Witkacy wiele osiągnął pracą własnych rąk. A jednym ruchem nogi zniweczył kilkuletnią przyjaźń! W przepastnych archiwach „Przekroju” odszukaliśmy wspomnienia jego muzy.
Stał za oknem dwukołowym wózku Walentego, z trudem utrzymując równowagę. Siedziałam przy biureczku i gryząc obsadkę, z rozpaczą stwierdziłam, że pominęłam w przeżyciach Ingeborgi okres miłości z motocyklem!
– Bella… – głowa Stasia kiwała się w lufciku.
– Co?
– Idź do przedpokoju i otwórz mi drzwi. Przyszedłem się z tobą pożegnać, jutro rano wracam do Zakopanego.
Ojciec w stołowym pokoju podejmował swojego przyjaciela Lewenfischa. Na palcach podeszłam do frontowych drzwi. Po brzęku szkła i sztućców pojęłam w lot, że sobie popijają, nie było więc niebezpieczeństwa.
Otworzyłam. Wszedł do pokoju w płaszczu. Znów miał twarz stężałą i nieruchome oczy. Aha, pejotl – pomyślałam ze złością. Trudno było mnie trzeźwej, po kolacji, na którą dostałam kalafior z masełkiem, przenieść się do świata jego kolorowych wizji.
Ciężko usiadł w foteliku, za sobą miał biały, kaflowy piec. Na tle tego pieca jego twarz wydała mi się ciemna. Głową kiwał zupełnie tak samo jak przed lufcikiem, kiedy stał na tym dwukołowym wózku Walentego.
– Chciałbym z tobą pojechać do Meksyku – powiedział cicho – w Meksyku bylibyśmy szczęśliwi…
– Trochę za daleko jak dla mnie – warknęłam ze złością. Myślałam znów o Ingebordze i jej pożyciu z jachtem.
– Ach, ty nie możesz sobie wyobrazić intensywności światła w Meksyku…