Po kilku sekundach Pinokio powiedział sri i odleciał, zostawiając powiew skrzydeł na czole.
Tsi tsi
powiedział mysikrólik, co na polski tłumaczy się „tu tu”. Srrri! przytaknął gorliwie pełzacz, spadając z góry jak liść. Srrri srrri dołączyły w podobnym narzeczu sikory, kiwając główkami. Gdzieś obok jął przedrzeźniać je kowalik. Pojedyncze kik dzięcioła dużego mieszało się ze skwapliwym tit tit sikor czarnogłówki i ubogiej. W ciągu minuty nade mną: w koronach świerków i sosen, a i wokół: na grabach i leszczynach, unosiła się chmura głosów i ruchów. Tak, ruchów, bo zrazu trudno było kogokolwiek dostrzec. Machnięcia. Skoki. Krótkie loty. Dostrzegalne nawet w resztkach pokrzyw, trzcin i na ziemi. Stałem w środku czeredy ptaków, chociaż nie latam.
Zimą ptaki drzew (brakuje mi takiego określenia w przyrodoznawstwie) łączą się w stada i koczują po okolicy w poszukiwaniu pokarmu. Są jak organizm, którego poszczególne macki penetrują zakamarki biochory, czyli przestrzeni lasu. Jeśli gdzieś mysikrólik trafi na złoża jaj motyli czy poczwarek, to nawołuje resztę braci, za którą ciągną głodomory z innych gatunków. A w borze słychać falę tsi, sriii bądź cit. Jakby się wszyscy nawoływali szeptem. Albo uciszali wzajemnie. To głosy wabiące, tajemna zimowa gramatyka ptaków. Pozwalają zebrać się w stado, utrzymać w grupie, wskazać drogę. Tsi tsi mysikrólika brzmi jak „tu tu”, ale czasem przerywa je długie i spokojne tsssiii – niczym chwila oddechu i pytanie: „Co dalej? Którędy?”.
Rozglądam się, kto przyleciał. Mimo że to już wiosna, wciąż trzyma mróz. Niełatwo zadzierać głowę opatuloną w dwa szaliki, a świerki w Puszczy rosną wysokie jak warszawskie 12-piętrowce. Są mysikróliki, pełzacz leśny, kowalik, dzięcioł duży, średni i dzięciołek. Są też sikory: bogatka, modraszka, uboga, czarnogłowa, czubatka i sosnówka. Charakterystyczne sruuu zdradza obecność raniuszków. Raczej tylko na chwilę, ale do całości przyłączył się kos. Razem 13 gatunków. Wzrok i słuch pozwalają doliczyć się nawet 50 ptaków. Trrrek trrrek – alarmuje ostro wszystkich kowalik, który odkrył, że nie jestem drzewem. A więc tak brzmię w jego języku? Trrrek?
Także po to zwołują się zimą. Chmara żeruje od czubków świerków aż po samo runo, zawsze ktoś dostrzeże zagrożenie. W puszczy może to być jastrząb, krogulec, ale też tumak, gronostaj albo ryś. A czasem sóweczka. Choć wielkością ledwo dorównuje szpakowi, potrafi upolować większego od siebie dzięcioła i zataszczyć do dziupli z zapasami, jakie ma w zwyczaju gromadzić. Koczownicy znają swoje głosy wabiące i tak samo jest z ostrzegawczymi. Wystarczy, że bogatka wrzaśnie pink! i już modraszka powtarza za nią tszszeretet!, a inni chowają się w głąb koron, dziupli i pod wiszary. Dzięcioły przestają żerować i przywierają do gałęzi: nisko nad lasem przelatuje myszołów.
Mysikrólik wygląda jak 4 gramy oliwkowego puchu z wielkimi oczami i żółtym paskiem na głowie. Bogatka – przynajmniej z dołu – to opasły żółty brzuszek z czarnym paskiem pośrodku. Obok, choć podkreślając niezależność 2-metrowym dystansem, żeruje modraszka. Brzuszek też ma żółty, ale czapeczkę modrą, nie czarną jak u bogatki. Z szarości i bieli, jak z brudnego śniegu, zlepione są czarnogłówka i uboga, obydwie w czarnych beretach. Tak podobne, że odróżnić można je tylko po szerokości „krawacika” (albo głosie). Ostry czubek zdradza czubatkę, która myszkuje w towarzystwie sosnówki po cieńszych pędach sosny. Z nikim nie da się pomylić białego raniuszka, co to wygląda jak wacik z wetkniętym weń patykiem ogonka. Dzięcioły znają wszyscy, pozostaje więc kowalik – dziwny „szpak” z przepaską Zorro na oczach i w błękitnym płaszczu: śmiga po pniu sosny głową w dół z zadziwiającą zręcznością.
