Z przymrużeniem oka Z przymrużeniem oka
Rozmaitości

Z przymrużeniem oka

Lekcje dystansu z Szaszkiewiczową
Irena „Kika” Szaszkiewiczowa
Czyta się 2 minuty

Felieton uszczypliwy

Przez szereg lat uważałam, że złośliwe komentarze i cięte riposty są domeną ludzi inteligentnych. Moja synowa przekonuje mnie, iż są to cechy rozłączne, ale musi przyznać, że tylko inteligentni ludzie mają do siebie taki

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Lodu, lodu! Lodu, lodu!
Przemyślenia

Lodu, lodu!

Lekcje dystansu z Szaszkiewiczową
Irena „Kika” Szaszkiewiczowa

Felieton przemarznięty

Zima, za oknem malowniczy śnieg pokrywa drzewa i krzewy. Wracam wspomnieniami do mojej Babicy. Uprzytomniłam sobie, jak dalece zmieniły się warunki życia codziennego. Widać to jaskrawo choćby na przykładzie lodówek. W naszym domu w tamtych czasach ważną rolę odgrywała lodownia. Było to pomieszczenie wielkości sporego pokoju, wymurowane w głębi ziemi, poza domem. Prowadziła do niego bramka okuta blachą, którą przechodziło się do wewnętrznego, niewielkiego pomieszczenia. W styczniu, kiedy na Wisłoku (czyli rzeczce płynącej obok naszego dworku) lód był już gruby na około metr, wyłamywało się jego kawały, przenosiło się i od góry wrzucało je do lodowni. W ten sposób powstawał wewnątrz stos lodu wysokości i szerokości po kilka metrów, otaczający ze wszystkich stron to wewnętrzne pomieszczenie. W nim przechowywało się mięso, ryby, mleko, warzywa i inne produkty. Te, które przechowywano dłużej, składano w najdalszej części, a te, które miały być wykorzystywane na bieżąco, kładziono bliżej wejścia. Stamtąd wynosiło się je do domu, gdzie obok jadalni stała lodówka. Była to drewniana szafka, która w górnej części miała trzy wyłożone blachą pojemniki przykrywane od góry pokrywami obitymi blachą. Przypominało to nieco obecne zlewozmywaki. Środkowe wypełniało się lodem, a w obu pozostałych umieszczało się żywność przeznaczoną do śniadania czy obiadu. Pod tymi pojemnikami były półki na warzywa, owoce, konfitury, kompoty. Tam jako dzieci często się zakradaliśmy i – jeśli kucharka nie widziała – wykradało się smakołyki.

Nigdy nie zdarzyło się, aby Wisłok nie pokrył się grubym lodem. Ale pamiętam, że raz ojciec odwlekał z jakichś powodów wyrąbywanie lodu, a zima skończyła się wyjątkowo wcześnie, już w lutym i nie zdążył się z tym uporać. Przez całe następne lato słyszałam utyskiwania i narzekania ojca, że trzeba ten lód wycinać w styczniu, bo inaczej – katastrofa, a przynajmniej przyczynek do rozpadu małżeństwa.

Czytaj dalej