Czas migracji Czas migracji
i
Hans Smidth, „Fugle på træk i morgenlys”, Rasmussen, Wikimedia.org (domena publiczna)
Wiedza i niewiedza

Czas migracji

Anna Mikulska
Czyta się 12 minut

Wszyscy mamy już dość ponurych prognoz związanych z postępującymi zmianami klimatu. Czas zacząć działać i zastanowić się, jak polepszyć los milionów ludzi, którzy coraz częściej będą przemieszczali się w poszukiwaniu lepszych warunków do życia. Gaia Vince proponuje gotowe rozwiązania.

W swojej nowej książce Stulecie nomadów. Jak wędrówki ludów zmienią świat Gaia Vince, brytyjska pisarka, dziennikarka i popularyzatorka nauki, nie oszczędza czytelników. Spokojnie już było – twierdzi – etap, w którym ludzkość mogła swobodnie uprawiać ogromne połacie ziemi i eksploatować środowisko do granic możliwości, dobiega końca.

Najgorszy scenariusz zakłada, że jeszcze w tym stuleciu temperatura na Ziemi wzrośnie o 4°C. Skutki będą dramatyczne: wyspy oraz tereny położone nad morzami i oceanami znikną pod wodą, a gigantyczne obszary przestaną być zdatne do życia, co zmusi wielu ludzi do porzucenia domów.

Tu można by postawić kropkę i zapłakać nad losem planety, ale Vince ma dla nas inną propozycję: „Stworzyliśmy ten problem, ponieważ jesteśmy ludźmi – ze wszystkimi naszymi możliwościami, wadami i zadziwiającymi cechami. I tylko jako ludzie zdołamy go rozwiązać”. W jaki sposób? Taki, który w historii ludzkości sprawdzał się od samego początku.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Migracje nie są problemem, są rozwiązaniem – przekonuje autorka. Zawsze nim były. To właśnie dzięki przemieszczaniu się przetrwaliśmy i rozwinęliśmy się jako gatunek, pokonując rozmaite kryzysy na przestrzeni setek tysięcy lat.

W nadchodzących dekadach będziemy mieli do czynienia z wędrówką ludów na niespotykaną dotąd skalę: ze wsi do miast, z regionu do regionu, z kontynentu na kontynent. Choć migracje tego typu obserwuje się od stuleci, wciąż nie potrafimy o nich rozmawiać. A jeśli już, to temat migracji klimatycznych sprowadzamy do kwestii zasiedlania Europy przez przedstawicieli innych kultur oraz do konieczności obrony granic.

Zegar tyka

Chwilami trudno uwierzyć, że rzeczy, o których czytamy w Stuleciu nomadów, mogą wydarzyć się naprawdę. Łatwo założyć, że to przesada, że niemożliwe, aby było aż tak źle. A jednak już dziś obserwujemy symptomy zbliżającej się katastrofy: blaknięcie raf koralowych, które są podstawą morskiej bioróżnorodności, tonące wyspy na Pacyfiku, olbrzymie pożary w Australii, topniejący asfalt, coraz intensywniejsze powodzie.

Autorka przywołuje przykłady swoich bliskich, m.in. z USA, którzy decydują się na emigrację z powodu ekstremalnych zjawisk pogodowych (wiedzieliście, że na południu Kalifornii coraz trudniej ubezpieczyć dom z powodu zbyt dużego zagrożenia pożarami i powodziami?).

Zmiany klimatu zaczynają wpływać na nasze codzienne życie i ja sama odczuwam już ich skutki: moja wyprowadzka do Hiszpanii stoi pod znakiem zapytania z powodu coraz częściej występujących tam ekstremalnych temperatur. Jestem jednak w uprzywilejowanej sytuacji – nie muszę emigrować z powodu trudnych warunków bytowych, utraty źródła dochodu czy niebezpieczeństwa. I chociaż zmiany te dotkną każdego i każdą z nas, to nie ma tu mowy o równości. Kraje położone bardziej na północ, bezpieczniejsze, będą musiały otworzyć się na tych, którzy uciekną z tonących wybrzeży i jałowych, wypalonych przez słońce ziem.

