Lodu, lodu!
Przemyślenia

Lodu, lodu!

Lekcje dystansu z Szaszkiewiczową
Irena „Kika” Szaszkiewiczowa
Czyta się 3 minuty

Felieton przemarznięty

Zima, za oknem malowniczy śnieg pokrywa drzewa i krzewy. Wracam wspomnieniami do mojej Babicy. Uprzytomniłam sobie, jak dalece zmieniły się warunki życia codziennego. Widać to jaskrawo choćby na przykładzie lodówek. W naszym domu w tamtych czasach ważną rolę odgrywała lodownia. Było to pomieszczenie wielkości sporego pokoju, wymurowane w głębi ziemi, poza domem. Prowadziła do niego bramka okuta blachą, którą przechodziło się do wewnętrznego, niewielkiego pomieszczenia. W styczniu, kiedy na Wisłoku (czyli rzeczce płynącej obok naszego dworku) lód był już gruby na około metr, wyłamywało się jego kawały, przenosiło się i od góry wrzucało je do lodowni. W ten sposób powstawał wewnątrz stos lodu wysokości i szerokości po kilka metrów, otaczający ze wszystkich stron to wewnętrzne pomieszczenie. W nim przechowywało się mięso, ryby, mleko, warzywa i inne produkty. Te, które przechowywano dłużej, składano w najdalszej części, a te, które miały być wykorzystywane na bieżąco, kładziono bliżej wejścia. Stamtąd wynosiło się je do domu, gdzie obok jadalni stała lodówka. Była to drewniana szafka, która w górnej części miała trzy wyłożone blachą pojemniki przykrywane od góry pokrywami obitymi blachą. Przypominało to nieco obecne zlewozmywaki. Środkowe wypełniało się lodem, a w obu pozostałych umieszczało się żywność przeznaczoną do śniadania czy obiadu. Pod tymi pojemnikami były półki na warzywa, owoce, konfitury, kompoty. Tam jako dzieci często się zakradaliśmy i – jeśli kucharka nie widziała – wykradało się smakołyki.

Nigdy nie zdarzyło się, aby Wisłok nie pokrył

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Bremza, bremza!
Wiedza i niewiedza

Bremza, bremza!

Lekcje dystansu z Szaszkiewiczową
Irena „Kika” Szaszkiewiczowa

Felieton automobilowy

Era motoryzacji objawiła się nam w 1924 r. pod postacią samochodu Ford. Polubiliśmy go od pierwszego wejrzenia, choć prawdę mówiąc, więcej z nim było kłopotów niż pożytków. Zapalało się go na korbę, co nie było łatwe i nieraz ojciec nieźle się zasapał, zanim ford był łaskaw się uruchomić. Korba musiała iść w ruch po każdym dłuższym zatrzymaniu, jeśli silnik wystygł. Tylko przy ciepłym silniku wystarczał starter. Ojciec w końcu najął silnego chłopca z Babicy, który z dumą nosił miano „kierowcy”, choć przydawał się tylko do kręcenia korbą lub pchania auta.

Czytaj dalej