmie. A mamy je wszędzie, nieustannie. Takie życie prowadzimy: przepełnione stresem związanym z pracą, rodziną, terminami, pandemią. Wykonano badania naukowe na osobach praktykujących metodę Wima Hofa. Jedno, pilotażowe, dotyczy chorób autoimmunologicznych i pokazuje, że wycisza ona mechanizmy autoagresji. W Polsce dr Jan Czarnecki prowadził badania pilotażowe pod kątem wyciszenia objawów egzemy i łuszczycy. W Australii badają teraz „deemotionalization”, stabilizację emocji – metoda Wima sprawia, że odczuwamy je prawdziwiej. Są też badania pokazujące, że wpływa pozytywnie na płodność. To wszystko wiąże się ze stanem zapalnym, który jest powszechny w rozmaitych obszarach schorzeń.
A umysł?
Jeśli mowa o neurobiologii, gdy wchodzimy do lodowatej wody, wydziela się kilka hormonów. Fajerwerkowe endorfiny, które zmieniają nasze nastawienie na co dzień, opioidy, czyli chemicznie to samo co opiaty, tylko występujące w naszym organizmie naturalnie. Powodują, że zmniejsza się odczuwanie bólu – to nasze naturalne zabezpieczenie przed odczuwaniem zimna, minimalizowanie cierpienia. To można przełożyć na umysł: by mniej koncentrował się na bolesności życia, która jest wpisana w naszą codzienność.
Jak długo uczestnicy Twoich warsztatów siedzą w wodzie?
Zanim ktoś przyjedzie do mnie na warsztaty, dostaje dwudziestodniowe wyzwanie zimnych pryszniców. Zaczyna się od 15 sekund – tyle każdy wytrzyma, najwyżej powrzeszczy, a potem stopniowo wydłuża się czas. Trzeba dobrze to ustawić – żeby był element wyzwania, podnoszenia poprzeczki, bo bez bodźcowania nie zadziałają mechanizmy adaptacyjne, nie doprowadzimy do lepszego ogrzewania w naszym systemie termoregulacji, ale jednocześnie chodzi o to, by się nie straumatyzować i nie pochorować. Czyli stopniowanie czasu i temperatury. A na warsztatach jest inaczej, bo działa magia grupy. Nie spotkałem się jeszcze z sytuacją, w której ktoś by się zatrzymał. Zawsze znajdą się pierwsi, którzy chcą pokazać, że są odważni, a gdy inni widzą, że tamci żyją, to wchodzą za nimi. Zaczynamy od dwóch minut, a kolejnego dnia dokładamy minutę, dwie.
To niewiele?
Niewiele, i nie o to chodzi. Widzę w Polsce straszne parcie na bicie rekordów, również w morsowaniu. Z perspektywy mechanizmów terapeutycznych, jakie działają w naszym ciele, sądzę, że ludzie się traumatyzują, na dłuższą metę takie forsowanie się może nie być dobre. Pozornie nic się ciału nie stanie po 15 czy nawet 30 min, nie zauważysz efektu, ale ciało będzie w traumie, podobnie jak sportowiec, który ostro trenuje jedną dyscyplinę przez kilka lat, też nie rozwija się harmonijnie.
Ale jednocześnie mówisz, że mamy przed sobą stawiać wyzwania.
Tak, wyzwania są super. Z Wimem robiliśmy Ekspedycję Śnieżka, przez pięć dni intensywnie ćwiczyliśmy, by ostatniego dnia wejść na Śnieżkę w skąpej odzieży na mrozie. Byliśmy przygotowani, asystował nam ratownik medyczny. Doświadczenie takiego przekraczania granic zmienia mnóstwo w głowie – jeśli widzę, że mogę zrobić coś, o co się nigdy nie podejrzewałem, co wydawało się poza limitem moich możliwości, to daje mi ogromny zastrzyk energii. Jak zawsze, w przekraczaniu granic potrzebna jest równowaga.
Przygotowanie, towarzystwo – co jeszcze dodałbyś do zasad bezpieczeństwa?
Ostrożność i konsultację przy przeciwskazaniach, takich jak ciąża, aktywny proces psychoterapeutyczny oraz nadciśnienie, bo skoro obkurczają się naczynia, ciśnienie jeszcze bardziej rośnie. Nie należy wówczas robić tego samemu, opierając się na poradach z YouTube’a.
Pisałeś kiedyś o aktywowaniu brunatnego tłuszczu. Co to takiego?
