Nawet jeśli wasze mózgi już jakiś czas temu przeżyły okres wielkiego wymierania synaps (czyli jesteście dorośli), nie lekceważcie zabawy. Dzięki niej dzieci uczą się życia, a starsi… Sprawdźcie sami.
Po nowo zakupionym żółtym fotelu zostało ogromne pudło. Ledwo się obejrzałam, a dzieci już przepychały je przez drzwi swojego pokoju. Najpierw przez pół dnia radziły, co z nim zrobić. Rysowały pomysły na kartkach, spierały się. Potem w ruch poszły farby, krepina, kleje i nożyczki. Ni stąd, ni zowąd staliśmy się posiadaczami niewielkiej stacji kosmicznej, w której nasze pociechy przygotowywały się do podboju Marsa. Potem pudło było stajnią dla koni. I nieco kanciastą Gwiazdą Śmierci – od premiery ostatniej części Star Wars. Po licznych przeróbkach karton nie wytrzymał, jedna ze ścian zgniła. Dzieci trochę protestowały, ale w końcu pozwoliły wynieść resztki na śmietnik. Żadna z licznie nabytych przez dziadków, przyjaciół czy nas samych zabawek nie absorbowała ich tak długo i tak skutecznie.
Milion pomysłów na minutę
Obserwowałam swoje dzieci z rosnącą fascynacją i pewnym rozrzewnieniem – gdzie te czasy, kiedy ja sama potrafiłabym wykazać takie zainteresowanie zwykłym pudłem. I wyczarować z niego cały świat. „Był czas, kiedy i my umiałyśmy z dwóch koców na podwórku zbudować wszystko, od wigwamu po zamek księżniczek” – pociesza mnie dr Joanna Kwaśniewska, psycholog z Uniwersytetu SWPS, która bada kreatywność. Przypomina mi, że mózgi dzieci różnią się od mózgów dorosłych. Jak pisze Sarah-Jayne Blakemore w książce Wynaleźć siebie. Sekretne życie mózgu nastolatka: „Mózgi młodych zwierząt czy małych dzieci zawierają znacznie więcej synaps niż w pełni dojrzałe mózgi dorosłych. Ta nadprodukcja połączeń to uniwersalny proces rozwojowy”. W trakcie dorastania ta liczba się zmniejsza. „Redukcja odbywa się w ramach procesu zwanego przycinaniem synaptycznym. Synapsy, które są w danym otoczeniu wykorzystywane, utrzymują się i wzmacniają, natomiast synapsy niewykorzystywane zostają »wycięte«. Proces ten jest analogiczny do przycinania krzaka róży: słabsze gałęzie się wycina, żeby pozostałe mogły się wzmocnić” – pisze badaczka.
Nim jednak dojdzie do owego przycinania, mózgi najmłodszych intensywnie się rozwijają: dzieci chłoną wszystko, eksperymentują, tworzą. Kto nie pamięta podnoszonej po raz setny z podłogi łyżki czy grzechotki, którą „młody naukowiec” zaraz zrzucał z powrotem, testując hipotezę: „Tym razem też spadnie czy nie?”. „U dzieci świetnie funkcjonuje tzw. myślenie dywergencyjne, które polega na swobodnym tworzeniu jak największej liczby pomysłów” – tłumaczy dr Kwaśniewska. To sprawia, że z jednego kartonowego pudła mogą wyczarować bazę kosmiczną, stajnię i robota. „U dorosłych wzrasta umiejętność tzw. myślenia konwergencyjnego, oceniającego dany pomysł według realnych kryteriów. Na szczęście większość dzieci nie ma tak silnego krytycyzmu” – zauważa ekspertka.
No i super, ale po co to wszystko? Po co nam wymyślać te 1001 zastosowań kartonowego pudła? Po co zużywać tony farb, robiąc przy tym masę bałaganu? Tak, wiem, wchodzę w rolę advocatus diaboli, ale pewnie niejeden rodzic doświadczał momentów frustracji, gdy musiał po kolejnej sesji intensywnej zabawy przywracać dom do stanu używalności – w naszym przypadku nieraz pociągało to za sobą nie tylko mycie, ale także gipsowanie dziur czy ponowne malowanie ścian. „Nie pamiętał wół…” – kwituje moja matka, przypominając, że sama jako dziecko tak nafaszerowałam jedną z lalek zastrzykami z własnoręcznie opracowanych „leków”, że biedaczka zgniła.
