Rozmaitości sportowe – 1/2018 Rozmaitości sportowe – 1/2018
Rozmaitości

Rozmaitości sportowe – 1/2018

Michał Szadkowski
Czyta się 14 minut

Bieg pełen koksu

Jeśli wierzycie w czystość sportu, przerwijcie czytanie. Tej historii nie da się zapomnieć, będzie was prześladowała za każdym razem, gdy zechcecie obejrzeć i docenić lekkoatletów, pływaków, kolarzy.

Niedawno biegaczka Aslı Çakır Alptekin została dożywotnio zdyskwalifikowana za stosowanie dopingu. Turczynka to recydywistka, na szprycy złapano ją trzykrotnie. Po raz pierwszy wpadła jeszcze jako nastolatka, gdy przyłapano ją ponownie, straciła złoty medal zdobyty w biegu na 1500 m podczas igrzysk w Londynie w 2012 r. Dziś nie wiadomo już, czy miała dużo talentu, czy wybrała najlepszy doping. Pierwsza wersja nie jest wykluczona, tamten finał na 1500 m uchodzi za „najbrudniejszy bieg w historii sportu”. Mówiąc inaczej, o medale rywalizowały wówczas nakoksowane monstra, napędzane przez mikstury zawierające odkryte i nieodkryte pierwiastki z tablicy Mendelejewa. W finale wzięło udział 13 zawodniczek, 6 spośród nich wcześniej bądź później złapano na dopingu. Z medalistek czysta pozostaje tylko trzecia na mecie Maryam Yusuf Jamal. Po zakończeniu wszystkich procedur urodzonej w Etiopii reprezentantce Bahrajnu prawdopodobnie przypadnie złoto. Jeśli władze olimpijskie nagrodzą wyłącznie biegaczki, które nigdy nie zostały przyłapane, srebro powinna dostać Amerykanka Shannon Rowbury ­(6. na mecie), a brąz ­– Słowaczka Lucia Klocová (8. lokata).
I niech wam się nie wydaje, że ten bieg brudny stał się dopiero wtedy, gdy doszło do walki o medale. Na dopingu złapano również Rosjankę Jekatierinę Szarminę i Ukrainkę Annę Miszczenko, które odpadły już w pierwszej rundzie eliminacji.

Reprezentacja na wariackich papierach

Są takie miejsca, gdzie pomysły z wciskaniem polskich paszportów Nigeryjczykowi Emmanuelowi Olisadebe i Brazylijczykowi Rogerowi wyglądają na pozbawioną fantazji amatorszczyznę. Kobieca reprezentacja Gwinei Równikowej została wyrzucona ze wszystkiego, z czego można ją było wyrzucić, bo na importowanych piłkarkach oparła całą drużynę narodową. W kadrze na mecz z Mali było 10 Brazylijek, Nigeryjka i Kamerunka. FIFA pozwala na zmianę reprezentacji, ale pod kilkoma warunkami: piłkarka musi mieć korzenie w danym kraju bądź mieszkać w nim pięć lat. A Gwinea Równikowa nie bawiła się nawet w przyznanie zawodniczkom obywatelstw, wydała im fałszywe akty urodzenia i paszporty.

Oszustwo wyszło na jaw, gdy okazało się, że dane z tych dokumentów nie pokrywają się z brazylijskimi. Tym samym kobieca reprezentacja Gwinei Równikowej opuści dwie najbliższe edycje mistrzostw ­Afryki (będzie mogła wystąpić w 2022 r.),­­­ mistrzostwa świata w 2019 r. oraz igrzyska olimpijskie w Tokio w 2020 r. Kara jest surowa, ale piłkarscy działacze z małego, tryskającego ropą państewka w środkowej Afryce to recydywiści. Za fałszowanie dokumentów kobieca reprezentacja została wyrzucona z igrzysk w Londynie w 2012 r., rok później z tego samego powodu zdyskwalifikowano męską – w drużynie nie było wówczas ani jednego zawodnika urodzonego w Gwinei Równikowej. Przy okazji ostatnich kar na dwa lata zdyskwalifikowano także wiceprezesa gwinejskiej federacji. Gustavo Ndong Edu w czasie wspomnianego meczu z Mali próbował przekupić sędziów, mimo posiłków z Ameryki Południowej piłkarki długo się bowiem męczyły – zwycięskiego gola strzeliły w ostatniej minucie.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Stary bramkarz też może

