Słowiański folklor był pełen znachorek, zielarek, szeptuch i czarownic. Kobiet obdarzonych wiedzą, która przekraczała ówczesne rozumienie świata. Istnieją do dziś – autorowi niniejszego tekstu było nawet dane poznać jedną z nich.
Popularne wyobrażenia dotyczące wiedźm mają dwa podstawowe źródła: ludowe i kościelno-inkwizycyjne. Zajadła propaganda chrześcijańska, za której kulminację uchodzą oczywiście niesławne procesy kobiet oskarżonych o czary, sprawiła, że dzisiaj trudno oddzielić lokalną znachorkę od opisywanej przez teologów czarownicy. Co ciekawe, niektóre z najbardziej kuriozalnych charakterystyk pojawiających się w pismach demonologów wywodzą się z powszechnie szanowanych tekstów starożytnych.
Szpetne i straszne
Lukan w Wojnie domowej wspomina o czarownicy Erichto, do której po wiedzę o przyszłości udał się Sekstus, syn Pompejusza. Erichto została przedstawiona jako postać odrażająca: mieszkała w grobowcach i „zarażała powietrze”. Tesalska czarownica nie tylko praktykowała nekromancję i wyciągała z grobów ludzkie szczątki, lecz także się nimi żywiła. Na prośbę Sekstusa wskrzesiła żołnierza, który przepowiedział klęskę Pompejusza i koniec panowania Cezara. Z kolei Apulejusz w utworze Metamorfozy albo Złoty osioł przedstawia postać Pamfili – pożądliwej kobiety zamieniającej młodych i pięknych mężczyzn w kamień, barana lub inne zwierzę, jeśli ci jej nie zaspokoją.
Jednakże najistotniejszym punktem odniesienia dla chrześcijańskich demonologów jest oczywiście Biblia. Warto w tym kontekście wspomnieć o wróżbitce z Endor, której przypadek żywo dyskutowali XVI-wieczni teolodzy. Król Izraela Saul kazał zabić wszystkich kananejskich wróżbitów i wieszczów, ale kiedy sam znalazł się w trudnym położeniu, w chwili zwątpienia zażądał, by odnaleźć w Endor „kobietę wywołującą duchy” (1 Sm 28,7). Sprowadziła ona ducha proroka Samuela i przepowiedziała złą przyszłość Saulowi. Wymowa tego tekstu jest kontrowersyjna teologicznie, ponieważ przypisywane czarownicom moce okazują się – z punktu widzenia Biblii – realne, a nawet budzą podziw. Pozostałe teksty biblijne nie nastręczają już podobnych trudności interpretacyjnych. Księga Wyjścia mówi wprost: „Nie pozwolisz żyć czarownicy” (Wj 22,17). 2 Księga Królewska entuzjastycznie cytuje zaś wypowiedzi Jehu o czarownicy Izebeli: „Na polu Jizreel psy będą żarły ciało Izebeli. A trup Izebeli będzie jak gnój na polu w obrębie Jizreel, tak że nie będzie można powiedzieć: »To jest Izebel«” (2 Krl 9,36–37).
Błędem byłoby jednak sądzić, że strach przed czarownicami i nienawiść do nich przyszły do Słowian wraz z inkwizycją oraz traktatami demonologicznymi w rodzaju Młota na czarownice (Malleus Maleficarum). Nowe światło na wątek polowania na czarownice rzuciła klasyczna już pozycja antropologii kulturowej Czary, wyrocznie i magia u Azande Edwarda E. Evansa-Pritcharda. Autor ukazał północnoafrykańskie plemię, dla którego magia stanowiła przyczynę większości ważnych i nietypowych wydarzeń. Dla Azande nie istniała bowiem śmierć naturalna (oprócz śmierci noworodków oraz śmierci na wojnie), a jedynie ta wywołana magicznie, której ktoś był zawsze winny. Czarownika należało następnie znaleźć – dzięki pomocy wyroczni – i uniemożliwić mu dalsze zabijanie albo się na nim zemścić. Rzeczywistość społeczna plemienia sprowadzała się więc do ciągłych konfliktów magicznych. Czary były czymś normalnym; nie budziły strachu, tylko irytację. Publikacja Evansa-Pritcharda pomogła uzmysłowić zachodnim czytelnikom, że polowanie na czarownice jest często spotykanym faktem antropologicznym. Wprawdzie u Azande większą rolę odgrywał czarownik niż czarownica, ale to w skali globalnej raczej wyjątek od reguły.