Kiedy stajemy się dorośli, często zaczynamy uznawać dziecięcą zabawę za trudną do pojęcia ekstrawagancję. Czynność, która pochłania masę energii, bywa powodem kontuzji, bałaganu. Czemu służy? Holenderski historyk Johan Huizinga w książce Homo ludens (łac. człowiek bawiący się), poświęconej zabawowej stronie kultury, pisał wprawdzie: „Zabawa znajduje się poza procesem bezpośredniego zaspokajania konieczności i żądz, a nawet ów proces przerywa. Przebiega sama przez się, dokonywana jest dla zadowolenia, jakie mieści się w samym jej dokonywaniu”. Tylko czy aby na pewno?
Naukowa herbatka u Kapelusznika
Baby Lab Instytutu Psychologii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie nie kojarzy się z laboratorium. Zamiast mikroskopów i probówek pokoje zapełniają zabawki. Podglądam, jak w jednej z sal mama i dziecko przygotowują podwieczorek: nalewają do filiżanek wyobrażoną herbatę, na desce kroją pluszowym nożem pluszowe warzywa. Gdyby nie to, że ich głowy opasują małe kamerki, śledzące ich wzrok, a akcelerometry notują ruchy ciała, można by pomyśleć, że znaleźliśmy się w scenie z Alicji w Krainie Czarów. Uprzedzam – dr hab. Przemysław Tomalski, profesor IP PAN, nie przypomina Szalonego Kapelusznika. Za to gdy pytam, po co właściwie naukowcy badają zabawę, uśmiecha się niczym Kot z Cheshire. „Gdy posadzimy rodzica z maluchem na podłodze, damy im zabawki i powiemy: »Bawcie się tak jak w domu«, to możemy zaobserwować nie tylko to, jak się bawią, ale także jak wchodzą ze sobą w interakcje, koordynują uwagę, komunikują się” – wylicza. Zabawa, jak się okazuje, jest fundamentalna dla naszego rozwoju.
Tomalski wie, co mówi – już podczas studiów doktoranckich w Centre for Brain and Cognitive Development w londyńskim Birkbeck College obserwował zabawę u dzieci, aby wykryć wczesne objawy autyzmu. W Polsce bada m.in., jak dzieci koordynują się z rodzicem. „Jedną z ważnych umiejętności jest to, by dziecko nauczyło się spoglądać na twarz opiekuna, a następnie podążać za jej lub jego wzrokiem. Żeby stwierdziło: »Oho, to, na co patrzy moja mama, to coś ważnego, aha, ona mówi, że to piłka«, w ten sposób dziecko uczy się kontroli uwagi, ale też języka” – wyjaśnia badacz. Między dzieckiem a rodzicem nawiązuje się swoisty dialog, w ramach którego pojawia się tzw. uwaga diadyczna. Dzieci w pierwszym roku życia wkładają w ten proces wiele wysiłku, a mimo to rzadko udaje im się skoordynować uwagę z rodzicem. Cały proces zabawy jest przez zespół prof. Tomalskiego nagrywany, a następnie badacze – oglądając film w zwolnionym tempie – „odkodowują” momenty, gdy rodzic i dziecko patrzą wspólnie na ten sam przedmiot, dotykają go, bawią się nim. Mimo że małe dzieci jeszcze nie mówią, są szalenie wyczulone na to, czy rodzice reagują adekwatnie na ich próby komunikacji. „Gdy w jednym z badań odtwarzano dzieciom nawiązującym kontakt nagrane wcześniej odpowiedzi matki, dzieci natychmiast wyłapywały, że matka reaguje automatycznie, a nie na ich konkretne komunikaty, ściągały brwi i zaciskały usta, sygnalizując zaniepokojenie. Tak jakby chciały powiedzieć: »Kurczę, ona nie słucha, co do niej mówię«”.
Ważną częścią badań jest obserwacja zabawy „na niby”. „Gdy bawicie się w przyjęcie, to wyobrażacie sobie ciastka i herbatę. Nawet przychodzących gości. Mało tego, koordynujecie swoje wyobrażenia, np. jedna z bawiących się osób nalewa herbatę, druga rozdaje ją gościom. Czynności te potrafią wykonać już dwulatki, a brak tej umiejętności może świadczyć o tym, że mamy do czynienia z trudnościami w rozwoju” – tłumaczy ekspert.
Symulator rzeczywistości
Oczywiście bawiąc się w świat „na niby”, nie tylko ćwiczymy uwagę. „Zabawa jest dla dzieci symulatorem rzeczywistości, dzięki któremu uczą się, jak zachowywać się w prawdziwych sytuacjach społecznych” – mówi prof. Tomalski. Postępują tak nie tylko ludzkie, ale wszystkie młode ssaki, od lwów po wydry, ćwiczące w czasie zabawy w bezpiecznych warunkach zachowania, które przydadzą się im w życiu. Sergio Pellis, neurobiolog z University of Lethbridge w Albercie w Kanadzie, badał szczury, które w dzieciństwie się nie bawiły. Zauważył, że miały uboższe połączenia między neuronami w korze przedczołowej – obszarze mózgu, który odpowiada m.in. za planowanie, racjonalne myślenie i uczucia wyższe.
