Architektura to sztuka społeczna Architektura to sztuka społeczna
Edukacja

Architektura to sztuka społeczna

Marcin Szczodry
Czyta się 4 minuty

Czasami najciekawsze pomysły rodzą się z dala od elitarnych ośrodków naukowych. W niewielkim Newbern grupa zapaleńców od kilku lat rewolucjonizuje nauczanie architektury. Prowincja to stan umysłu!

Jedna z najciekawszych dziś szkół architektury wcale nie znajduje się w Londynie czy Zurychu. Działa na prowincji, z daleka od gwaru współczesnego świata. Mowa o Rural Studio, zamiejscowym wydziale Auburn University w stanie Alabama. Jego siedziba mieści się w Newbern, niewielkim miasteczku w hrabstwie Hale, ponad 200 km od kampusu uczelni. To obszar tzw. czarnego pasa, regionu naznaczonego dziesiątkami lat niewolniczej pracy Afroamerykanów, który swoją nazwę zawdzięcza ciemnej żyznej glebie, na której zakładano plantacje bawełny. Współcześnie to jeden z najbiedniejszych rejonów USA. Ponad połowa z 16 tys. mieszkańców żyje tu poniżej granicy ubóstwa.

Co robią tam studenci? Przyjeżdżają pomagać. Rural Studio to bodaj jedyna szkoła architektury zaangażowanej. Jej głównym celem jest służenie najbardziej potrzebującym mieszkańcom regionu. Studio w swojej strukturze bardziej przypomina biuro projektowe niż uczelnię w powszechnym tego słowa rozumieniu. W programie nie ma wykładów czy egzaminów na zaliczenie. Studenci uczą się poprzez praktykę. Pod okiem nauczycieli nie tylko planują, lecz także budują to, co zaprojektowali – domy, świetlice, biblioteki.

Każdy, biedny czy bogaty, zasługuje na schronienie dla duszy

Historia szkoły sięga początków lat 90. XX w. Idea Studia zrodziła się w głowach dwóch przyjaciół zatrudnionych na Auburn University – Samuela „Sambo” Mockbeego i profesora D.K. Rutha. Chcieli oni zrewolucjonizować skostniały model nauczania architektury, wyjść poza mury uczelni i skonfrontować studentów z problemami czekającymi na nich w prawdziwym życiu. Pragnęli uwrażliwić ich na potrzeby ludzi wyrzuconych poza margines i pokazać im, na czym w działaniu polega społeczna odpowiedzialność zawodu architekta. O lokalizacji szkoły zadecydował Mockbee, który sam pochodził z południa i jak nikt inny rozumiał jego specyfikę. Dorastał w czasach walki o zniesienie segregacji rasowej i odcisnęło to na nim głębokie piętno. Mawiał, że jako architekt ma okazję nie tylko zająć się krzywdą, ale także spróbować ją naprawić. Wychowując nowe pokolenie architektów, chciał uczynić ku temu pierwszy krok.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Pionierskim projektem Rural Studio był Bryant Haybale House (1) dla wielopokoleniowej rodziny pasterzy z Mason’s Bend. Do budowy ścian wykończonych grubą warstwą cementowego tynku studenci użyli sprasowanych bel słomy. Lekki, dwuspadowy dach osadzili na drewnianych słupach, tworząc od frontu obszerny podcień. Powstał w ten sposób skromny i elegancki dom, który zachwycił właścicieli. Przyciągnął również uwagę mediów, dla których stał się wizytówką Rural Studio i symbolem jego misji. Pomogło to pozyskać sponsorów gotowych wspomóc finansowo kolejne projekty, które dzięki zaradności „Sambo” szybko się pojawiły.

Budynki z tej początkowej fazy działalności Studia wyróżnia fantazja i swoboda w operowaniu formą. Studenci nie bali się eksperymentów, chętnie sięgając po materiały z recyklingu. W tamtych czasach byli w tym pionierami. W swoich projektach używali opon, beczek czy szyb ze starych samochodów.

Kontynuujcie i bądźcie odważni

W 2001 r. wszystko uległo zmianie. Po trzech latach uporczywej walki z nowotworem zmarł Mockbee. Dla szkoły był to prawdziwy wstrząs. Odszedł jej założyciel, a dla wielu serce całego przedsięwzięcia. Przyszłość Studia stanęła pod znakiem zapytania. Zaprzestanie działalności było jednak nie do pomyślenia – przez osiem lat istnienia wrosło ono w lokalną społeczność i stworzyło z nią symbiotyczną więź.

