Dlaczego Curie-Skłodowska była jeszcze pracownicą naukową, a dr Cytowska – już pracownikiem? Tekst o feminatywach z numeru 773/1960 r.
Od kilku lat czytuję z niepokojem w prasie polskiej:
o „pracowniku naukowym dr Cytowskiej”,
o „działaczu społecznym Wandzie Wasilewskiej”,
o „literacie Irenie Krzywickiej”.
Jeszcze bardziej się zmartwiłam, kiedy dowiedziałam się z dziennika, że „do pokoju wszedł listonosz Maria Matuszewska”.
Zupełnie się rozkleiłam, kiedy pewna instytucja w nekrologu zawiadomiła, że „zmarł nasz drogi kierownik, Helena taka a taka”.
Rozumiem, że w wypadku inżyniera Marii Kowalskiej, czy magistra Dziuni Palusińskiej trudno znaleźć odpowiedniejszą formę. Ale za nic nie chciałabym, żeby Maria wchodził, a tym mniej, żeby Helena umierał.
I dlaczego Sempołowska mogła być działaczką społeczną, a Wasilewska musiała zostać działaczem, dlaczego Curie-Skłodowska była jeszcze pracownicą naukową, a dr Cytowska już jest pracownikiem?
Ponieważ jednocześnie przestaliśmy używać pięknej formy „owa” i „ówna” przy nazwiskach, nierzadkie jest zaskoczenie, jak np. w artykule, który się zaczyna: „Wybitny nasz pracownik, magister M. Krygier, ku ogólnemu zadowoleniu mianowany zastał dyrektorem. Zasłużył w pełni na to stanowisko. Ta drobna, łagodna kobieta…“ itd.
Nie jestem na tyle zarozumiały, abym się łudził, że zmienię istniejący stan rzeczy (przypominam, że literat Grodzieńska jest autorem tego felietonu), wybieram więc mniejsze zło. Jeżeli chcemy uniknąć „pudrującego nos elektrotechnika Karasińskiej”, musimy się zgodzić na „pudrującą nos elektrotechnik Karasińską”, tak jak prosimy do telefonu magister w odróżnieniu od magistra. Zdaję sobie sprawę z doniosłości problemu, jako córka profesora i profesor.
Oto więc fragment mojej nowej powieści z życia kobiet pracujących:
— Doktór kazała powtórzyć doktór, żeby doktór wstąpiła do doktór, to doktór już doktór powie, czego doktór od doktór potrzebuje — powiedziała instruktor, oddała klucze felczer, zostawiła polecenie dla monter i wyszła ze szpitala.
Instruktor nie było lekko na sercu.
Podejrzewała, że mąż zdradza ją z introligator. Nie mogła przestać o tym myśleć od czasu, kiedy niechcący podsłuchała rozmowę inżynier z mechanik. Miała dosyć powodów, żeby wierzyć w te plotki, gdyż nie byłby to pierwszy wypadek zdrady z jego strony. Kiedy rok temu przyłapała go z kierownik po prostu oszalała. W porywie rozpaczy uderzyła kierownik, ale potem okazało się, że niesłusznie. Przygodą męża z kierownik była zupełnie bez znaczenia, gdyż poważnie romansował on wówczas z redaktor. Wobec tego instruktor przeprosiła kierownik i zbiła redaktor. A teraz znów będzie przeprawa z introligator…
Tak rozmyślając, instruktor doszła do domu. Na schodach natknęła się na listonosz, która wręczyła jej depeszę. Instruktor dała listonosz pięć złotych i gorączkowo przeczytała. Depesza podpisana była przez męża:
„Żegnaj stop uciekam z technik dentystyczny”.
Tekst pochodzi z numeru 773/1960 r., (pisownia oryginalna), a możecie Państwo przeczytać go w naszym cyfrowym archiwum.