Dysponujemy materiałami ukazującymi, że u Słowian strach przed wiedźmami i magią występował już w czasach przedchrześcijańskich. Arabski podróżnik Abū Hāmid al-Andalusī al-Gharnātī z przełomu XI i XII w., przebywając nad środkową Wołgą wśród wschodnich plemion, wspomniał o wiele mówiącym rytuale. Miał się on odbywać co 20 lat. Stare kobiety zaczynały się wtedy „oddawać czarom”, co prowadziło do poważnych konfliktów społecznych. Łapano je wówczas, wiązano i wrzucano do rzeki. Jeśli któraś zaczynała tonąć, uznawano ją za niewinną i wypuszczano na wolność. Jeśli nie tonęła – była czarownicą, którą należało spalić na stosie. Kilka stuleci później inkwizytorzy oraz ich naśladowcy stosowali zdumiewająco podobne metody, np. w odległym Vardø w XVII stuleciu, tyle że tam akurat strącano kobiety do fiordów. Jeszcze w 1836 r. we wsi Chałupy na Kaszubach wrzucono do wody 51-letnią Krystynę Ceynowę podejrzewaną o czary.
Można spekulować, czy zwyczaj topienia marzanny nie jest przypadkiem dalekim echem podobnych praktyk. Według standardowej interpretacji marzanna symbolizuje śmierć, ale niewątpliwie pełni również funkcję kozła ofiarnego – podobnie jak kiedyś czarownice.
Z boską pomocą
Religia słowiańska – o ile w ogóle można o czymś takim mówić – pozostawiła po sobie jedynie bardzo skromne ślady pisane, i to tylko w tekstach chrześcijańskich autorów. Niemniej już Henryk Łowmiański w książce Religia Słowian i jej upadek zauważył, że średniowieczne polskie słownictwo dotyczące magii było niezwykle bogate, co sugeruje, że słowiańska „kultura magiczna” odgrywała prawdopodobnie ważną rolę. Autorytet postaci wołchwa i kudesnika wśród Słowian wschodnich dodatkowo potwierdza to przypuszczenie.
Sprawozdania z procesów czarownic stanowią niedoskonałe, ale mimo to cenne źródło wiedzy. Długo sądzono, że przesłuchiwane i skazywane przez inkwizytorów kobiety były przypadkowymi ofiarami, które za pomocą tortur zmuszano, by przyznały się do winy i paktu z diabłem. Bardziej interesowano się wypowiedziami oskarżających niż oskarżonych. Dopiero z czasem zwrócono uwagę na to, że w licznych zeznaniach kobiet występują stałe wzorce. Przypuszczalnie pewne powtarzające się wątki to elementy lokalnych tradycji „pogańskich” – jak twierdził wybitny historyk religii Carlo Ginzburg. Bez wątpienia w procesach skazywano kobiety, które nie zajmowały się magią, lecz padały ofiarą intryg, zostały wykluczone z powodów etnicznych albo były nieakceptowane z racji stylu życia czy upośledzenia. Nie ulega jednak wątpliwości, że często skazywano również wiejskie lub małomiasteczkowe znachorki, zielarki, osoby oddające się magicznym praktykom, które – w oczach teologa chrześcijańskiego – po prostu współpracowały z diabłem. Podejmując się trudnego zadania oddzielenia tego, co w ich zeznaniach wynika z wpływu kościelnej demonologii, a co nie, można do pewnego stopnia zrekonstruować elementy przekonań i działań samych czarownic. Niektóre z tak otrzymanych informacji znajdują potwierdzenie w opisach etnografów, którzy badali różne regiony Słowiańszczyzny.
Także część procesów sądowych prowadzonych w dawnej Polsce usprawiedliwia takie podejście. Podczas XVI-wiecznej rozprawy w Turku jeden z oskarżycieli zarzuca np. kobiecie nie związki z diabłem, ale właśnie „pogaństwo”. Analiza dokumentacji dotyczącej procesów w Wielkopolsce – znakomicie przebadanej przez Wandę Wyporską i opisanej w książce Czary w nowożytnej Polsce w latach 1500–1800 – wskazuje, że czarodziejskie praktyki nie były jedynie wymysłem kościelnych oskarżycieli. Czary, którymi miały posługiwać się kobiety, nie tylko miały na celu szczęście czy bogactwo, ale również wyrządzanie szkód. Czarownice oskarżano najczęściej o psucie mleka i piwa, rozbijanie małżeństw oraz sprowadzanie suszy, mrozu, gradobicia, a nawet plag myszy. Podkreślmy jednak, że działania wiedźm szczególnie miały szkodzić bydłu i mleku.