Albo – jak to się działo do tej pory – po prostu zamkną przed nimi granice.

W poszukiwaniu rozwiązań

W książce Gai Vince fatalizm przeplata się z optymizmem. Znaczy to tyle, że świat czeka katastrofa, ale możemy jej zapobiec, jeśli staniemy się lepszym gatunkiem. Tylko tyle i aż tyle.

Dla autorki utrzymanie status quo nie wchodzi w grę: „Międzynarodowa dysputa na temat migracji utknęła przy kwestii, co powinno być dozwolone, i nie doszła do zagadnienia planowego przygotowania się do tego, co się wydarzy. Państwa muszą zastąpić kontrolowanie migracji zarządzaniem nią”.

Po pierwszych rozdziałach, w których dowiadujemy się, w jakim punkcie się znaleźliśmy, Vince przechodzi do odpowiedzi na pytanie: „Co dalej?”. Prezentuje bardzo szczegółowe i często radykalne rozwiązania – od projektów nowych miast, które będą musiały pomieścić miliony osób, przez sposoby na obniżenie temperatury na świecie przy użyciu najnowszych technologii, po utworzenie globalnego organu władzy pilnującego porządku, gdy granice państw zostaną otwarte. Nie są to jednak pomysły wyssane z palca, lecz opatrzone najnowszymi wynikami badań, faktami historycznymi i wiedzą z zakresu socjologii czy urbanistyki.

Stulecie nomadów to zatem także ćwiczenie z wyobraźni. Niektóre z postulatów wydają się na tyle abstrakcyjne, że ciężko nie zadać sobie pytania, czy Vince faktycznie wierzy w to, co pisze. A jednak to właśnie głos, którego dziś potrzebujemy. Autorka słusznie zwraca uwagę, że pandemia COVID-19 udowodniła, jak wiele jesteśmy w stanie zrobić w sytuacji przyparcia do muru – przykładowo w rekordowym tempie wybudować szpitale ratunkowe czy wyprodukować szczepionki i rozdysponować je po świecie (chociaż i tu nie można mówić o powszechnej równości).

Książka na miarę czasów

Gaia Vince wierzy w ludzkość. Albo po prostu zakłada, że nie mamy innego wyboru, niż się opamiętać. Jest przekonana, że potrafimy stać się „obywatelami świata”, oraz przypomina, że państwa narodowe to wynalazek nowoczesności (za politologiem Benedictem Andersonem) i nie muszą trwać wiecznie. Dziś naszym wspólnym celem powinno być zachowanie względnie dobrych warunków życia, a także unikanie krwawych konfliktów o zmniejszające się zasoby wody i innych surowców w obliczu postępujących zmian klimatu, które wpływają na niemal każdy aspekt naszego życia. Aby ten cel zrealizować, ludzkość będzie musiała działać ponad granicami państw. Pytanie, czy kilka dekad to nie za mało czasu, by zmienić gorliwie umacniane przez polityków podziały między narodami.

Obecnie w Strefie Gazy mamy do czynienia z działaniami noszącymi znamiona ludobójstwa, a największe mocarstwo świata wspiera Izrael. W Sudanie trwa wojna domowa, która ‒ mówiąc brutalnie ‒ mało kogo interesuje, a w Europie coraz większy poklask zyskuje skrajna prawica obiecująca chronienie obywateli przed „obcymi”. Każdego dnia docierają do nas kolejne doniesienia o śmierci ludzi na granicach Unii Europejskiej czy USA i trudno wyobrazić sobie rzeczywistość, w której tzw. reżimy mobilności (wszelkie ograniczenia ludzkiej migracji) przestają istnieć. Książka porusza więc jeden z największych problemów naszych czasów. „Ludziom zabrania się przekraczania wymyślonych przez nas granic geograficznych nie ze względu na to, co zrobili, ale ze względu na to, gdzie lub kim się urodzili”.