„Osiągnąłem prawie wszystko, przeżyłem wiele pięknych chwil, zdobyłem 37 trofeów. Ale bardzo brakuje mi występu na mundialu” – tak Essam El-Hadary tłumaczy, dlaczego wciąż gra w piłkę. Egipcjanin w styczniu skończy 45 lat, ale nadal jest najlepszym bramkarzem w kraju i kapitanem reprezentacji, która w czerwcu pierwszy raz od 28 lat wystąpi na mistrzostwach świata. El-Hadary debiutował w kadrze w 1996 r., zagrał w niej już 156 razy, mógłby być ojcem większości swoich dzisiejszych kolegów. Ale miejsce między słupkami wciąż mu się należy. Kilka miesięcy temu – który to już raz – został bohaterem Egiptu, gdy w półfinale mistrzostw Afryki obronił dwa rzuty karne wykonywane przez piłkarzy Burkina Faso. „Nie zwracam uwagi na to, ile mam lat. Trenuję, jakbym miał dwadzieścia” – mówił El-Hadary, gdy został najstarszym piłkarzem w historii mistrzostw Afryki.

Trenerzy twierdzą, że kluczem do sukcesu zawodnika jest mentalność. Zajmujący się bramkarzami w reprezentacji Ahmed Nagy wspomina, że był moment, w którym doświadczony piłkarz wypadł z kadry. Przeżywał akurat gorszy moment w klubie, nie było powodu, by wysłać mu powołanie. Gdy znów na nie zasłużył, na początku był dopiero czwartym bramkarzem, ale po kilku treningach nikt nie miał już wątpliwości, że wyprzedza konkurentów. „Moim zdaniem może grać i do pięćdziesiątki” – mówi Nagy.

Na razie El-Hadary myśli jednak tylko o mundialu. I jeszcze jednym rekordzie. Dziś najstarszym uczestnikiem w historii MŚ jest kolumbijski bramkarz Faryd Mondragón, który zagrał na mundialu w Brazylii, mając 43 lata i trzy dni.

Go, Andy, go!

„Tenisistki pracują równie ciężko, jak tenisiści. Wejście na szczyt kosztuje je tyle samo wyrzeczeń” – mówił niedawno dla BBC Andy Murray. Dwukrotny mistrz Wimbledonu od lat stara się, by kobiety i mężczyźni byli na korcie traktowani tak samo. W czterech turniejach Wielkiego Szlema pula nagród od dekady jest dzielona pół na pół, ale w pozostałych kobiety wciąż zarabiają mniej. W 2017 r. mężczyźni mają do wygrania 197 mln dolarów, kobiety – 139 mln. Organizatorzy tłumaczą, że męski sport wzbudza zdecydowanie większe zainteresowanie niż kobiecy. Murray uważa jednak, że mężczyźni nie robią nic, by popularyzować żeński tenis. Sam regularnie ogląda mecze koleżanek po fachu, wielokrotnie publicznie zachwycał się stylem Agnieszki Radwańskiej. I wciąż ma nadzieję, że nierówności uda się zlikwidować. Podczas ostatniego Wimbledonu apelował, by każdego dnia na korcie centralnym odbywały się po dwa mecze męskie i kobiece (dziś obowiązuje system ­2 + 1), ale nic nie wskórał. Organizatorzy tłumaczyli, że mecze musiałyby się zaczynać zbyt wcześnie, by kibice dotarli na kort.

Murray sam nazywa siebie „feministą”, o skali seksizmu w tenisie przekonał się, gdy jako trenerkę zatrudnił Amélie Mauresmo. Francuzce bez dwóch zdań nie brakowało kompetencji, dwukrotnie wygrywała turnieje Wielkiego Szlema. Ale jednocześnie była pierwszą kobietą w dziejach trenującą czołowego tenisistę świata. „Kiedy do prasy przedostała się informacja, że chcę ćwiczyć z Amélie, jeden z trenerów powiedział mi, bym oznajmił dziennikarzom, że rozważam też zajęcia z psami” – opowiadał Murray miesięcznikowi „Elle”. Szkot pracował z Mauresmo dwa lata, doszedł w tym czasie do trzech finałów rozgrywek wielkoszlemowych.