Co ciekawe jednak, z wypowiedzi przesłuchiwanych kobiet wynika, że diabeł rzadko był adresatem zaklęć; „pakty diabelskie” pojawiały się częściej w procesach mężczyzn. Czarownice odwoływały się raczej do Boga, Marii i świętych. Według Wyporskiej w materiałach dotyczących procesów kaliskich z lat 1593, 1613 i 1616 stale przewijał się wariant tego samego zaklęcia, rozpoczynającego się od słów: „Bożą mocą, Panny Maryi mocą i wszystkich świętych mocą”. Była to prawdopodobnie schrystianizowana forma „pogańskiej” formuły. Niejaka Apolonia Porwitowa z Kalisza wygłosiła ponoć inwokację: „Upraszam o Bożą moc, nadto o moc Panny Maryi tudzież o pomoc, jakowej mogą udzielić wszyscy święci […]. Dodaniem tych oto ziół wypłoszę te właśnie insekty z tej tu piwnicy, z tego piwa i tych narzędzi”. Marusza i Regina sądzone w Kaliszu w 1616 r. do celów magicznych posługiwały się… mrówkami. W piwnicy, w której warzono piwo, umieściły mrowisko. Kiedy odmawiały zaklęcia mające wesprzeć produkcję, powtarzały: „Jako wszystkie mrówki zadzierzgają więź, niechaj powstanie takowa i w domostwie”. Mrowisko symbolizowało wzorcową harmonię; magia miała zadziałać na mocy analogii.
Niecne praktyki
Słynne pojęcie „sabatu” prawie wcale nie pojawia się w polskich źródłach. Częściej mowa tu o „biesiadach”, „sejmie”, „schadzkach” czy po prostu „Łysej Górze”. Zeznania wielkopolskich czarownic cechowała pewna spójność dotycząca tych spotkań. Co ciekawe, w centrum wydarzeń wcale nie występował szatan, tylko „królowa”. Różne kobiety przyznawały się ponadto do spożywania mięsa bydlęcego albo pochodzącego z ukradzionego konia. Niejaka Anna Jasińska mówiła o jedzeniu końskiego łajna i piciu moczu.
W „biesiadach” brały oczywiście udział diabły, ale nawet one bardziej kojarzą się z lokalnymi demonami niż z chrześcijańską personifikacją zła. Miały przy tym różne swojsko brzmiące imiona, a najczęstszym z nich było Marcin. Niewykluczone też, że znachorki czciły swoich prywatnych bożków lub duchy opiekuńcze znane z wierzeń szamańskich. Możemy posunąć się jeszcze dalej i stwierdzić, że nawet sugerowane w procesach czarownic „oddawanie się” szatanowi nie było przejawem skrzywień seksualnych oskarżycieli, gdyż w szamanizmie syberyjskim również spotyka się wątek erotycznych relacji z istotami z zaświatów. Zaznaczam jednak, że to tylko moja spekulacja.
W procesach grodzkich od XVI stulecia pojawiał się poza tym zarzut kradzieży oraz bezczeszczenia hostii, co było równoznaczne ze znieważeniem ciała i krwi Chrystusa. Zarzuty kradzieży dotyczyły też kropidła czy… rdzy z kościelnego dachu. Interesującym założeniem tych praktyk jest to, że obejmowały one przedmioty przeniknięte mocą sakralną, której można było używać zarówno w dobrych celach (jak to robili kościelni duchowni), jak i w złych – przypisywanych tzw. czarostwu. Na pierwszy rzut oka te podejrzenia brzmią równie absurdalnie co oskarżanie Żydów o zjadanie chrześcijańskich dzieci. Ale mamy powody, by podejrzewać, że do zarzucanych aktów kradzieży rzeczywiście dochodziło (do tego wątku wrócę za chwilę).
Polowanie na czarownice jest starsze niż chrystianizacja. Nawet więcej: samosądy na kobietach podejrzewanych o posługiwanie się czarami przetrwały działania inkwizycji i kościelne stosy. Bohdan Baranowski – znany badacz polskiego czarostwa i regionalista – odnotował, że w 1957 r. zamordowano Barbarę Waindlich posądzoną o magiczne zesłanie obłędu. Niejaki Józef Głownia po wyjściu z zakładu psychiatrycznego poprzysiągł sobie, że zemści się na „prześladowczyni”. Przekonanie o magicznym pochodzeniu choroby podzielała rodzina nieszczęśnika, czego dowodem było choćby to, że w zabójstwie pomógł mężczyźnie brat.