Osobną kwestią jest motywacja. Prof. Tomalski każe mi sobie wyobrazić, że siedzę w robocie, którym słabo umiem sterować: „Jest tu tyle drążków i pokręteł, a ty nie wiesz, jak ich użyć. Dla maluchów w pierwszym roku życia ciało jest takim robotem, chciałyby zrobić nim więcej, niż im ono na to pozwala. Chciałbyś spojrzeć na ciekawą zabawkę, ale twarz mamy jest tak atrakcyjna, że ciężko jest ci odkleić wzrok, chciałbyś sięgnąć po tę wiszącą zabawkę, ale jak posterować ręką, by jej dosięgnąć? Co robisz? Próbujesz! Wielokrotnie! Spróbuj spojrzeć na świat oczami dziecka. Dr Linda Smith z Indianopolis University instalowała dzieciom na głowach kamerki, nagrywając perspektywę, z jakiej widzą świat. Okazało się, dzieci są jak Alicja w Krainie Czarów, która zjadła ciastko i wszystko wokół niej zrobiło się olbrzymie: stoły, krzesła, zabawki…”. „Dobrze, że nie pamiętamy, jakie to frustrujące być dziećmi” – wzdycham.
„Teraz rozumiesz, jaką supersprawą jest zabawa, skoro motywuje nas do pokonywania wszystkich tych trudności! Jakby zabawę rozłożyć na czynniki pierwsze, to mamy tam idealne środowisko treningowe, które cały czas angażuje aktywność i uwagę, dostarcza nowych wyzwań, dzięki którym możesz trenować umiejętności poznawcze, np. uczysz się przez naśladowanie osoby dorosłej wykonywania sekwencji czynności, by otworzyć dziwne pudełko, trzeba do otworu włożyć przedmiot i przekręcić. No i masz tę drugą osobę, z którą możesz wchodzić w interakcje i dzielić się tą frajdą, jaką daje bawienie się” – wylicza prof. Tomalski.
Sam sobie reżyserem
Od progu domu wita mnie rozradowany pies i nieco mniej szczęśliwy mąż. Dzieci, które całe popołudnie urzędowały w ogrodzie, urządziły tor przeszkód, na którym trenowały z psem skoki. Niestety potem uciekły, zostawiając sprzątanie ojcu. To jeden z momentów, kiedy zazdroszczę koleżankom, które po codziennym maratonie pozaszkolnych zajęć nie muszą odgruzowywać salonu z hałd klocków Lego, bo ich dzieci nie mają już siły na zabawę w domu. No dobra, wcale im nie zazdroszczę. Raczej współczuję, bo brak czasu na swobodną zabawę to jedna z największych bolączek współczesnych dzieci, które kalendarz mają często zaplanowany równie perfekcyjnie jak ich rodzice. Z badań firmy Fisher-Price wynika, że na 5,5 godziny zabawy dziennie tylko przez godzinę dzieci same organizują sobie czas. 73% rodziców trzylatków deklarowało, że czuje presję, by organizować dzieciom czas. Dlaczego? Bo jest on zbyt cenny, by tracić go na bezproduktywne snucie się po ogrodzie i taplanie w kałuży. „Swobodna zabawa zostaje zastąpiona agresją i presją, by wcisnąć jak najwięcej aktywności w jak najmniej czasu” – zauważa dr Garry Chick, antropolog z Penn State University. Nasz mózg, by prawidłowo się rozwijać, potrzebuje czasem zwyczajnie się ponudzić.
Neurolog Marcus Raichle zaobserwował, że podczas wysiłku umysłowego obniża się aktywność hipokampu, kory przedczołowej oraz tzw. przedklinka – struktury kresomózgowia kluczowej do świadomego przetwarzania informacji. Raichle zalecił badanym, by się trochę ponudzili. Po „sesji” te obszary ich mózgu zaczęły z powrotem być lepiej ukrwione i aktywne. Neurolog sugeruje, że w trybie słodkiego nicnierobienia nasz mózg nie tylko odpoczywa, lecz także porządkuje zebrane informacje, jest również w stanie stworzyć nowe rozwiązania.
A jak dodaje dr Joanna Kwaśniewska: „Podczas swobodnej zabawy dziecko uczy się samodzielnego podejmowania decyzji, to ono jest reżyserem i aktorem. To poczucie sprawczości rodzi się już w fazie planowania, gdy dziecko wyobraża sobie na przykład, z czego zrobi tablicę, ławki, czego nauczy lalki, rozwija się w pełni podczas zabawy”. Jak ostrzega David Whitebread, psycholog z University of Cambridge, pozbawienie dzieci tej przyjemności na rzecz nieustannego organizowania im czasu „skutkuje w późniejszych latach większymi problemami w szkole, mniejszą samodzielnością, trudnościami w twórczym rozwiązywaniu problemów”. Takie dzieci, pozbawione treningu samoregulacji, gorzej radzą sobie z emocjami czy nadmiernym pobudzeniem.