Kowalik nie porusza się po drzewie jak dzięcioły – czyli pionowo, opierając ciało na twardych piórach ogona (sterówkach). Ma tak silne nogi, że zwyczajnie chodzi, gdzie go oczy poniosą, nie pełza, nie skacze. Jako jedyny ptak Europy potrafi schodzić głową w dół, ba, pozostawać tak dowolnie długo, czekając, aż przeleci jastrząb czy skończy się awantura między dzięciołem białoszyim a dużym. Kiedyś obserwowałem kowalika, który zaniepokojony w czasie schodzenia zadarł głowę do góry i rozglądał się na boki. Przez 5 minut i 25 sekund tkwił w tej pozycji, rozglądając się raz po raz.
Wszyscy w stadzie się śpieszą, ale pozornie tylko tak samo. Mysikróliki konsekwentnie penetrują topografię gałązek świerkowych, zaglądając przy tym na spodnią ich stronę. Wyraźnie interesują je tylko te z igłami. Niektóre podpierają się przy tym opuszczonymi skrzydłami, jak małe papużki. Inne wykonują „loty helikopterkowe”: zawisają jak kolibry na końcach wiotkich pędów w poszukiwaniu czegoś, co można zjeść. Końce gałązek – miejsce odwiedzane przez niewielu – są gwarancją znalezienia pokarmu. Bo kto może być tam, na krańcach geografii świerka, konkurencją dla mysikróla? Przecież nie pyzata sikora, która waży nawet trzy razy więcej od niego. Tylko raniuszki! Są nieco cięższe od mysikróli, ale zachowują równowagę dzięki długaśnym ogonkom. Białe kulki wiszą tu i tam, jak ozdoby choinkowe. Czasem dyndają na jednej nodze (!), drugą przyciągając cieniutkie pędy do krótkiego dzioba. Pracują przy tym ogonami jak linoskoczek tyczką, posyłając z góry charakterystyczne srrru!
Niemieccy ornitolodzy prowadzili dziwne badania, w ramach których obcinano dorosłym raniuszkom ogony. Okazało się, że ptaki pozbawione steru nie mogą zawisać na końcach cienkich gałązek, bo nie potrafią już balansować (spodziewali się czegoś innego?). A tam właśnie zdobywają nawet do 80% pokarmu. Dlatego ostrzyżone raniuszki szybko zmieniły miejsce i technikę żerowania. Przeniosły się tam, gdzie sikory – na grubsze gałęzie.
Sikory niby robią to samo co mysikróliki, jednak nie dają rady oglądać od spodu wiotkich świerkowych łapek i unikają ich końców (może poza najmniejszą sosnówką). Szybko, choć z najwyższą uwagą, badają wierzchnią stronę pędów i większych gałęzi. Czubatka łupie dziobem w sęk, odbijając korę jak dzięcioł (potrafi przecież wykuć sobie dziuplę lęgową). Uboga rozkuwa nasiono klonu. Bogatka też stuka w coś wetkniętego wysoko – może to być żołądź (także nimi się żywią). Kilka modraszek zawisło nisko na trzcinach. Wykuwają w nich małe dziurki, wyjadając coś smacznego ze środka rurkowatych łodyg. Sikory zalatują również do dziupli, wnętrz olbrzymich pustych pni dębowych i grabowych, jakich nie brak w Puszczy tam, gdzie jeszcze nie zniszczyła jej gospodarka leśna. Znajdują kokony owadów, może hibernujące ślimaki, pajęczaki. Pokarm jest zamarznięty i musi odtajać w małych organizmach ptaków.
Na większych gałęziach i pniu drzewa sikory spotykają kowalika i dzięcioły. Unikają ich bezpośredniego sąsiedztwa, dzięcioł duży przegania je z hałasem, nawet kowalik nie oszczędza, co świadczyć może o konkurencji. Otóż kowalik i dzięcioły chowają czasem zapasy w rozpadlinach kory i nie życzą sobie, by sikory z nich korzystały. Orzechy laskowe, grabowe, żołędzie. Nasiona, szyszki sosen, świerków. Choć sikory też robią czasem zapasy: z nasion, jagód i owadów. Kiedy stado zimowe na nie trafia, nikt nie pyta, kto tu jest właścicielem.
Dzięcioł duży jest jedynym z naszych dzięciołów, który potrafi zrywać szyszki i umieszczać w „kuźniach”. Łatwo takie miejsce znaleźć po licznych łuskach leżących wokół. Ta umiejętność daje mu większe szanse przeżycia zimą, kiedy śnieg i mróz utrudniają żerowanie. Choć w porównaniu z rzadszym, a dystyngowanym dzięciołem białogrzbietym dzięcioł duży ma maniery kibola, to jednak budzi podziw, gdy z największym trudem (w locie!) zrywa ciężką szyszkę. Wydaje się, że zaraz z nią spadnie, lecz nadptasim wysiłkiem wychodzi z lotu pikującego i ląduje na spękanej brzozie. Upycha zdobycz w szczelinie i niestraszny mu mróz: zaraz połknie setkę lekkich, ale pożywnych nasion.