Jak wiadomo, ofiarami płonącymi na stosach były nie tylko wiejskie znachorki, lecz także osoby chore psychicznie, niepełnosprawne albo po prostu inne. Kazimierz Moszyński w Kulturze ludowej Słowian (t. 2 Kultura duchowa) przypomina przypadek opisany w 1896 r. Otóż w rosyjskiej wsi Podowieczie w powiecie skopińskim w małej chatce mieszkała uwiązana na żelaznym łańcuchu „wróżka”. Ponieważ nie dawano jej ubrania, nie myto, a podczas opalania izby nie wyprowadzano na zewnątrz, ciało kobiety stało się całkiem czarne. W takim stanie widywano ją, gdy leżała na dachu. Lokalni chorzy przychodzili do niej po diagnozę – udzielała krótkich odpowiedzi, ponoć najczęściej pod wpływem gróźb ze strony swojej rodziny.
Wiedźmy czy szamanki?
Słowo wiedźma jest prawdopodobnie zapożyczone z języka ukraińskiego. W XVI–XVII w. posługiwano się też formą wiedma. Etymolodzy wyprowadzają to słowo od staroruskiego rzeczownika věd oznaczającego w XI w. wiedzę. Z tego samego prasłowiańskiego źródła věděti pochodzi też wieszczka. Podobnie znachorka bierze się od prasłowiańskiego czasownika znati, tj. znać. Przy okazji zauważmy ciekawą analogię: słowo „szaman” wywodzi się z tunguskiego saman, mającego źródło w czasowniku sa, czyli: znać, wiedzieć.
Na ile słowiańskie znachorki i znachorzy wiążą się z szamanizmem, jest kwestią od dawna dyskutowaną. Szaman leczy i dba o bydło, a podczas transu odbywa podróż w zaświaty. Andrzej Szyjewski w Religii Słowian wspominał o ukraińskich „zamiruchach” lub „zamiralnikach”, którzy, tak jak syberyjscy szamani, w transie poznawali przyszłość i sposoby uzdrawiania. Badaczki i badacze zajmujący się szamanizmem zawsze podkreślają wątek ekstazy, a według Eliadego szamanizm to właśnie „archaiczna technika ekstazy”. Ale na ten temat źródła słowiańskie milczą, chyba że w takich właśnie celach stosowano często pojawiającą się w nich maść.
Wielkopolskie czarownice wspominały o tzw. maści stosowanej do podróży lub w celach magicznych. Temat ten jest bardzo stary: występująca w Metamorfozach albo Złotym ośle Apulejusza czarownica Pamfila również posługuje się takim tajemniczym preparatem, by zamienić się w ptaka i odlecieć. Przesłuchiwana polska czarownica Anna Chałupniczka miała powiedzieć: „Maścią mnie posmarowawszy, żeśmy leciały”. To zdanie otwiera pole do fascynujących teorii. Michael J. Harner w pracy Hallucinogens and Shamanism (Halucynogeny i szamanizm) poświęcił rozdział halucynogennym specyfikom wytwarzanym przez europejskie czarownice z wilczej jagody i lulecznicy. Zdaniem autora popularny wątek latania kojarzony z wiedźmami należy wiązać z odurzającym działaniem niektórych roślin z gatunku psiankowatych. W pierwszej połowie XX w. śląski etnolog Will-Erich Peuckert próbował zrekonstruować maść z wilczych jagód, korzystając z XVII-wiecznej formuły. Razem z grupą badaczy posmarowali sobie tym preparatem czoło i pachy. W efekcie spali przez 24 godziny, intensywnie śniąc o szalonej jeździe i tańcu oraz dziwnych przygodach i orgiach. Czyż nie brzmi to znajomo?
Na sporządzonej przez Halinę Wiśniewską liście słów określających kobietę zajmującą się czarami w literaturze baroku znalazły się jeszcze określenia: diabłowa, latawica, mara, nocnica, omacnica, pałuba, praktykarka, strzyga, przypołudnica, larwa i ćma. Dodatkowo można wymienić jędzę i Babę-Jagę. Poza Wielkorusią i sąsiadującą z nią częścią Białorusi bardzo mało mówi się natomiast o złowrogiej działalności czarowników – na ogół są to właśnie postaci o nazwach często niemających męskich odpowiedników.
