Za siedmioma górami, za siedmioma rzekami żyje sobie dzieweczka, która całymi dniami biega po lesie, a wieczorami słodko zasypia w objęciach niedźwiedzia. Niedźwiedź ma pewnie na imię Misza, ale tym się nie zrażajmy. Najważniejsze, by odnaleźć w sobie tę słowiańską moc.
„Zdrowia jasnym myślom Twoim!” – tak zaczyna się e-mail, który stanie się dla mnie przepustką do lepszego świata. Niepotrzebna wiza, niepotrzebny samolot. Nie muszę nawet mówić po rosyjsku. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności nowy lepszy świat powstaje niedaleko mego rodzinnego miasta. Kilkanaście kilometrów wylotówką na północ pozwala opuścić matrix.
Gdy docieram do ostatniego domu, tuż za malowniczo położoną wsią, witają mnie brodaci mężczyźni i kobiety w długich sukniach. W takim stroju, bez makijażu, stawiłam się o umówionej godzinie pod adresem, który przesłano mi e-mailem. Przedstawiam się jako szczęśliwa mama i nieszczęśliwa obywatelka technokratycznego świata, tęskniąca za naturą i innym stylem życia. Nie kłamię, ale i nie mówię prawdy.
Na szczęście gospodarze przedstawiają się w podobnym stylu. Mieszkają w większości w dużych miastach, do których nie pasują i w których czują się obco. Są właścicielami poszczególnych części ogromnego terenu, na którym się spotykamy, albo wkrótce nimi będą. Całość należy do pewnej pary, która mieszka tu od trzech lat w starym, poniemieckim domu. Opuści go, gdy tylko zakończy się budowa jej rodowej osady, położonej kilka metrów dalej, na wzgórzu.
Gdy wszyscy uczestnicy zjazdu dotarli na miejsce, ruszyliśmy spacerem polną drogą na działkę, która jest częścią wspólną przyszłego skupiska osad. Stoi na niej prosty, drewniany domek, bez prądu i wody, który w przyszłości ma być szkołą. W środku długowłose kobiety w długich sukienkach szykują wegański poczęstunek. Brodaci mężczyźni na zewnątrz rozstawiają stoły i ławy. W końcu zasiadamy w kręgu. Dołączają do nas dzieci, których jest tu pełno.
„Pokój