Z czego składa się życie? Nad nie zawsze błędną młodością i niełatwą sztuką dorosłości zastanawia się Piotr Stankiewicz.
Każdy z nas ma takie wspomnienie z dzieciństwa, które jest nie tylko wspomnieniem, ale – mimo upływu lat – wciąż pozostaje punktem odniesienia. Nie mówcie, że tego nie znacie. Scena z dzieciństwa, która ciągle nam towarzyszy, choć już któryś krzyżyk na karku i siwe włosy na głowie. Po latach okazuje się, że są w niej intuicje, których słuszność czas tylko potwierdził.
Dla mnie takim wspomnieniem jest film Ogniem i mieczem oglądany z rodzicami jesienią 1999 r. w warszawskim kinie Femina. Kochałem się wtedy w Bohunie-Domogarowie, co – przypomnę tym, którzy nie pamiętają – nie było niczym niezwykłym, bo kochała się w nim połowa Polski obu płci. Nie ma co ukrywać, pozostawałem pod wielkim wrażeniem i Saszy Domogarowa, i filmu w ogóle, jego vibe’u, atmosfery. Dla mnie, wówczas 16-letniego, tamto Ogniem i mieczem było ekranizacją fantazji o Innym Życiu. Oglądałem film o Dzikich Polach, o przygodach na bezbrzeżnych ukraińskich stepach, o bohaterach, których czynami powoduje „tylko miłość, wojna i własna fantazya”. A potem wychodziło się z kina, wprost w burą Warszawę przełomu tysiącleci, panowała jesień, padał deszcz, zmęczeni ludzie jechali tramwajami. Różnica była uderzająca – na ekranie oglądało się życie wielkie i prawdziwe, a to dookoła wydawało się najzwyklejsze i najnudniejsze na świecie. Nie chciałem żyć jak ci ludzie dookoła, chciałem żyć jak Bohun na ekranie. Każdy przez coś takiego kiedyś przechodził, choroba wieku, powtarzalna w każdym pokoleniu.
A teraz przewińmy taśmę do przodu o te 20 lat. Jesteśmy już poważnymi ludźmi, wchodzimy w wiek średni. Na tym etapie rozumiemy już, że tamtych „młodzieńczych fantazyi” nie da się urzeczywistnić. Owszem, może jakiś youtuber czy inny szaleniec faktycznie wyjedzie na jakieś dzikie pola i nagra na nich wiralowy filmik, ale dla ogromnej większości ludzi normą jest właśnie tępa rutyna i jazda tramwajem. To jest prawda, której nie rozumiemy w młodości: życie dużo mniej składa się z Życia, a dużo bardziej z żyćka.
Kiedy mamy już te 30 ileś lat, to rozumiemy też, a przynajmniej powinniśmy, że tamto Wielkie Życie nie istniało nawet w punkcie wyjścia. Ono od początku było tylko prawdą ekranową, iluzją, artystyczną projekcją. Za młodu tęskniłem do czegoś, co nigdy nie istniało poza filmem. Żebrowski z Domogarowem odgrywali swoje scenki, Hoffman pokrzykiwał zza kamery, to nigdy nie było realne, w takim sensie w jakim 16-letni ja myślałem, że jest.
A więc co, zostaliśmy oszukani? Żyliśmy złudami? Przyszło twarde dorosłe życie, przyszły raty, kredyty i alimenty, i wszystko to powiedziało nam „sprawdzam”? Trochę tak, ale… jeśli się z tym zbyt łatwo pogodzę, to będę na prostej i szybkiej drodze do scynicznienia, stłamszenia i skurczenia tego mojego dorosłego życia. Rzecz jasna, całe tłumy podążają tą zatłoczoną drogą, bo bardzo wielu z nas – niestety – świadomie czy nieświadomie tę właśnie drogę wybiera. Tomy o tym napisano: czymże jest dorosłe życie, jeśli nie walką z ciągłym przypływem rozczarowań, frustracji i rozwianych złud?
Ale uwaga: jeżeli łatwo i jednostronnie uznamy, że jest ono tylko tym, jeżeli uznam, że ostateczną prawdą o życiu jest właśnie scynicznienie, stłamszenie, żyćko i smutny tramwaj – to przegrałem. I tutaj właśnie przychodzi na ratunek ten 16-latek z wypiekami na twarzy oglądający Ogniem i mieczem. Poniekąd najlepsze, co możemy zrobić w dorosłym życiu, to przyznać sami przed sobą, że mieliśmy rację jako nastolatkowie. Oczywiście, nie widzieliśmy wtedy całej prawdy, ale jej istotną część właśnie wtedy widzieliśmy najostrzej. Bo życie – jeśli ma się nie skurczyć do żyćka – potrzebuje tej fantazyi, dzikich pól, czegoś, co pozwala spojrzeć dalej i szerzej (sokole jasnyj, bratie moj ridnyj, ty wysoko litajesz, ty szeroko widajesz, jak śpiewał pan Zagłoba). Czegoś, co pozwala nie udusić się rutyną, nie utopić w doczesności. Bez tego człowiek umiera, więdnie i gnije za życia.
Sztuką życia dorosłego jest umieć przyznać tę rację nam – nastolatkom. Umieć zrobić to w rozsądny, świadomy sposób i wdrożyć tę prawdę w praktykę. Bo alternatywy nie są wesołe. Alternatywą jest albo wspomniane obumieranie za życia, albo robienie żenujących, rozpaczliwych ruchów z gatunku „mężczyzna walczy z kryzysem wieku średniego”. Obie te ścieżki są równie odstręczające.