Deggloge – kiedy dzielimy się z bliźnim ważną dla nas refleksją ogólną, głębszą prawdą o życiu, czymś nieoczywistym, a ważnym dla nas, a on czy ona nie decyduje się (albo po prostu nie umie) wspiąć się na poziom abstrakcji czy zejść na poziom intymności i zamiast tego skupia się na warstwie słów, chwyta się jakiegoś sformułowania jak pretekstu i wokół niego koncentruje dyskusję. A to sformułowanie faktycznie jest nie najszczęśliwsze, ale przecież zupełnie nieistotne, bo nie o to nam chodziło, żeby toczyć wojny o słówka.
Bemynd – kiedy oglądamy w Internecie te wszystkie absurdalne filmiki o triviach i ciekawostkach, o najdziwaczniejszych granicach państwowych, o tym, co by było, gdyby wszystkich ludzi na świecie przesiedlić do Paryża, i 50 rzeczy, których nie wiesz o Breaking Bad. I uświadamiamy sobie nagle, że to wszystko świetnie wiemy, bo przecież regularnie prokrastynujemy w ten sposób i cała ta niepotrzebna encyklopedia w naszej głowie staje się aktem oskarżenia, jak wiele czasu tracimy.
Baraceto – to, co czujemy, gdy zauważamy zmianę pokoleniową wśród autorów książek, które czytamy i podziwiamy. Dostrzegamy, że nie są już wcale starsi od nas, że nie są już nobliwymi ludźmi o egzotycznie wczesnych PESEL-ach, których dzieła z wypiekami na twarzy wyciągamy z biblioteczki rodziców. Nagle okazuje się, że ci, których czytamy – i od których się uczymy – to ludzie z naszego rocznika i z ławki albo nawet młodsi od nas.
Puinshio – ciągłe poczucie, że jesteśmy poza centrum, uczucie gniotące i uporczywe, począwszy od niższych klas podstawówki, kiedy wydawało nam się ciągle, że „serce klasy” bije zawsze gdzie indziej, aż do dzisiaj, kiedy wciąż mamy wrażenie, że rzeczy ważne i potrzebne to są te, które robią inni. Że to się odbywa ponad i poza nami, we mgle oddalenia i zawsze nie tutaj, a my nawet nie wiemy, gdzie zapukać i którędy ustawić się do nich w kolejce.