Również archeologia sugeruje, że czarownice nie były postaciami fantastycznymi, ale należały do społeczeństwa. Ostatnie sensacyjne odkrycie „wampirzycy” we wsi Pień pod Bydgoszczą okazuje się pod tym względem pouczające. Pozostałości ubioru, m.in. kosztowny w XVII w. czepek z jedwabiu, świadczą o tym, że kobieta pochodziła z bogatego domu. Na szyi zmarłej umiejscowiono sierp, aby zabezpieczyć się na wypadek jej pośmiertnej aktywności. Z nieznanego powodu przypisano jej wyjątkowe moce, dzięki którym miała wstać z grobu. Tego rodzaju pochówków odnajdujemy w Polsce bardzo dużo. Na średniowiecznym cmentarzu w Byczynie w powiecie kluczborskim, gdzie odkryto wyjątkowo wiele podobnych znalezisk, zamiast sierpa stosowano np. kamienie do przygniatania zwłok. Nawet w moim rodzinnym Strzelnie znaleziono odseparowany grób młodej kobiety zmarłej w XIV w., której mostek przebito osikowym kołkiem.
Postrzał czarownicy
Nasi przodkowie od dawien dawna odczuwali strach przed czarownicami. Popularne dzieło medyczne Marcina Siennika Lekarstwa doświadczone z 1564 r. zawiera cały rozdział poświęcony ochronie przed czarami i leczeniu ich domniemanych skutków. Powszechność podobnych treści w dziełach medycznych i rolniczych omawiających magiczne zagrożenia, które czyhają na bydło i plony, pozwala się domyślać skali zjawiska. Równie bogatego materiału dostarczają raporty etnograficzne. Zgodnie z medycyną ludową choroba może być rezultatem zarówno nieświadomie rzuconego przez kogoś uroku, jak i ataku demonicznego lub magicznego. W wielu językach słowiańskich na określenie rozmaitych dolegliwości używa się wariantów słów „postrzał” i „strzała”. Idea, która się za tym kryje, to „postrzał czarownicy” powodujący m.in. guzy na ciele.
Czarownice najbardziej ponoć szkodzą w noc Bożego Narodzenia i noc świętojańską. W Polsce i na Rusi wierzono, że wiedźma kradnie wtedy mleko przez cedzidło, więc żeby temu zapobiec, gotowano ten przyrząd przez całą noc. Miało to magicznie oddziaływać na ciało czarownicy, która podczas gotowania wiła się z bólu. By wzmocnić efekt, nabijano cedzidło szpilkami. Zakładano, że pierwsza kobieta, która po takiej nocy wejdzie do domu, to czarownica niemogąca znieść zadawanego jej cierpienia. Zapewne spotykała ją potem odpowiednia kara…
Zaćmienia Słońca i Księżyca również interpretowano jako przejaw magicznej działalności czarownic. Być może prowadziła do tego ciekawa asocjacja. Księżyc kojarzono bowiem z bydłem i wierzono, że czarownice sprowadzają go na ziemię i… doją. Sądzili tak Bułgarzy i częściowo Słoweńcy. „Księżycowe mleko” miało ponoć silne właściwości magiczne. Czarownice oddziaływały ponadto na inne ciała niebieskie. Wiedźmy ukraińskie i bułgarskie porywały gwiazdę danego człowieka, ściągały ją z nieba i gasiły w studni, w ten niecny sposób go zabijając.
Wierzono też, że czarownice atakują niemowlęta. Baranowski słyszał w okolicach Nowego Miasta nad Pilicą o niepokojącym przypadku pewnej położnej. Dzieci, którym pomogła przyjść na świat, po kilku latach „schły” i umierały. Jak się okazało, kobieta wykradała ponoć pępowiny niemowląt, a następnie paliła je z ziołami w ognisku, co tłumaczyło fatalny los malców. Istniał zwyczaj kładzenia dziegciu w okolicach głowy noworodka, co miało uchronić przed atakiem czarownicy.
Szeroko rozpowszechnionym nie tylko wśród Słowian sposobem walki z wiedźmami było umieszczanie przy drzwiach kłujących roślin – głównie cierni, głogu, tarniny i gałązek dzikiej róży – aby kradnąca mleko czarownica się skaleczyła. W tym samym celu wykorzystywano pokrzywy, z których wito wieńce i nakładano je krowom na głowy. Otaczano też lepszą opieką szczeniaki z pierwszego miotu, bo po dorośnięciu miały być one szczególnie niebezpieczne dla czarownic. Do ochrony przed urokami używano również zwykłej broni, najlepiej żelaznej, albo chociaż zębów od brony. Chłopi wielkoruscy leczyli chorych, wkładając im pod łóżka noże i kosy. W magii ochronnej rzadziej stosowano pazury, rogi, kły lub czaszki zwierząt. Oczywiście bardzo skuteczny był ogień, który nie tylko odstraszał demony i wiedźmy, lecz także je niszczył.
