
Kilka lat temu na stacji benzynowej zauważyłem duże, ładne zdjęcie na całą ścianę i podpis „Aleja arktyczna”. Pod spodem stał rząd lodówek, więc nawet miałoby to sens. Gdyby nie fakt, że śliczne zdjęcie przedstawiało stado pingwinów. Westchnąłem ciężko.
Muszę tu coś wyznać. Generalnie jestem człowiek spokojny, ale za każdym razem, kiedy ktoś myli Arktykę z Antarktyką, a pingwina stawia koło niedźwiedzia polarnego, krew uderza mi do głowy. No dobrze, nie jestem tu całkiem obiektywny. W Antarktyce pracuję od ponad 15 lat i spędziłem tam dwie zimy. Zacząłem jako biolog badający słonie morskie, a od ponad 10 lat jako przewodnik turystyczny regularnie pokazuję ludziom oba polarne rejony. Pracuję na statku i opowiadam o dzikich mieszkańcach oraz o historii odwiedzanych miejsc. Dlatego myślę, że czas rozproszyć mgłę konfuzji spowijającą bieguny naszych wyobrażeń. Bo choć zarówno w Arktyce, jak i w Antarktyce jest bardzo zimno, pod innymi względami to dwa różne światy.
Drzewa pod grzybami
Jak wiemy, Ziemia jest kulką latającą w kosmosie, więc pojęcia „na górze” czy „na dole” nie mają w skali globalnej sensu. Niezależnie jednak od zasad logiki tak się utarło, że na szczycie globusa mamy biegun północny i to białe, co go otacza, nazywa się Arktyka. Jest to w zasadzie zamarznięty ocean (Ocean Arktyczny, najmniejszy i najpłytszy na świecie) otoczony północnymi krańcami Azji, Europy i Ameryki Północnej. To tu mieszkają niedźwiedzie polarne, morsy, renifery, białe wilki i lisy polarne (czyli pieśce), zające polarne i lemingi. A także ostatni przedstawiciele plejstoceńskiej megafauny – woły piżmowe, które pewnie wciąż się zastanawiają, gdzie podziali się ich kumple z ewolucyjnego dzieciństwa, czyli nosorożce włochate i mamuty.

W morzach dookoła pływają narwale, białuchy i wieloryby grenlandzkie.