Drodzy Czytelnicy! Oto kolejna zagadka kryminalna z komisarzem Maciejewskim – tym razem z czasów, gdy policja łapała nie ludzi bez maseczek, ale ludzi z brodami!
Seweryn Rabinycz był starcem nudnym i przykrym, jednakże przed wojną ludzie mieli więcej cierpliwości, więc zapraszano go na opłatki Rodziny Policyjnej. Najpierw komendant ledwie nadmieniał o długoletniej służbie Rabinycza w lubelskiej policji za carskiego ucisku. Potem z lubością rozciągał te chwalebne dwa miesiące, podczas których emerytowany komisarz wspomagał odbudowę struktur bezpieczeństwa odrodzonej ojczyzny. Na koniec z miłym uśmiechem wyznaczał oficerów skazanych na towarzystwo ohydnego starucha. W 1932 r. padło na komisarza Maciejewskiego i jego zastępcę Krafta.
– Jacy panowie koledzy jeszcze młodzi, tak, tak, spólnymi łańcuchy opaszmy ziemskie kolisko! – Rabinycz objął ich serdecznie i tylko dzięki temu równo trzymał się na krześle. W rysach miał coś z Azjaty, w oczach Bajkał, w oddechu głównie refluks. – A skoro wy trzęsiecie wydziałem śledczym, to opowiem wam o jednej zagadce kryminalnej. Ja byłem wtenczas sam młody, tak, tak… – Rabinycz prawie nic nie jadł, bo w jego wieku już wszystko szkodziło. Oprócz gadulstwa. – I ja dopiero co zacząłem służbę w policji miejskiej, kiedy naraz przyszło pismo od gubernatora…
Polecenie wprawiło w złość i zdumienie najpierw prezydenta miasta, potem inspektora policji, na koniec komisarzy cyrkułów, którym je przekazano do wykonania. Książę namiestnik przypomniał sobie oto o nieodwołanym przecież niemal 150-letnim ukazie cara Piotra Wielkiego dotyczącym zakazu noszenia brody i z całą surowością polecił przeprowadzić spis znaczniejszych obywateli nielegalne brody noszących. Jakąż radość sprawił tym złodziejom, dziewkom ulicznym czy włóczęgom, policjanci bowiem, tacy jak młody Rabinycz, zaprzestali na prawie tydzień ścigania winnych pospolitych wykroczeń.
– Ja sam, panowie koledzy, spisałem trzech z brodami. – Starzec wyciągnął z wewnętrznej kieszeni stary, wytarty notes. – I wszystkich trzech uwolniłem od dochodzenia. Proszę!
Pokazał Maciejewskiemu i Kraftowi starannie wyrysowaną tabelę, w której po nudnej liczbie porządkowej, banalnym imieniu i nazwisku oraz nieciekawym rodzaju zatrudnienia najwięcej miejsca zajmowała rubryka najciekawsza: „uwagi”.
Niejaki Wramiński, lat 76, zbiedniały obywatel ziemski, nosił brodę z najwyższym obrzydzeniem, jednakże cierpiał na słabość oczu, a jednocześnie choroby skórne, więc goląc się, ogniska ropne by podrażniał, na groźną infekcję się narażając. Drugi, Dereziński Stanisław, lat 63, były oficer, nosił brodę, odkąd zaczął służbę w 1. Pułku Ułanów, i gdyby ją zgolił, podeptałby wojskową tradycję. Ostatni, Kurowicz Juliusz, lat 81, nie pamiętał nawet imienia cara, więc tym bardziej po co mu broda. Za to rodzina starca przedstawiła policjantowi świadectwo lekarza o znamieniu na policzku Kurowicza, które wypadało zakrywać, bo jako żywo przypominało godło Rzeczypospolitej.
– Bardzo słusznie pan postąpił – mruknął Maciejewski, którego bardziej od tej nieużytecznej historii interesował śledź w śmietanie. Nie przegryzł się jak należy, ale przynajmniej milczał.
Natomiast Kraft, największy skrupulant wydziału śledczego, zmarszczył czoło.
– W stosunku do jednego z nich powinien pan jednak zastosować procedury – powiedział.
– Brawo, młody człowieku! – ucieszył się Rabinycz. – A do którego?
Właśnie! Do którego, Drodzy Czytelnicy?
Odpowiedź:
Gdyby Seweryn Rabinycz był złym policjantem, nałożyłby karę na Stanisława Derezińskiego. Ten jako ułan mógł nosić co najwyżej kawaleryjskie wąsy, nie brodę, która przynależała do tradycji marynarzy i saperów. Ponieważ jednak Rabinycz najwyraźniej był dobrym policjantem, udał, że nie zna się na wojskowości.