Wyszłam właśnie popołudniu z domu, kiedy opadła mnie sfora rudych lisów, otulających korpulentną blondynkę.
— Stefcia! Nie, no góra z górą… Widzę, że mnie nie poznajesz. Jestem Lusia Pamczakówna, taka chuda, czarna z warkoczykiem. Bawiłyśmy się zawsze razem w parku, jakżeśmy były małe. Pamiętasz, byłaś u mnie raz na imieninach i zwymiotowałaś kakao. Co prawda miałyśmy wtedy po pięć lat. Aleś ty się zmieniła od tego czasu! Kto by pomyślał. No tak, przeżycia wojenne. Ale nie mówmy już o tym. Musisz koniecznie wpaść do nas na chwilę. Ja tu mieszkam, w tym domu. Mama się strasznie ucieszy.
Zanim się obejrzałam, tłum lisów wepchnął mnie do jakiegoś mieszkania, zdarł ze mnie płaszcz i umieścił mnie w ramionach zdziwionej starszej pani.
— Mama nie poznaje? To Stefcia, nie pamięta mama Stefci? Cośmy się jeszcze razem bawiły w parku. Była u mnie raz na imieninach i zwymiotowała kakao. Już sobie mama przypomina?
— Aaa, pamiętam, pamiętam. Bardzo mi miło.
W tej samej chwili do pokoju wszedł pan, którego Pamczakówna przedstawiła mi jako swojego męża.
— A to właśnie pani Grodzieńska, którą znasz ze słyszenia. Wyobraź sobie, że zwymiotowała kakao u mnie na imieninach.
Na twarzy męża p. Pamczakówny odbiły się tak mieszane uczucia, że pośpieszyłam zapewnić, iż przykry ten fakt zdarzył się przeszło 20 lat temu.
Po wymienieniu rozmaitych uprzejmych zdań zaczęłam się już szykować do odejścia, kiedy p. Pamczakówna zaanonsowała jakichś gości.
— Musisz zostać chwilę, to nasi sąsiedzi. Dowiedzieli się, że jesteś u nas i specjalnie przyszli. Chcą cię poznać. Zobaczysz, jacy to przystojni chłopcy.
Chłopcy rzeczywiście byli przystojni, ale cóż, kiedy po dwóch minutach rozmowy znów wypłynęła kwestia kakao.
Nie czekając na skutek tej informacji pożegnałam się szybko i odeszłam.
Po kilku dniach zobaczyłam p. Pamczakównę u nas na przedstawieniu. Siedziała w trzecim rzędzie w większym towarzystwie. W chwili, kiedy wyszłam na scenę, zaczęła coś opowiadać z ożywieniem. Dobiegło mnie słowo „kakao” i spostrzegłam, że publiczność z pierwszych trzech rzędów zaczęła patrzeć na mnie z podwójnym zainteresowaniem.
Niedługo potem odbywał się wieczór autorski. Kiedy schodziłam z estrady po odczytaniu cyklu felietonów, zauważyłam na twarzach widzów znany mi już wyraz zainteresowania, połączonego z obrzydzeniem. Poszukałam wzrokiem. P. Pamczakówna królowała w piątym rzędzie.
Po jakimś czasie jechałam tramwajem. Naprzeciwko mnie siedziały jakieś dwie panie i czytały „Przekrój”.
— Czytałaś felieton Grodzieńskiej? — spytała jedna.
— Mowy nie ma — odpowiedziała druga — dawniej jeszcze czytywałam, ale od czasu, kiedy się dowiedziałam, jak ona się zachowuje u obcych ludzi, nie mogę patrzeć na to nazwisko. Podobno była niedawno u kogoś na imieninach…
— A, słyszałam, słyszałam. Popatrz, ma się wrażenie, że się zaprasza kulturalnego człowieka, a tu masz. Takie czasy. Co ta wódka robi z ludzi.
Wysiadając z tramwaju natknęłam się na p. Pamczakównę.
— A to zabawna historia! — zawołała. — Wyobraź sobie, mama mi przypomniała, że to nie ty zwymiotowałaś kakao na imieninach, tylko ta mała ruda Pytlasińska. Powiedziałam mamie, że się strasznie uśmiejesz.
Strasznie się uśmiałam.
Tekst pochodzi z numeru 145/1948 r., (pisownia oryginalna), a możecie Państwo przeczytać go w naszym cyfrowym archiwum.