Lud wysyła bobsleistki na igrzyska

„Jestem zdruzgotana. Żeby spełnić marzenia i pojechać do Pjongczangu, kupiłam nawet własny bobslej” ­– żaliła się 24-letnia bobsleistka Mica McNeill, gdy kilka miesięcy przed igrzyskami okazało się, że brytyjska federacja zrezygnowała z finansowania dwójki kobiecej. Jednocześnie postanowiła, że zapłaci za przygotowania trzem zespołom męskim. „Tak dzielimy środki, by zwiększyć szanse na medale w Pjong­czang” – wyjaśnili działacze.

Brytyjski sport z wrażliwością arkusza kalkulacyjnego dzieli pieniądze od dekady. Jeśli zdobywasz medale w popularnej na Wyspach dyscyplinie (np. wioślarstwie albo kolarstwie), wystarczy ci nawet na kąpiele w ptasim mleku. Ale jeśli uprawiasz rzut młotem albo skoki narciarskie i nie dajesz nadziei na sukcesy, musisz radzić sobie sam. Efekty są imponujące – Brytyjczycy ostatnie letnie igrzyska kończyli na trzecim (Londyn 2012) i drugim (Rio de Janeiro 2016) miejscu w klasyfikacji medalowej. Drugą stroną tych medali są tragedie sportowców, którzy usłyszeli, że mają zająć się czymś innym. Ostatnio padło na badmin­tonistów – do igrzysk w Tokio w 2020 r. nie dostaną od państwa ani pensa, choć przed Rio mieli na przygotowania ­5,9 mln funtów. W Brazylii męski debel zdobył co prawda brąz, ale urzędnicy uznali, że to za mało.

Podobna logika kierowała władzami związku bobslejowego. Na igrzyskach w Soczi kobieca dwójka zajęła 12. miejsce, mężczyźni skończyli na 5. Inwestycja w panów zwiększa szanse na medale, oni startują bowiem w zespołach dwu- i czteroosobowych, a panie – tylko w dwójkach.

Mica McNeill się jednak nie poddała, wspólnie z partnerką Micą Moore zaczęły zbierać pieniądze na stronie crowdfundingowej. W trzy dni dostały 25 tys. funtów, po tygodniu miały już upragnione 30 tys. Medalu pewnie nie zdobędą, ale z bezdusznymi urzędnikami wygrały do zera.

Nowi rywale Kamila Stocha

Na zimowych igrzyskach olimpijskich startowali już jamajscy bobsleiści, alpejczycy z Zimbabwe i saneczkarz z Tonga. W Pjongczang zadebiutują tureccy skoczkowie narciarscy – 20-letni Fatih Arda İpcioğlu jest już niemal pewny udziału w igrzyskach, trzech jego kolegów jeszcze stara się o kwalifikacje.

Turcja zaczęła inwestować w skoki od zera, dekadę temu. Za 20 mln euro postawiła nowoczesny kompleks skoczni w położonym w azjatyckiej części kraju Erzurum, zorganizowała na nim uniwersjadę i mistrzostwa świata juniorów. Gdy w 2014 r. trenerem reprezentacji został Pekka Niemelä, wydawało się, że regularne występy tureckich skoczków w pucharze świata są tylko kwestią czasu. Fiński trener uchodzi za znakomitego fachowca, pracował już w Japonii i we Francji.

Niedługo po jego przybyciu doszło jednak do katastrofy – pod skoczniami w Erzurum osunęła się ziemia, w kilka sekund cała turecka infrastruktura przestała istnieć. Śledztwo wykazało, że przyczyną wypadku były błędy konstrukcyjne. Odbudowa kompleksu zajęła dwa lata, zahamowała rozwój tureckich skoczków, zmusiła zawodników do treningów za granicą. Mimo to Turkom zdarzało się już wygrywać zawody międzynarodowe – w lutym Fatih Arda İpcioğlu został pierwszym przedstawicielem tego narodu, który wystąpił w mistrzostwach świata. „Robimy coś unikatowego, pierwsze pokolenie tureckich skoczków stworzy całą kulturę tej dyscypliny” – mówi trener Niemelä. Oprócz występu na igrzyskach celem Fina jest zachęcenie do treningów tureckich dziewczyn.

