Noc była lepka, droga pusta, a my jechaliśmy pod prąd. Spojrzałem na kierowcę. Dziewczyna za kółkiem miała minę beztroską, więc jazda pod prąd była albo zamierzona, co oznaczało, że doskonale wie, co robi, i jest psychopatką, która chce pozabijać pasażerów, albo nie wie, co robi, i pozabija nas, psychopatką nie będąc – co zresztą trzem trupom w zmiażdżonym renault nie zrobiłoby różnicy.
– Chyba jedziemy pod prąd… – wymamrotał drugi pasażer.
– A! Fakt… – radośnie potwierdziła dziewczyna i bez mrugnięcia zmieniła pas na właściwy.
Beztroska mina nie schodziła jej z twarzy.
Wymieniliśmy z drugim pasażerem niepewne uśmiechy ludzi, którzy właśnie zaczęli trochę bardziej doceniać życie. I on, i ja telepatycznie doszliśmy do wniosku, że dobrym pomysłem będzie zaangażowanie kierowcy w rozmowę. Przez tamto skrzyżowanie przejechaliśmy cało, ale do Warszawy zostało jeszcze drugie tyle drogi.
Zagaiłem standardowym pytaniem z podręcznika:
– Więc… od dawna jeździsz BlaBla?
– To mój pierwszy przejazd.
Zła odpowiedź. „Mój pierwszy przejazd” w języku BlaBla może oznaczać: „Chcę sprawdzić, czy mam napady agresji za kółkiem także przy obcych ludziach” albo: „Zobaczę, ile auto z czwórką osób na pokładzie jest w stanie wyciągnąć na tej trasie” czy też: „Właśnie badam, czy wożenie innych pozwoli mi przełamać lęk po ostatnim dachowaniu”.
– Zresztą, prawo jazdy mam dopiero od roku – dodała i usłyszałem, jak facet na tylnym siedzeniu przełyka ślinę.
Ja tylko westchnąłem. Po czterech