
Adepci czasem pytają mnie, jak zacząłem przygodę z Nieuważnością i co takiego spowodowało, że postanowiłem wstąpić na Niewyraźną Ścieżkę, stając się pierwszym i jak na razie ostatnim mistrzem tej szkoły życia. Jestem gotów udzielić odpowiedzi na to pytanie. Nie mam co prawda pewności, czy historia, którą tu przedstawię, jest prawdziwa, czy też utkałem ją ze strzępków snów i wrażeń – ale to bez znaczenia, przynajmniej dla kogoś, kto pobieżnie choćby obeznany został z arkanami Nieuważności.
Było to przed dwoma lub trzema laty, wiosną albo jesienią, w wielkim polskim mieście.
Z kartą płatniczą w dłoni wszedłem do autobusu środkowym wejściem, gotów do zakupu biletu w automacie.