Znaczenie magiczne części roślin nie jest dziś do końca jasne. Moszyński wymieniał głównie bylicę i łopian oraz lipę i bez, a także klon, piołun, rumianek czy miętę. Rośliny te wkładano w okna i drzwi, a także wypełniano nimi szczeliny dachu i obór, zwykle w przeddzień św. Jana. Do ochrony wykorzystywano ponadto ekskrementy zwierzęce, zawinięte i noszone na szyi. W Macedonii i Polsce używano m.in. kału ludzkiego, który miał odpędzać złe moce. Najprostszym środkiem przeciwdziałającym czarom był jednak hałas – uderzanie w metalowe przedmioty, kołatanie, dzwonienie, krzyk i pisk. W noc Bożego Narodzenia Słowianie południowi odstraszali wiedźmy np. za pomocą strzelania z batów.
Ropuchy i ptaki
Według Słowian wiedźmy zmieniały postać podczas snu. Najczęściej wierzono, że przeobrażają się w ćmy, co tłumaczy powszechną niechęć do tego stworzenia. To utożsamienie było na tyle silne, że w niektórych językach słowiańskich– polskim, słowackim, łużyckim czy bułgarskim – istniały te same słowa na określenie czarownice i ćmy bądź motyla.
Kolejnym zwierzęciem związanym z czarownicami była ropucha – to wariant najpopularniejszy u nas i u Słowian wschodnich. W południowej Polsce istniało przekonanie, że żaby i jaszczurki to dusze zmarłych, dlatego na widok tych zwierząt odmawiano Wieczne odpoczywanie. Badania terenowe prowadzone w latach 80. XX w. przez członków Pracowni Polskiego Atlasu Etnograficznego wykazały, że wiara w czarownice, które pod postacią żaby lub ropuchy wykradają mleko, jest wciąż bardzo silna w środkowej i południowej Polsce. Słowianie wschodni kojarzyli ponadto wiedźmy z czarnymi kotami. Wspomnijmy przy okazji, że opisane w Nowych Atenach ks. Chmielowskiego czarownice same potrafią „produkować” przykładowo „glisty, robaki, muchy, komary”. Oczywiście za podobne powiązania ze światem czarownic zwierzęta musiały zapłacić wysoką cenę. W szczególnych okresach, np. w wigilię św. Jana, te znajdujące się w okolicy chat, obór czy ognisk kaleczono, przypalano albo palono. Moszyński wspomina o rytualnym wypędzeniu demona pomoru przez kobiety na Rusi, które zabiły wszystkie napotkane na drodze stworzenia, zakładając, że to przeistoczone wiedźmy. Jeśli w nocy ćma została zabita bądź poparzona, a nazajutrz spotkano zranioną albo poparzoną kobietę, to wniosek mógł być tylko jeden.
Słowianie wierzyli, że czarownice pod postacią ptaków czy owadów wysysają krew ze śpiących ludzi lub ich życiową energię. Zdaniem zachodniosyberyjskich Wielkorusów wiedźma, przyjmując kształt ptaka, wydobywa z ciężarnych kobiet i samic płód, a następnie go zjada. Z kolei według Słowian południowych czarownice pożerają serce lub wątrobę.
Do praktyk przypisywanych wiedźmom należy też manipulowanie śladami. Otóż czarownica zbiera ślady ludzkie czy zwierzęce, wycinając je z ziemi po to, by zaszkodzić krowom oraz ich mleku. Oskarżono o to m.in. jedną z kobiet w Polsce pod koniec XVII w. Podobne ślady można było również spalać, co miało prowadzić do śmierci tych, którzy je zostawili.
Wspominałem już o kradzieży albo psuciu mleka. W latach 60. XX w. sąsiadka przyszła do mojej prababki z pretensją, że czarami zesłała chorobę na jej krowę. To częsty wątek przewijający się w badaniach atlasowych, które prowadzono w latach 80. wśród osób starszych zamieszkujących tereny wiejskie (poza tym wykazano, że czarownica zawsze wyróżnia się wyglądem i nietypowym zachowaniem w kwestiach religijnych lub gospodarczych).