Nagle na odziomek sędziwego świerka, tuż nad ziemią, wbiega mysz! I przystając co chwila, wędruje sobie do góry. Mysz? To pełzacz! Szary ptak wielkości sikorki z długim ogonkiem. Żeruje głównie na pniach drzew. Zakrzywionym dziobem jak pęsetą penetruje zakamarki niedostępne dla dzięciołów i kowalików. Wędruje spiralnie do góry, wyżej, wyżej, już prawie ginie z oczu. I nagle spada, jak liść, na odziomek sąsiedniego drzewa. Lot liścia naśladuje wiernie, do złudzenia: orbituje, kołysze, wiruje. Dzięki tej sztuczce jest bezpieczny – nikt w Puszczy nie zjada spadających liści.
Kiedyś stojąc na pniu jesionu zwalonego pośród rozległego bagna, omal nie straciłem równowagi. Padając w błoto i na ostrokoły martwych drzew, z ulgą złapałem pień pobliskiego świerka, uderzając weń skronią. Na końcu mojego nosa, tuż pod odstającą korą, dostrzegłem dwoje czarnych ślipków i ostry nosek leśnego Pinokia. Po kilku sekundach Pinokio powiedział sri i odleciał, zostawiając mi powiew skrzydeł na czole i gniazdo z siedmioma białawymi pastylkami. Gniazdo pełzacza.
Jest mróz. Sóweczki siedzą w dziuplach na zamarzniętych zapasach z martwych ptaków i rozgrzewają je własnym ciepłem, zanim coś uszczkną przed snem. Kruki zasiadły nieopodal, blisko siebie, już do snu (ale chyba bez przytulania). Dzięciołek podczepiony pod gałąź zbiera z piersi resztki pokarmu, który tam lądował w czasie kucia w korze. Człowiek zdjął gumofilce i rozciera zmarznięte stopy. Cały dzień chodził za amorficznym tworem, jakim jest zimowe stado ptaków, ucząc się wysokiego srrri sikor. Raz, kiedy wokół było kilka gatunków i skądś dobiegło srrri, bezwiednie zwrócił się do ptaków: „Kto to powiedział?”.
Już prawie zmierzcha i coraz mniejsze stado żeruje intensywniej. I nisko. Trzeba zjeść jak najwięcej przed snem. Loty stają się szybkie. Krótkie. Głosy milkną. Pełzacze śmigają z graba na grab, nie bacząc na obecność człowieka. Są 3 metry ode mnie. Już nie marnują czasu na naśladowanie liści. Podobnie mysikróliki, czemuś zeszły na dół. Latają tuż nad głową. Odkąd słońce znikło, nie wykonują już „lotów helikopterkowych”, kosztuje je to zbyt dużo energii. Dzięciołów dawno nie widać. Jak również kowalików. Czyżby większe szły wcześniej spać? I gdzie one śpią, kiedy w lesie –15°?
Mysikróliki nocują na gałęziach, ale potrafią też spać w gniazdach kosa, gdzie przytulają się do siebie. Dzięcioły i kowaliki korzystają z dziupli. Naukowcy nie wiedzą na pewno, czy grupowo, czy pojedynczo, ale pewnie może się tak zdarzać. Sikory także korzystają z wszelkiego rodzaju dziur. Najciekawsze zwyczaje mają czarnogłówki, ubogie i czubatki, które mogą skrywać się nawet w norach norników bądź myszy leśnych. Natomiast pełzacze nocują pod korą, w dziuplach i różnych niszach. Czasem po kilkanaście osobników. Zbierają się w okrąg – dziobami do środka – i czekają wschodu słońca. Jeżeli noc będzie mroźna, a któryś z ptaków jadł mało, to umrze. I zostanie w kryjówce, w głębi substancji.
Wracam na przełaj przez las. Jest tak ciemno jak przy zamkniętych oczach. Wspomnienie stada wydaje się powidokiem. Ech, gdyby tak zobaczyć mysikróle nocujące w gnieździe kosa! Ile ich tam może się zmieścić? Muszą się chyba rozpychać, kłócić o miejsce. Pewnie ktoś zostaje poza gniazdem. A nad ranem budzą się nieco oszronione od własnych nikłych oddechów. I któryś mówi: tsi tsi.
Podziel się tym tekstem ze znajomymi z zagranicy lub przeczytaj go po angielsku na naszej anglojęzycznej stronie Przekroj.pl/en!