Nauka zajęła się nim jakąś dekadę temu. Biały tłuszcz to ten, którego większość z nas nie lubi. W brunatny tłuszcz zaopatrzone są noworodki, mają go na karku i w przestrzeniach międzyżebrowych. To najbardziej wydajne paliwo, które może nas grzać – dawniej nie przychodziliśmy na świat w pomieszczeniach o temperaturze 20°C. Ludzie, którzy żyli w bardziej pierwotnych warunkach, mieli go przez całe życie, u nas zanika, bo organizm widzi, że nie jest potrzebny. Ale można go odbudować. Jeśli przebywamy na zewnątrz w temperaturze 18°C i mniej bez wierzchnich ubrań, organizm dostaje sygnał, by rozpocząć regenerację jego komórek. Tłuszcz jest brunatny, bo ma mitochondria, dzięki którym może się metabolizować, a komórki białego tłuszczu mitochondriów nie mają, dlatego są białe.
To teraz zadam pytanie, które Ty kiedyś zadałeś Wimowi. Mnisi praktykujący medytację tummo są w stanie własnym ciałem osuszać mokre ręczniki na mrozie, topić śnieg w promieniu kilku metrów, intencjonalnie podwyższyć temperaturę swojego ciała o 8°C. Gdy pytałeś, o co chodzi z tym fenomenem rozgrzewania się na życzenie, Wim powiedział: opróżnij głowę ze śmieci. Potrafisz odpowiedzieć mniej enigmatycznie?
Kluczem jest praktyka. Kontynuując przykład gry na pianinie – ktoś rzeźbi, patrzy w nuty i nagle po latach następuje przełom: zaczyna grać. Albo inny przykład: od dwóch lat ćwiczę stanie na rękach, dopiero niedawno zaskoczyłem. Jak powiesz komuś, kto spędził 10 lat na kanapie: ściągnij łopatki, zdziwisz się, że nie zrozumie, co mówisz. A on choćby bardzo chciał, nie wie, co robić, bo zanikła w nim świadomość ciała i trzeba ją na nowo rozbudzić. Nasze ciała mają masę różnych zasobów, nieodkrytych ścieżek. Możemy sami znaleźć portale, które przenoszą nas w pożądane przez nas miejsca.
A Ty umiesz się tak rozgrzać?
Mam takie doświadczenie, ale nie potrafię robić tego na zawołanie. Uczę się pod okiem nauczyciela tybetańskiego Tulku Lobsang Rinpoche, który przeszedł szkołę trzyletniego odosobnienia i suszenia ręczników. W jego szkole musisz osuszyć go na mrozie 21 razy – wysuszysz, zanurzają w zimnej wodzie, i tak w kółko. Mnie się jeszcze nie udało ani razu. Ale na warsztatach mata do jogi leżała w kałuży wody, tyle wytwarzaliśmy ciepła. To jest droga. Im bardziej jesteś obecny w praktyce, tym bardziej ona działa, niezależnie od tego, jaka to praktyka. Dzięki temu wstajesz rano, wypijasz filiżankę herbaty i jesteś w tym w pełni. Metoda Wima Hofa wkłada magię w codzienność, sprawia, że jest więcej życia w życiu.
Andrzej Hrycaj:
Instruktor metody Wima Hofa, prowadzi projekt Wewnętrzny Ogień oraz warsztaty w Przesiece na Dolnym Śląsku. Przewodnik kąpieli leśnych.
Praktyczne rady dla zaczynających przygodę z zimnem:
- Przed kąpielą w lodowatej wodzie wykonaj ćwiczenie oddechowe metodą Wima Hofa.
- Następnie po prostu wyobraź sobie, że już tam jesteś i że wszystko jest okej, nie myśląc za dużo, zwyczajnie zrób ten odważny krok.
- Wchodząc, weź pełny wdech i w miarę zanurzania się wypuszczaj powietrze tak powoli jak to możliwe. Następnie skup się na powolnym, równym oddechu. Nie pozwól pierwszej gwałtownej reakcji paniki przejąć kontroli „nad sterami”.
- Stopniuj czas i temperaturę ekspozycji na zimno. Za pierwszym podejściem może to być 20 s w wodzie o temperaturze kilkunastu stopni. Po prostu systematycznie podnoś sobie poprzeczkę. Jesień jest idealną porą do rozpoczęcia praktyki!
- Szukaj okazji i miejsc do zimnych kąpieli na łonie natury. Żywa woda i otoczenie przyrody to wymarzone okoliczności.
- Zanurzaj się po szyję, nie oszukuj, nie zakładaj neoprenowych rękawiczek czy skarpetek. Nie zabieraj sobie okazji do zadziania się magii. W razie potrzeby ułóż dłonie, które są najbardziej wrażliwe na zimno, na udach, pod pachami lub ściśnij je razem.
- Spróbuj kierować ciepło do części ciała, które najbardziej go potrzebują. Na początku może się to wydawać sztuczne. W pewnym momencie po prostu załapiesz, o co chodzi.
- Po wyjściu z wody pozostań w skupieniu i wykonaj rozgrzewkę, w której będą pracować głębokie partie dużych mięśni (np. ćwiczenie horse stance).