Życie to nie szachy Życie to nie szachy
Pogoda ducha

Życie to nie szachy

Piotr Stankiewicz
Czyta się 3 minuty

Uwielbiam, gdy do mnie piszecie – za pośrednictwem e-maila albo zamieszczając wpisy na stronie „Sztuka życia według stoików” – zapraszam do tego wszystkich haters or not. Każdemu staram się odpisywać, przepraszam tych, którym jeszcze nie odpowiedziałem, za wszystkie wiadomości serdecznie dziękuję –szczególnie za te, które przynoszą celną krytykę. Jest ich niemało.

Dzisiaj chciałbym publicznie odpowiedzieć na jedną z nich. Otóż faktycznie, mój tekst sprzed kilku tygodni urywał się za wcześnie – duża teza o irracjonalności i nieprzewidywalności świata była tam wprowadzona nieco chybcikiem. Tak ambitne twierdzenia (jak słusznie zauważyła Czytelniczka) wymagają bardziej zdecydowanych argumentów. Dlatego chciałbym przedyskutować to dokładniej, choć zaznaczam od razu, że nie zamierzam tu perorować o naturze świata jako takiej, a raczej szerzej wyjaśnić aspekt etyczny, który stanowił puentę tamtego tekstu.

Omówmy konkretny przykład. Tym razem przyda się jeden z tych hardcorowych, lubianych przez starożytnych stoików. Tak więc wyobraźmy sobie, że dostaliśmy… wyrok śmierci. Okoliczności nie są kluczowe, może być klasycznie, z wyroku sądu, w jakimiś pozaunijnym kraju, może jako jeńcy wojenni, różnie w końcu bywa. Istota sytuacji jest taka, że mamy ten wyrok i czekamy na jego wykonanie.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Pojawia się zatem pytanie: czy warto, czy nie warto próbować coś zmienić, szukać protekcji, prosić o litość i/lub ułaskawienie? Klasyczna odpowiedź stoicka (rezonują tutaj inspiracje Sokratesem) jest taka, że nie – nie warto i nie należy. Nie powinno się bowiem przeciwstawiać temu, co nieuniknione. Z tym, czego nie możemy zmienić, musimy się pogodzić. To jest wiadoma zasada, powszechnie kojarzona ze stoicyzmem. Przyjemna w swojej logicznej prostocie i bardzo prawdziwa w głębokim, egzystencjalnym sensie. Faktycznie, z tym, co autentycznie nieuniknione i niemożliwe do odwrócenia, trzeba się pogodzić.

Tylko że doskonała nieuchronność zdarza się rzadko! Trzymając się naszego przykładu: oczywiście, gdybyśmy mieli absolutną, absolutną pewność, że nic i nikt nie odwoła tego wyroku, nie byłoby sensu protestować. Sęk tylko w tym, że tej pewności niemal nigdy nie będziemy mieli. A mówiąc ściślej: stawka jest wysoka, bo jest nią życie. Żeby racjonalną decyzją było zrezygnowanie z prób ocalenia go, musielibyśmy mieć na przeciwnej szali naprawdę bardzo prawdopodobną pewność, że wszystko już stracone i nie ma żadnego pola manewru. A taka wysoka matematyczna pewność zdarza się w ludzkim życiu rzadko.

Sędzia, trybunał czy prawnik mogą nas do woli zapewniać, że nie ma wyjścia, nie ma odwrotu i to już naprawdę definitywne, ale wystarczy sięgnąć do historii czy do Wikipedii, by zobaczyć, że pewność, którą chcą nas tu nakarmić, jest nieco naciągana. Ułaskawienia zdarzają się przecież w ostatniej chwili, wyroki są zmieniane, a prawo się nowelizuje, zdarzają się wymiany więźniów między krajami, nie mówiąc już o tym, że władza, która wydała na nas wyrok, może upaść, co pozwoli nam nie tylko odzyskać wolność, ale i pozyskać piękną kartę prześladowanych opozycjonistów. I owszem, to może być wszystko mało prawdopodobne, ale niemal zawsze będzie warte wzięcia pod uwagę, jeżeli na przeciwnej szali jest nasze życie. To po prostu rachunek matematyczny. Rzadkością jest pesymistyczna pewność tak szczelna, by w jej imię rezygnować z walki o rzecz wielkiej wagi.

I tak jest ze wszystkim! Świat nie jest tak przewidywalny i niezmienny, jak chcieliby tego ortodoksi chłodnej kalkulacji. W nieracjonalnym świecie racjonalną decyzją jest nie zakładać w swoich rachubach, że świat jest racjonalny. Przykładowo: jeśli gram w szachy przeciwko Carlsenowi, to owszem, gdy w drugim ruchu popełnię błąd, faktycznie mogę mieć pewność, że przegram partię. Jednak w prawdziwym życiu do szachów ze śmiercią siadamy rzadko. Wiara w klarowność ruchów i projekcję matematycznej precyzji jest na ogół fikcją, a realne kalkulacje żywych ludzi opierają się na raczej zwiewnych i niepoliczalnych zmiennych. Marek Migalski pisał w książce Mgła, emocje, paradoksy, że polityka – wbrew powtarzanej czasem metaforze – to nie są żadne szachy, bo w szachach znamy zasady gry, widzimy pozycje przeciwnika i wiemy, kto nim w ogóle jest. W prawdziwej politycznej grze nie znamy żadnego z tych trzech elementów. I to odnosi się oczywiście nie tylko polityki – dotyczy życia w ogóle.

Czytaj również:

Ile ode mnie zależy Ile ode mnie zależy
i
„Śmierć Sokratesa”, 1777-1787, Jacques-Louis David; źródło: zbiory MET
Promienne zdrowie

Ile ode mnie zależy

Katarzyna Sroczyńska

„Z wszystkich rzeczy jedne są od nas zależne, drugie zaś niezależne. Zależne są od nas: sądy, popędy, pragnienia, odrazy i jednym słowem — to wszystko, co jest naszym dziełem. Niezależne natomiast są od nas: ciało, mienie, sława, godności i jednym słowem — to wszystko, co nie jest naszym dziełem. I dlatego te rzeczy, które od nas zależą, z natury są wolne i nie podlegają żadnym zakazom ani przeszkodom, te natomiast, które od nas nie zależą, nie przedstawiają żadnej wartości, spełniają służebną rolę i stanowią cudzą własność”.

Czytam te słowa – początek Encheirydionu, nauk Epikteta spisanych przez jego ucznia Flawiusza Arriana – i przypominam sobie, jaki bunt budziły we mnie i innych uczestnikach warsztatów poświęconych Epiktetowi podczas pierwszej lektury. Czy rzeczywiście mam wpływ na swoje emocje i popędy? Czy nie jest tak, że smutek, wściekłość, gniew, radość, lęk, irytacja przychodzą do mnie same, nie wiedzieć skąd? Że to reakcja mojego organizmu na to, co się wydarza?

Czytaj dalej