– Jezus Maria, policja! Kobietę zabili! – takie krzyki pewnego jesiennego przedwojennego wieczoru rozległy się na przedmieściu rozpełźniętym za rzeczką Czechówką. Czechówka wiosną podtapiała piwnice, latem dzieci grzecznie bawiły się nad jej brzegiem zdechłymi szczurami, niestety jesienią nie dostarczała żadnych atrakcji. Aż do teraz. Dlatego gdy posterunkowy Wójcik zaczął tłumaczyć gapiom, że nie zabili, tylko ukradli, i nie kobietę, ale tak zwany manekin damski, oczywiście nie dano mu wiary i zaraz doniesiono redakcji „Expressu”.
TRUP W PŁYTKIEJ WODZIE. …* bm. elegancko, na czarno ubraną kobietę leżącą w rzece odkryli mieszkańcy przedmieścia Czechówka Górna. Tragedja! Kobieta nie żyła także dlatego, że jak ustaliło błyskawiczne dochodzenie policyjne, z zawodu była manekinem sklepowym w salonie mody „Paryżanka” przy Krak. Przedm. 18. Nieszczęsną, nie udzieliwszy pierwszej pomocy, funkcjonarjusze P. P. odwieźli do Wydziału Śledczego.
Komisarz Zygmunt Maciejewski zmiął gazetę i wyrzucił do kosza. Bezczelne pismaki, daltoniści na dodatek! Kiedy suknia podeschła, okazała się wcale nie czarna, tylko granatowa. Ubrany w nią manekin w kącie gabinetu ślicznie zaś wyglądał w parze z mundurowym płaszczem komisarza na wieszaku. Gdyby elegantka mogła pochylić głowę, wypłakałaby mu się w rękaw, a potem płaszcz łatwo otoczyłby ją ramieniem i przytulił. Niestety, nawet przed wojną było gorzej niż u Andersena…
– Czy mogę to wreszcie zabrać? – zapytał bezdusznie ubrany w kasztanowy prochowiec pan Jastrzębski, właściciel „Paryżanki”. Maciejewski skrzywił się, lecz zezwolił. Natomiast godzinę po wyjściu pana Jastrzębskiego ostrożnie zapukała mieszkanka Czechówki Górnej, pani Chmurzyńska.
– Córka Potasowej ukradła, jak Boga kocham! – łomotnęła się w piersi. – Bo to wywłoka, proszę pana komisarza. Do roboty chodzić jej się nie chce, ale taką sukienkę, co miał ten manekin, to mówiła, że będzie mieć na jesień. A skąd taka może mieć elegancką sukienkę, a? A… manekin był w sukience?… Bo ją ludzie spłoszyli! Bo Potasówna to tchórzliwa wywłoka, jak Boga kocham!
– To ja ukradłam manekin. – Druga do gabinetu wparowała panna Hirsz. – Zaznaczę, że z przyczyn ideowych. – Uniosła palec po belfersku. – To skandal, że w witrynach ten mizogin Jastrzębski stawia wyłącznie manekiny wyobrażające kobiety wysokie i szczupłe, skoro większość jest niska i ma nadwagę! Ja może akurat nie – zaznaczyła mniej ideowo – ale to bez związku. Tylko tak mogłam nadać rozgłos naszej słusznej sprawie, a w imię walki o prawa kobiet jestem gotowa iść do aresztu!
– Ale kolejka do pana komisarza! – zaczął kolejny gość, niejaki Bosiak, wielokrotnie notowany za włóczęgostwo. – Przychodzę zameldować, iż to ja, niżej podpisany, jestem sprawcą kradzieży manekina i czynu tego dokonałem umyślnie oraz z premedytacją. Oświadczam przy tym do protokółu, iż nie stać mnie na grzywnę, zatem proszę Wysoki Sąd o wymierzenie mi kary aresztu. Noce chłodne się robią… Zeznaję pod przysięgą, że manekin był zgrabny jak moja nieboszczka przed ślubem, aczkolwiek jednakowoż ubrany jak do trumny, to jest na czarno cały, co stoi w zgodności z miażdżącym moją linię obrony materiałem dowodowym zebranym w śledztwie.
Dwie godziny później, jak przystało na bohatera zagadki kryminalnej, Maciejewski szedł ulicą i myślał. W „Paryżance” klientki wręcz się kłębiły, a przechodnie pokazywali sobie salon pana Jastrzębskiego i dowcipkowali. Komisarz spojrzał na leżący na chodniku liść kasztanowca. Już wiedział, kogo nazajutrz wezwie na przesłuchanie. A Państwo?
* Wpisz na pamiątkę datę dzienną Twojej lektury „Przekroju”.
Komisarz wezwie pana Jastrzębskiego. Pani Chmurzyńska nazwała suknię sukienką, czego nie zrobiłaby żadna znająca fakty kobieta, nawet taka wredna. Panna Hirsz określiła wzrost manekina jako wysoki, a był najwyżej średni, skoro głowa manekina znajdowała się poniżej ramion płaszcza na wieszaku. Włóczęga Bosiak powielił w zeznaniu błędny kolor sukni z gazety. Za to pan Jastrzębski, nic nie mówiąc, zyskał darmową reklamę. Is fecit, cui prodest – powie prokurator, żeby wypaść godnie.