Niejednokrotnie przechwalałem się na łamach tej rubryki swoimi dalekimi podróżami. Dziś jednak, kiedy wydaje mi się, że nabrałem więcej dystansu do siebie, widzę wyraźnie, że dość dużą rolę odgrywało w tym wszystkim moje ego. Chciałem pokazać w kilometrach, ile znaczę.
Jest to oczywiście absurdalne: wielkość przebytej przestrzeni nigdy nie powiększy jakości czy istotności naszego życia. Niestety, to błędne przekonanie żywi (i wyżywia) wielu podróżników i reportażystów.
Dla odmiany uznałem, że zawędruję w miejsce, w którym nigdy nie byłem, ale które znajduje się maksymalnie blisko mojego mieszkania. Chwyciłem za mapę i linijkę. Prędko rzucił mi się w oczy zaułek, który był mi nieznany; wyglądało na to, że mieści się tam jedynie zaplecze pewnej wietnamskiej knajpy.
Było późno, więc wziąłem latarkę i wyszedłem z domu.
Ledwo cień jakiejś kamienicy okrył moją twarz, poczułem, jak ląduje na mnie grad nieznanych mi pięści, i straciłem przytomność.
Po przebudzeniu coś mi nie pasowało; już nosem wyczułem, że powietrze jest inne. Zrozumiałem, że zostałem porwany, i teraz – zakneblowany – jadę furgonetką w nieznane. Poczułem wściekłość, bo nie tak to zaplanowałem, chciałem pozostać w okolicy, a los znów odpychał mnie daleko od domu.
Dałem znak oczyma, że chcę coś powiedzieć. Zamaskowani oprawcy posługiwali się językiem francuskim, co mnie zaskoczyło; kierowca, którego twarzy nie widziałem, miał na głowie beret.
Było w tym wszystkim coś ze snu, jak gdyby świat był jedną wielką grą słowną: pragnąłem czegoś, co znajduje się rzut beretem od mojego domu, a teraz wrzucono mnie w pojazd prowadzony przez tajemniczy beret.
– Zepsuliście mi materiał. Chciałem dokonać rewolucji w świecie reportażu. W mojej branży porwania nikogo już nie szokują.
– Pardon monsieur – powiedział któryś z goryli.
I jechaliśmy dalej.
Na miejscu oczywiście okazało się, że to pomyłka. Wzięto mnie za kucharza wspomnianej knajpy, za człowieka, który ponoć pewnego dnia zepsuł kolację szefowej francuskiej dyplomacji.
W ramach rekompensaty otrzymałem trochę euro i bilet powrotny do domu. Nic więcej się nie wydarzyło.