Na przestrzeni wieków wielokrotnie analizowano związki między muzyką i nauką. „Muzyka to przyjemność, jakiej dusza ludzka doświadcza przez liczenie, nie zdając sobie sprawy, że ma do czynienia z liczeniem” – twierdził Leibniz. Podobieństwo między tymi dwoma światami, współcześnie nazywanymi artystycznym i naukowym, przekracza sferę liczb i form. O racjonalności i chłodnej analizie znanej uczonym można mówić zarówno w przypadku komponowania utworu, jak i jego odbioru czy interpretacji.
Zacznijmy od pisania. Od czasów starożytnych po współczesność kompozytorzy znajdują inspirację w naturze, literaturze, polityce, a także w samej muzyce. Tworzą dzieło, utrwalając je na piśmie w postaci partytury. By posłużyć się słowami Wisławy Szymborskiej, temu procesowi towarzyszą „Radość Pisania./Możność utrwalania./Zemsta ręki śmiertelnej”. Kompozytor wymyśla fabułę utworu, ale ma też ważniejszy cel – jest nim podjęcie jakiegoś tematu uniwersalnego. To podstawa arcydzieł, które przetrwały wieki i wciąż nas poruszają. Powrót tych samych problemów w sztuce wynika zapewne z tego, że człowiek nie uczy się na błędach innych czy nawet własnych. Umiejętne podjęcie takiego tematu wymaga chłodnego namysłu. Wielu genialnych kompozytorów dogłębnie analizuje ludzkie intencje, działania oraz ich konsekwencje. Przejawem geniuszu artysty jest więc świadoma lub nieświadoma racjonalizacja emocji.
Uważam, że to zresztą jedna z głównych misji muzyki. Muzyka zajmuje bowiem pierwszy plan tam, gdzie słowo staje się bezsilne. Jest panem czasu, może go zatrzymywać, zwalniać, cofać i przyśpieszać. Potrafi nawet nas przenieść w inne wymiary. W efekcie prowadzi do transformacji – to pojęcie spotykane również w fizyce, chemii, biologii czy matematyce. I to także jeden z ważniejszych „naukowych” elementów w muzyce.
A jak wygląda kwestia odbioru utworu i jego interpretacji? Dzieło plastyczne przechodzi bezpośrednio od artysty do odbiorcy, natomiast utwór muzyczny dociera do słuchacza dzięki wykonawcy. Muzyk przyjmuje rolę interpretatora i staje się częścią utworu. Wychodzi ze swojej rzeczywistości i wkracza w nowe przestrzenie, które oferuje dzieło. „Nie znać nikogo i nie być przez nikogo rozpoznanym. Wyjść z własnego życia, a potem bezpiecznie wrócić” – pisała Olga Tokarczuk. Żeby móc wyjść z własnego życia, trzeba mieć instrument, który pozwala wejść w zupełnie inny świat. Gra na instrumencie rozwija nasze ciało. Ćwiczenie niezależności rąk, ścisłej koordynacji ruchów, czyli współpracy prawej i lewej półkuli mózgu, to codzienność muzyka.
Kolejnym elementem jest pamięć, która niesamowicie rozwija się dzięki muzyce. Informacje zarejestrowane w trakcie ćwiczeń ulegają transformacji za sprawą przeprowadzanej przez artystę analizy. Ich wykonanie nie jest skądinąd czynnością wtórną, lecz czymś niepowtarzalnym, czego – jak się zdaje – nie zrozumiał Sąd Najwyższy w swoim słynnym wyroku z 2017 r., uznając, że wykonanie utworu muzycznego jest odtwarzaniem.
Bez nauki nie możemy zrozumieć muzyki, ale możemy ją czuć i przeżywać. Muzyka to fale dźwiękowe, które są w określony sposób uporządkowane i w ten sposób oddziałują na duszę. Kiedy wiele razy posłuchamy dzieła muzycznego, odkrywamy świadomie (lub nie) pewne rezonanse, które umknęły nam przy wcześniejszym słuchaniu. Tak postępują też matematycy, którzy wciąż wracają do swoich formuł.
Słuchacz staje się obserwatorem i nawet na poziomie metaforycznym można zastosować do niego kategorie znane z fizyki. Transformacja Galileusza zakładała, że prędkość i położenie są względne. Podobnie słuchacz nieruchomy oraz ten, który porusza się wraz z utworem, widzą kompletnie inne wartości. Arystoteles przyznawał rację tylko nieruchomemu obserwatorowi, a Galileusz uznawał racje obu obserwatorów. Ja z kolei uważam – na przykładzie muzyki – że przewagę ma ten, który porusza się z utworem.