Vince jasno pokazuje, że jako Zachód daliśmy sobie prawo do decydowania, kto zasługuje na bezpieczeństwo, a komu można go odmówić. Do tej pierwszej grupy należą uchodźcy, do drugiej zaś migranci, zwłaszcza „ekonomiczni”. Ta prosta dychotomia, bazująca na Konwencji Genewskiej z połowy ubiegłego stulecia, nie przystaje do współczesności. „Wpływ zmian klimatycznych na życie ludzi – pisze autorka – przejawia się zwykle stopniowo: kolejne nieudane zbiory lub kolejny sezon nieznośnych upałów stają się kroplą, która przelewa czarę i skłania rolników do podjęcia poszukiwań lepszych miejsc do życia. Takich ludzi można zaklasyfikować jako migrantów ekonomicznych, są oni jednak również uchodźcami ze świata holocenu – z miejsc, które kultury i społeczeństwa ich przodków […] nauczyły się przekształcać nieprzyjazne środowiska w miejsca nadające się do życia. Po zniknięciu tych holoceńskich środowisk wszyscy znaleźliśmy się w antropocenie i wszyscy mamy takie samo prawo do miejsc, które w XXI wieku jeszcze nadają się do zamieszkania”.

Stulecie nomadów to książka manifest i dokładnie tak należy ją czytać. Na końcu autorka zamieszcza zresztą konkretne postulaty, na przykład: „Zarówno zamożne, jak i ubogie kraje powinny inwestować w sojusze wspierające szkolenia zawodowe i edukację oraz w odporność ludzkości na zmiany klimatu”. Być może dzięki takim publikacjom jak Stulecie nomadów pojęcie „uchodźstwa klimatycznego” wreszcie zyska moc prawną, a kwestia migracji zostanie tak uregulowana, że zmuszeni do opuszczenia domów ludzie będą mogli uniknąć niebezpiecznych i często śmiertelnych szlaków wędrówek. Dopóki to się nie stanie, trudno oczekiwać, że jako społeczeństwo międzynarodowe zrealizujemy działania na rzecz wspólnej, harmonijnej przyszłości, o której pisze autorka. Czasu na podjęcie skutecznych działań jest coraz mniej. Gaia Vince ma rację: pora wziąć się do roboty.


Gaia Vince, Stulecie nomadów. Jak wędrówki ludów zmienią świat, tłum. Andrzej Wojtasik, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2024.

Czytaj również:

Wielkie migracje i małe innowacje Wielkie migracje i małe innowacje
Wiedza i niewiedza

Wielkie migracje i małe innowacje

Paweł Janiszewski

Kolejne fale migrantów przez całą starożytność zalewały Bliski Wschód i basen Morza Śródziemnego. Szukali żyznych ziem i przyjaznego klimatu, a przy okazji sprawili, że Juliusz Cezar mógł wjechać do Rzymu konno, a nie – dajmy na to – na wołach.

Czyż może być bardziej heroiczna scena niż boski Achilles mknący poprzez błonia Troi we wspaniałym rydwanie zaprzężonym w dwa nieśmiertelne rumaki, Ksantosa i Baliosa? Albo hrabia Roland, gdy w wąwozie Roncevaux „dosiada konia, którego zowie Wejlantyf, spina go szczerozłotymi ostrogami” i, stając w siodle, wymachuje na wszystkie strony wielkim Durendalem? Obaj stali się ikonami Europy. Pierwszy miał zapobiec triumfowi „Azji”, której symbolem była Troja, drugi zaś odparł nadciągających tłumnie „pogan”. Jak na ironię obu trudno sobie w tej roli wyobrazić bez zdobyczy przyniesionych niegdyś przez groźnych przybyszów z dalekiego stepu.

Czytaj dalej