Androidy śnią o elektrycznych owcach, a radzieccy kosmonauci śnili o kwietnych łąkach i białych pniach brzóz. Na szczęście był ktoś, kto namalował ich sny i wysłał je wraz z nimi na orbitę.
Apogeum radzieckiego snu o kosmosie to pomniki i ulice Gagarina w większości miast i miasteczek, aleje i bulwary Kosmonautów, makiety rakiet i sputników na postumentach. To murale i mozaiki na blokach i przystankach, hale sportowe i brutalistyczne budynki cyrków o kształtach latających talerzy. To literatura fantastycznonaukowa, muzyka elektroniczna grana na radzieckich syntezatorach analogowych, odtwarzana z megafonów w parkach i domach towarowych, filmy dla dzieci, takie jak Goście z przyszłości i Przygody Elektronika.
Jeszcze plakaty, znaczki, proporczyki – zapełniające później rosyjskie barachołki, czyli pchle targi. Na parkietach początku lat 80., w oparach dymu luksusowych kosmosów, często tańczono do dziarskiego estradowego hitu zespołu WIA Ziemianie: „Znów widać Ziemię w naszych iluminatorach/Tak jak syn tęskni za matką, tak tęsknimy za naszą jedyną planetą […]”.
Tymczasem za parawanem pop-kultury, w ściśle tajnych, zamkniętych strefach, naukowcy i inżynierowie planowo realizowali priorytetowe programy. Kosmonautów, bohaterów i idoli w masowej wyobraźni, poddawano nieustannej presji – treningi i podróże kosmiczne były fizycznie i psychicznie wykańczające. Sami nie mieli zbyt wiele do powiedzenia. Skoro uczyniono ich wybrańcami, jak mogli mieć jeszcze jakiekolwiek roszczenia? Podczas swojego pierwszego lotu Jurij Gagarin miał spartańskie warunki, ale ktoś przecież musiał przetrzeć szlak dla następnych.
Gdy zaczęto przygotowania do dłuższego przebywania kosmonautów na orbicie, w podmoskiewskiej kuźni kosmicznych kadr zwanej Rakietowo-Kosmiczną Korporacją (RKK) Energia zjawiła się młoda absolwentka moskiewskiego wydziału architektury, Galina Bałaszowa. Znalazła się tam – jako jedyna kobieta – dzięki wstawiennictwu największego kosmicznego autorytetu, konstruktora rakiet i pojazdów kosmicznych Siergieja Korolowa.
Ze wspomnień Bałaszowej wynika: to właśnie on jako jedyny rozumiał, że kosmonautom poza sprzętem niezbędnym do życia potrzebna jest też odrobina własnej przestrzeni, elementarnego ludzkiego komfortu. Namiastka ziemskiego domu, podstawowe meble i wygodna toaleta, jasne kolory odciążające psychikę człowieka wystrzelonego w czarny i zimny kosmiczny bezkres.
Jak to wszystko mogło zmieścić się w ograniczonej sferycznej przestrzeni, gdzie nie obowiązywały prawa grawitacji? Właśnie nad tym głowiła się po godzinach Bałaszowa, bo oficjalnie przydzielano jej mniej spektakularne zajęcia – remonty obiektów zakładowych czy zazielenianie terenu. A oprócz tego była akwarelistką, od dzieciństwa malującą pejzaże swojego rodzinnego Podmoskowia. „Nie śni się nam już łoskot kosmodromu/i ta niebieskość zlodowaciała/Śni nam się tylko trawa obok naszych domów/Zielona, zielona trawa” – gdy cały kraj podśpiewywał refren superhitu Ziemian, nikt nie wiedział, że w kosmicznym miasteczku na przedmieściach stolicy ktoś maluje kosmonautom melancholijne obrazy z brzózkami odbijającymi się w tafli leśnych jezior. I że obrazy te ulegają zniszczeniu wraz z kosmicznymi kapsułami spadającymi gdzieś na stepy północnego Kazachstanu.
Ich twórczyni do dziś pozostałaby anonimowa, gdyby nie pewien przypadek. Gdy niemiecki architekt Philipp Meuser, specjalista od modernizmu i miłośnik futurystyki retro, w 2012 r. znalazł w czeluściach rosyjskojęzycznego Internetu szkice modułów orbitalnych zaprojektowanych przez Galinę, zafascynował się nimi i rozpoczął prywatne śledztwo. Wkrótce potem wylądował na podmoskiewskich przedmieściach, przed wysłużoną chruszczowką (czteropiętrowym blokiem robotniczym z czasów Chruszczowa), w której mieszkała osiemdziesięciokilkuletnia babcia wraz z rodziną.
Emerytowana kosmiczna dizajnerka, której nazwisko nikomu w Rosji nic nie mówi, miała zostać wkrótce obwołana pionierką kosmicznej architektury wnętrz.
Meuser złożył Bałaszowej hołd w postaci bogato ilustrowanego albumu Galina Balashova: Architect of the Soviet Space Programme, wydanego w 2015 r. we Frankfurcie nad Menem przez wydawnictwo