Nikt wówczas nie wiedział, w jakim kierunku podąży szkoła. Stery po „Sambo” przejął zatrudniony zaledwie rok wcześniej Brytyjczyk Andrew Freear. Choć nie przeprowadził rewolucji, pod wieloma względami zreformował Rural Studio. Widać to po budynkach, jakie zaczęły powstawać pod jego kierownictwem. Stały się one subtelniejsze, nie tracąc przy tym niczego z drapieżności i finezji charakteryzującej wcześniejsze projekty. Studenci zaczęli przywiązywać dużo większą wagę do detali i wykończenia. Doskonale widać to w budynku schroniska dla zwierząt w Greensboro (2). Patrząc na paraboliczną konstrukcję drewnianego dachu, można pomyśleć, że wyszła spod ręki sir Normana Fostera, a nie niedoświadczonych 20-latków.

Pod okiem Freeara szkoła nie tylko mocno się sprofesjonalizowała, lecz także poszerzyła pole działania. Z jego inicjatywy powstała m.in. farma, na której studenci sami uprawiają warzywa i owoce, które później trafiają do szkolnej stołówki. Freear powołał też program 20K House, którego celem jest stworzenie prototypu domu nadającego się do taniej prefabrykacji. Wyzwanie projektowe stanowi cena – gotowy budynek nie powinien kosztować więcej niż 20 tys. dolarów. Suma ta jest równowartością pomocy, jaką najbiedniejsi w USA mogą otrzymać w postaci preferencyjnej pożyczki mieszkaniowej. Dzięki programowi powstało już prawie 30 takich domów. Wszystkie trafiły do najbiedniejszych, których nie stać było na własny kąt. Jedynym warunkiem, jaki otrzymali, była deklaracja współpracy i pomoc przy ewaluacji projektu.

Rural Studio stuknie niebawem trzydziestka. Na swoim koncie ma ponad 100 budynków i ciągle pracuje nad nowymi. Te już wybudowane traktowane są jako pomoc naukowa dla kolejnych roczników. Na ich przykładzie studenci uczą się nie popełniać błędów poprzedników i doskonalą sprawdzone rozwiązania. To przykład instytucji, która dzięki przywiązaniu do idei nie tylko przetrwała śmierć swojego lidera, ale też stała się kompasem wskazującym kierunek, w jakim można reformować edukację architektoniczną. Ta bowiem nie musi ograniczać się do nieprzespanych nocy i ślęczenia na wykładach. Rural Studio jest poza tym doskonałym przykładem na to, jak przekuć idealizm w prawdziwe działania. Przypomina nam również, że wzajemna pomoc, budowanie wspólnoty i postawienie na lokalność może być odpowiedzią na wiele problemów coraz bardziej zglobalizowanego świata.

 

Czytaj również:

Dom szczęśliwego sieroctwa Dom szczęśliwego sieroctwa
i
zdjęcie: Nationaal Archief/Collectie Spaarnestad/Louis van Paridon
Marzenia o lepszym świecie

Dom szczęśliwego sieroctwa

Zygmunt Borawski

Czego od pana żądam? Może powiem, czego nie żądam – powiedział pedagog do architekta. – Nie żądam dużego, opresyjnego budynku, którego wielkość i forma spowodują, że dzieci poczują się zamknięte i oddalone od świata. Chcę czegoś przeciwnego!

Słowo „sierota” wzbudza współczucie. Jeszcze smutniej brzmią słowa „dom dziecka” lub „sierociniec” – wyobraźnia podsuwa obraz ponurego dużego domu z długimi, ciemnymi korytarzami, w którym panuje tępy instytucjonalny rygor. Zdarzają się jednak wyjątki. W połowie XX w. w Amsterdamie za sprawą dwóch wizjonerów – progresywnego pedagoga Fransa van Meursa oraz niestandardowego architekta Alda van Eycka – powstał dom dla dzieci, który rewolucyjnie różnił się od dotychczasowych sierocińców. Obaj panowie uważali, że nikt tak bardzo nie zasługuje na życie w sposób beztroski i szczęśliwy jak dzieci oraz że trzeba zrobić wszystko, aby takie warunki im stworzyć.

Czytaj dalej