Całkiem niedawno, bo w 2006 r., inspektorzy sanepidu odwiedzili gospodarstwo 67-letniej Teresy Michniewicz. Po kilku dniach jej krowa o imieniu Zuzanna zmarła. Kobieta zgłosiła sprawę do prokuratury, twierdząc, że to „doktory rzuciły urok”. Prokuratura Rejonowa w Augustowie badała sprawę. Zaangażowany weterynarz po sekcji zwłok Zuzanny powiedział, że zwierzę miało chorą wątrobę, co stało się przyczyną zgonu. Dla Teresy Michniewicz nie okazało się to jednak żadnym argumentem – jej zdaniem chora wątroba była właśnie rezultatem czarów.
Słynną wiedźmą jest oczywiście Baba-Jaga – szpetna stara kobieta, zabijająca dzieci i mieszkająca w lesie, w chatce na kurzej nóżce. W jej wizerunku dopatrywano się dawnego bóstwa, które wraz z chrystianizacją zostało strawestowane i ośmieszone. To jednak niekoniecznie prawda. Ta postać mogła istnieć już w czasach przedchrześcijańskich, a to, że zabijała małoletnich, przypuszczalnie wskazywało na jej związki z rytuałami inicjacyjnymi, podczas których dzieci umierały symbolicznie, by narodzić się do nowego życia jako osoby dorosłe.
Magia czy wiedza tajemna?
Badacze posługują się kategoriami białej i czarnej magii, choć to rozróżnienie w wielu przypadkach zawodzi. W Wielkopolsce i na Pomorzu odnotowano istnienie tzw. mądrej albo wieszczej baby pomagającej ludziom i zwierzętom. Na Podlasiu czy Mazowszu mówiono z kolei o „białej czarownicy”. Jej umiejętności magiczne – m.in. leczenie, odczynianie uroków i wróżenie – nie miały związku z diabłem, lecz wywodziły się z „łaski Boga”. Ale granice między magią białą a czarną nawet w oczach ludu zawsze okazywały się płynne. Baranowski wspomina o czarownicy sprzed pierwszej wojny światowej z rejonów Lipska nad Biebrzą na Podlasiu, która miała pomóc służącej zakochanej w zamożnym chłopcu. Ów rzeczywiście zerwał zaręczyny z dziewczyną z bogatego domu i ożenił się ze służącą. Rodzina mężczyzny podobno się zemściła, a „mądra” nagle zniknęła. Mówiono, że została pobita i utopiona w bagnie.
Magia to oczywiście tylko kategoria, którą opisujemy omawiane praktyki. Kultura ludowa nie zna „magii”. Osoby ją uprawiające są zawsze przekonane o swojej pobożności i uważają się za chrześcijan. Kobiety wykorzystywały po prostu na co dzień swoją niepowtarzalną wiedzę. Ich niezwykłą umiejętność leczenia tłumaczono kontaktami z siłami nadprzyrodzonymi. Z jednej strony choroba mogła bowiem zostać zesłana przez czarownicę, a z drugiej to właśnie ona potrafiła z niej wyleczyć. W XIX-wiecznej Białorusi sądzono, że wiedza znachorek stanowi rezultat współpracy z diabłem, a zarazem „mądrość wyższą”.
Wspomniałem wcześniej m.in. o kradzieży hostii. Baranowski, dopytując o to starszych księży, stwierdził, że wykradanie poświęconych przedmiotów było niezwykle powszechne jeszcze pod koniec XIX w., a ustało dopiero w okresie międzywojennym. Pewna znachorka z powiatu brzezińskiego przyznawała, że w sztuce uzdrawiania posługiwała się takimi przedmiotami, a nauczyła się tego od matki. W jej perspektywie kradzież nie stała w sprzeczności z ogólną pobożnością. Pouczana przez księdza kobieta powtarzała, że robiła to dla dobra innych.