Całkiem inny mundial

Tytułu będzie broniła Abchazja, na pierwsze złoto nadzieję ma Pendżab, w turnieju zadebiutuje Matabele – we wrześniu zakończyły się eliminacje piłkarskich mistrzostw ConIFA, czyli turnieju dla reprezentacji, które nie mogą zostać przyjęte do FIFA. Światowa organizacja zrzesza bowiem wyłącznie drużyny z krajów – tu cytat ze statutu – „niepodległych, uznawanych przez społeczność międzynarodową”. Taki zapis dopuszcza olbrzymią dowolność – członkami FIFA są Palestyna, Tajwan i Gibraltar, które nie należą do ONZ, oraz Kosowo, uznawane tylko przez 111 członków ONZ.

ConIFA składa się z 46 reprezentacji z pięciu kontynentów (nie ma ani jednej drużyny z Ameryki Południowej), dając mniejszościom etnicznym i narodowościowym oraz państwom nieuznawanym szansę na rywalizowanie między sobą. Poprzedni turniej odbył się w Abchazji, organizatorem kolejnego – zaplanowanego na maj – będzie Barawa, czyli somalijska mniejszość zamieszkująca Londyn. W turnieju wystąpi 16 drużyn, obok Tybetu i Cypru Północnego zagrają m.in. reprezentacje mniejszości węgierskiej na Słowacji i wyspy Man.

Turniejów piłkarskich dla krajów, które nie mogą zagrać na prawdziwym mundialu, było kilka, mistrzostwa ConIFA jako jedyne przetrwały. Najdłużej organizowaną podobną imprezą są odbywające się co dwa lata od 1985 r. Island Games (Igrzyska Wysp). Na imitującej letnie igrzyska olimpijskie imprezie odbywa się również turniej piłkarski. Najwięcej złotych medali zdobyły drużyny leżących na kanale La Manche Guernsey i Jersey (po trzy).

Mistrzostwa bezdomne

Złoto koszykarskich mistrzostw Afryki wzięła Tunezja, która w drodze po tytuł nie przegrała meczu, najlepszym zawodnikiem imprezy został Nigeryjczyk Ike Diogu mający za sobą 225 meczów w NBA. Największym sukcesem było jednak to, że turniej w ogóle się odbył. W marcu 2016 r. gospodarzem imprezy zostało Kongo, ale po roku zrezygnowało, tłumacząc, że nie podoła logistycznie. W kwietniu – pół roku przed startem mistrzostw – afrykańską federację uratowała Angola. Tamtejsi działacze w siedzibie władz afrykańskiej koszykówki w iworyjskim Abidżanie obiecali, że błyskawicznie wszystko przygotują – koszykówka jest w Angoli bardzo popularna, tamtejsza reprezentacja aż 11 razy wygrywała mistrzostwa kontynentu.

Po powrocie do Luandy weto zgłosił jednak rząd. Turniej miał się bowiem odbyć w dniach 9–30 sierpnia, a na 23 sierpnia w Angoli zaplanowano wybory parlamentarne. Minister sportu uznał, że administracja nie jest w stanie pogodzić organizacji obu wydarzeń. Wtedy swoją szansę dostrzegła Nigeria, która nigdy jeszcze nie gościła mistrzostw, choć wielo­krotnie starała się o ich organizację. Szefowie afrykańskiej koszykówki wciąż jednak uznają działaczy największego państwa kontynentu za niewiarygodnych i w ogóle nie wzięli tej kandydatury pod uwagę. Chętnych szukali trzy miesiące, aż w lipcu podzielili turniej między Tunezję i Senegal. Okazało się też, że zmiana terminu nie jest żadnym problemem – ostatecznie koszykarze rywalizowali od 8 do 16 września.

Każdy przegrywa. Każdy

Do niedawna Román González uchodził za pięściarza, którego pokonać się nie da. Na ringach amatorskich stoczył 88 walk i wszystkie wygrał, po przejściu na zawodowstwo triumfował 46 razy. To się naprawdę nie zdarza, nawet najwięksi w historii – zaczynając od Muhammada Alego – czasami przegrywali. A Nikaraguańczyk wyłącznie wygrywał, zasłużył na markę jednego z najlepszych pięściarzy bez podziału na kategorie wagowe. A byłby najlepszy, gdyby nie to, że rywalizował w najniższych – i zarazem najmniej popularnych – kategoriach wagowych. Zaczynał od słomkowej (do 47,6 kg), potem przeszedł do junior muszej (48,9 kg), muszej (50,8 kg), ostatnio zaś walczył w supermuszej (52,1 kg). Jest jedynym pięściarzem w dziejach, który zdobywał mistrzostwo świata w czterech najniższych kategoriach.

