Kupujemy dużo drogich odżywek białkowych i witaminowych, do tego napoje izotoniczne z najwyższej półki oraz markowy strój sportowy. Wszystko układamy wokół rozłożonej karimaty, na której kładziemy się w pozycji „na wprost”. Czekamy, aż oświeci nas myśl, że wydaliśmy mnóstwo pieniędzy na zupełnie niepotrzebne rzeczy.
***
W trakcie spaceru ulicami miasta lekko mrużymy oczy i zagłębiamy się w sobie, poszukując niepodzielnego i jednolitego „ja” stanowiącego jądro i podstawę naszej niewysławialnej tożsamości. Ćwiczenie kontynuujemy tak długo, aż uderzymy w latarnię albo wpadniemy pod samochód.
***
Organizujemy sobie nowoczesną komorę do deprywacji sensorycznej. Zawieszamy ją wysoko na łańcuchach w opuszczonym hangarze albo nieczynnej hali fabrycznej. Stajemy pod komorą i prosimy kolegę/koleżankę, aby na umówiony znak przeciął/przecięła łańcuchy. Wtedy też, wiedzeni nagle jakimś niewytłumaczalnym impulsem, robimy kilka kroków do przodu i unikamy przygniecenia komorą.
***
Do czterech pudełek wlewamy odpowiednio roztwór kwasu siarkowego, lawę, absolutną próżnię i wygłodniałą kosmiczną breję. Patrzymy uważnie na pudełka i uderzając się znacząco w czoło, mówimy: „Ha, coś tak czuję, że lepiej nie wkładać rąk do tych pudełek”.
***
Postanawiamy sobie, że przez rok będziemy odpowiadać na wszelkie zadawane nam pytania bez zastanowienia, na zasadzie pierwszych wolnych skojarzeń. „Która godzina? Będzina; Dlaczego chcesz u nas pracować? Duża, niebieska patelnia” etc. Po upływie roku kartki ze szpitala psychiatrycznego wysyłamy do samych siebie.
***
Uczymy się na pamięć wszystkich dramatów Jeana-Paula Sartre’a. Kiedy możemy bez problemu wyrecytować na zawołanie każdy fragment, przypominamy sobie nagle, w jednej cudownej chwili, że chodziło nam o Henriego Bergsona i wykuliśmy na blachę nie tego noblistę, co trzeba.