Co ciekawe, czarownice istnieją i dziś. Jako przykład wystarczy podać kaszubskie „baby” czy podlaskie szeptuchy. Te ostatnie wciąż cieszą się szczególnym autorytetem. Kościół wschodni nie był bowiem tak restrykcyjny czy konsekwentny w prześladowaniu „pogaństwa”, co skutkowało zjawiskiem dwuwiary. Równolegle ze szczerą prawosławną pobożnością ciągle żywe są „pogańskie” praktyki. Choć historia szeptuch nie jest do końca jasna, wyjątkowo interesujące wydaje się to, że przekazują sobie one sekretną wiedzę z pokolenia na pokolenie. Szeptuchy stosują różne metody leczenia chorób fizycznych i psychicznych: ziołolecznictwo, zamykanie choroby w ziemniaku (albo – jak na Kaszubach – w jajku), a przede wszystkim zamawianie i odczynianie. Potrafią jednak nie tylko zdejmować uroki, ale też rzucać klątwy. Nawet dziś miewają problemy z prawem. W 2009 r. w wyniku wypadku samochodowego zginął prawosławny duchowny. Jedną z przyczyn był postawiony na środku drogi… biały sedes. Ktoś umieścił go tam za namową szeptuchy w bliżej nieokreślonych celach magicznych. Podejrzana o to znachorka z Rutki była nawet przesłuchiwana przez policję.
Szeptucha z Hajnówki
Na koniec pozwolę sobie podzielić się własnym doświadczeniem: sam miałem kiedyś okazję odwiedzić w okolicach Hajnówki szeptuchę (staruszka nie lubiła tego słowa i uważała je za obraźliwe). Pierwszego dnia odmówiła spotkania z naszą trzyosobową grupą. Drobna, starsza kobieta wyglądała na zmęczoną i zakłopotaną odwiedzinami, wyjaśniała, że z powodu przypadającego akurat wtedy święta nie może nas przyjąć. Zdaje się, że nie była popularną uzdrowicielką, do której ustawiają się kolejki chorych, chociaż później przyznała, że przyjeżdżają do niej ludzie nawet z zagranicy. Zgodziła się, byśmy przyszli do niej nazajutrz. Nie przypominała nawiedzonej mistyczki; przeciwnie – sprawiała wrażenie osoby twardo stąpającej po ziemi, uprawiającej własny ogródek i zajmującej się codziennymi sprawami, a tylko okazjonalnie wykorzystującej swoje szczególne umiejętności.
Wchodziliśmy pojedynczo. Kiedy przyszła moja kolej, wszedłem i zobaczyłem surowe pomieszczenie wypełnione obrazkami świętych. Panowała tam zupełna cisza. Po krótkiej diagnostyce usiadłem na krześle. Nagle stojąca za mną staruszka, podobnie jak czarownice sprzed kilku stuleci, zaczęła szeptem wymieniać imiona Marii i świętych. Zapytała, jak mam na imię, a następnie wplotła je do swojej modlitwy czy też zaklęcia. Robiła to tak szybko i niewyraźnie, że nie byłem w stanie stwierdzić, jakiego używała języka. Na pewno jednak słyszałem wulgaryzmy, które najprawdopodobniej kierowała do niewolących mnie duchów. Przydawało to jej działaniom heroicznego rysu, który skojarzył mi się z szamanami dosłownie walczącymi o dusze swoich „pacjentów”. Szeptucha raczej nie wpadła w trans, ale nie ulegało wątpliwości, że komunikowała się ze „świętymi” sferami bytu. Nie było w tym automatyzmu, a mowa wyraźnie sprawiała jej wysiłek.
W międzyczasie kobieta przykładała mi do pleców przedmiot zawinięty w szmatkę. Dopiero później się dowiedziałem, że była to zapewne szklanka owinięta lnianą chustą. W naczyniu mógł znajdować się popiół, który następnie szeptucha poddała oględzinom – po to, by stwierdzić, czy za daną przypadłość odpowiedzialna jest tradycyjna jednostka chorobowa zwana wiatrem. Na koniec otrzymałem plastikową półlitrową butelkę z wodą, którą miałem pić dwa razy dziennie. Staruszka nie chciała przyjąć ode mnie 50 zł – twierdziła, że to za dużo. Zgodziła się dopiero przy założeniu, że to opłata za dwie osoby. Ale nawet wtedy zapewniała, że będzie palić w cerkwi dużo świec w naszej intencji.
Moim dwóm towarzyszkom z uśmiechem powtórzyła, że wkrótce poczują się lepiej. Mnie tego jednak nie powiedziała. Trudno stwierdzić, czy leczenie okazało się skuteczne. Problem, z którym przyszedłem, częściowo zniknął, ale po latach. Z tego, co się dowiedzieliśmy, staruszka odkryła swoje powołanie dopiero po śmierci męża i – co ciekawe – jej matka również była znachorką. Jest szansa, że ta przekazywana z pokolenia na pokolenie wiedza nie przepadnie, bo córka kobiety wkrótce sama miała rozpocząć naukę.