Przed marcowym pojedynkiem z Wisaksilem Wangekiem nikt nie dawał Tajowi żadnych szans. Za jednego dolara postawionego na jego zwycięstwo bukmacherzy wypłacali aż 11. Zwycięstwo Wangeka na punkty okrzyknięto jedną z największych bokserskich niespodzianek ostatnich lat. Zwłaszcza że walka była wyrównana, niektórzy eksperci twierdzili, że równie dobrze sędziowie mogli przyznać zwycięstwo Nikaraguańczykowi. González po pojedynku powiedział, że „nie wyobrażał sobie, że może przegrać”, i natychmiast zażądał rewanżu. Gdy pięściarze zmierzyli się we wrześniu, Wangek wygrał już zdecydowanie, znokautował rywala w czwartej rundzie. I dziś González zastanawia się nad zakończeniem kariery.

Tylko koni żal

Anseanachai Cliste, a właściwie Anseanachai C., został pierwszym brytyjskim koniem złapanym na przyjmowaniu zabronionego kobaltu. Substancja ta jest dla koni tym, czym erytropoetyna dla ludzi – turbodoładowaniem (Lance Armstrong siedem razy wygrał na niej Tour de France). Anseanachai wpadł przed wyścigiem w Cheltenham, dopingową mieszankę podali mu trener Stephen McConville oraz jego syn – i dżokej – Michael. Z udowodnieniem winy nie było problemu, zabronione substancje znaleziono w torbie należącej do McConville’ów. Ojciec i syn twierdzili oczywiście, że świadomie nigdy zabronionej substancji by nie podali, że kobalt znalazł się w torbie przypadkowo (miał go tam włożyć drugi syn Stephena, używający tego środka podczas polowań), ale nic nie wskórali i zostali zawieszeni na trzy lata. Nie tylko za próbę oszustwa, lecz także za narażenie zdrowia dziewięcioletniego wierzchowca.

Doping w jeździectwie nie jest problemem marginalnym, przed igrzyskami w Rio de Janeiro za szprycowanie koni zdyskwalifikowano całą jeździecką reprezentację Francji. Kilka miesięcy po igrzys­kach w Pekinie w 2008 r. brązowy medal w skokach przez przeszkody straciła z tego powodu Norwegia. A po zakończeniu igrzysk w Atenach w 2004 r. złoty medal odebrano jeźdźcom irlandzkim i niemieckim. W ostatnich latach środki dopingujące wykrywano także u koni reprezentujących kraje Zatoki Perskiej i USA. Wychodzi zatem na to, że doping wśród ludzi i koni różni geografia. Zwierzęta szprycuje się również tam, gdzie sportowcy na przyjmowaniu niedozwolonych środków nakrywani są rzadko.

 

Czytaj również:

Rozmaitości sportowe – 2/2018 Rozmaitości sportowe – 2/2018
i
rys. Karyna Piwowarska
Promienne zdrowie

Rozmaitości sportowe – 2/2018

Michał Szadkowski

Nie wszystko doping, co się świeci

Gdy kilka miesięcy temu Holendrzy przyłapali na stosowaniu dopingu Maartena Stuivenberga, wydawało się, że przypadek biegacza niczym nie różni się od innych.

22-letni sprinter przeżywał właśnie najlepszy sezon w karierze, pobił rekord życiowy na 400 m, był w składzie sztafety 4 x 400 m, która ustanowiła rekord Holandii, i oczywiście zarzekał się, że nigdy nie przyjmował niedozwolonych środków. Kontrola wykazała jednak u niego podwyższony poziom hormonu hCG, dzięki któremu organizm produkuje więcej naturalnego testosteronu. Stuivenbergowi groziła kilkuletnia dyskwalifikacja, może nawet zakończenie kariery. Nie szukał wymówek („przypadkowo zjadłem karmę mojego kota, w której przypadkowo znalazły się leki mojej cioci, przypadkowo zawierające hCG” itd., itp.), upierał się, że żadnego świństwa sobie nie wstrzykiwał. Poszedł na badania. W grudniu lekarze orzekli, że podwyższony poziom hormonu hCG to nie efekt dopingu, tylko raka jądra. Dziś Stuivenberg jest już po chemioterapii, lekarze twierdzą, że wkrótce będzie zdrowy i wróci na bieżnię.

Czytaj dalej