Do podobnych wniosków doszedł prof. Michael Gazzaniga, psycholog z University of California w Santa Barbara. „Gdy sami komponujemy, improwizujemy, percepcja, uczenie się i pamięć, uwaga, motoryka, emocje, myślenie abstrakcyjne i teoria umysłu – wszystkie te procesy zostają zaprzęgnięte do ciężkiej pracy” – tłumaczy.
Kluczowe jest tu podejście rodzica. Badania prowadzone przez dr Kwaśniewską dowodzą, że rozwój kreatywny dziecka zależy m.in. od osobowości opiekuna: „Rodzice, którzy są bardziej otwarci na różnorodne doświadczenia, bardziej stymulują ciekawość dziecka i zachęcają je do próbowania nowych rzeczy”. Dr Kwaśniewska podkreśla, że w zabawie z dzieckiem powinniśmy je wspomagać, ale nie przejmować kontrolę. Gdy jej córka założyła dziewczyński klub, który sprząta pobliskie lasy, jej rola ograniczyła się do zakupu koszulek, worków na śmieci i pilnowania w lesie całego towarzystwa. „Dajmy dziecku łopatkę, ale nie budujmy za niego zamku na plaży” – apeluje. Psycholożka nie wątpi, że wielu z nas zbudowałoby swojej latorośli „wyczesany w kosmos” zamek, jednak dla rozwoju dziecka najważniejsze jest próbowanie i uczenie się na własnych błędach. „Tym, co ludzi najbardziej motywuje do dalszego działania, jest poczucie, że robi się choćby najmniejszy postęp” – mówi dr Kwaśniewska.
Z(a)baw mnie!
Dobrze, powiecie, ale rodzice ograniczają zabawę, by zapewnić dziecku „lepszy start”, np. w szkole. W badaniu przeprowadzonym na Temple University porównano pierwszoklasistów, którzy rozpoczynali naukę już z umiejętnością czytania (zdobytą podczas domowych lekcji), z tymi, którzy przed pójściem do szkoły czas spędzali na tradycyjnym placu zabaw. Dzieci umiejące czytać początkowo radziły sobie lepiej, jednak pod koniec pierwszej klasy różnice między grupami się wyrównały. Poza jedną. „Dzieci, które za mało się bawiły, były bardziej depresyjne. Przeciwieństwem zabawy nie jest praca, ale depresja” – kwituje dr Brian Sutton-Smith, psycholog z University of Pennsylvania.
Zabawa nie tylko przed nią chroni – potrafi także z niej leczyć. Wystarczy spojrzeć na zdjęcia dzieci z obozów dla uchodźców w Grecji czy Libanie. Mimo wojny, traumy, głodu dzieci się bawią. Bawiły się nawet w obozach koncentracyjnych. To dla nich często jedyna forma terapii, oderwania się na chwilę od ponurej rzeczywistości. Dr Lenore Terr, psychiatra z University of California w San Francisco, która od lat stosuje zabawę jako formę terapii u dzieci i dorosłych, którzy doświadczyli traum, m.in. przemocy czy molestowania seksualnego, tłumaczy w książce Beyond Love and Work: Why Adults Need to Play, że zabawa pozwala jej pacjentom na rozładowanie negatywnych emocji: „Pacjenci, którym zabawa do tej pory kojarzyła się ze stresem dzieciństwa, uczą się bawić na nowo, odkrywając, jak czerpać z tego doświadczenia radość”.
To, że swobodna zabawa jest kluczowa dla emocjonalnego i społecznego rozwoju, potwierdza psychiatra dr Stuart Brown. Jego badania wykazały, że dzieci, które chodziły do przedszkola ukierunkowanego na swobodną zabawę, wyrastały na dorosłych lepiej przystosowanych do życia w społeczeństwie. „Nic tak nie rozświetla umysłu jak zabawa. Angażuje móżdżek, zwiększa aktywność płata czołowego, pomaga się rozwinąć pamięci kontekstowej – przekonuje Brown, dyrektor National Institute for Play, na wykładzie TEDx. – Bez niej nie byłoby sztuki, gier, książek, sportu, filmów, mody, przyjemności i zachwytu. Nie byłoby tego, co nazywamy cywilizacją. Zabawa to esencja życia. To dzięki niej życie jest do przeżycia”. I nie sposób nie przyznać mu racji.