Moje wizyty w bibliotekach zazwyczaj są krótkie – wchodzę, wypożyczam (lub oddaję) i wychodzę. Zacząłem jednak zastanawiać się, czy wśród tysięcy książek i wszechobecnej bibliotecznej ciszy możliwe jest przeżywanie prawdziwych, czasem obezwładniających wzruszeń, doświadczenie radości, strachu albo wydzielenie dużej dawki adrenaliny. Tak, właśnie w bibliotece.
Sam proces wypożyczania książki należy bez wątpienia do najspokojniejszych w pracy bibliotekarza, ale byłby w błędzie ten, kto uważa, że czytelnik przystanie na wszystko bez szemrania. Niekiedy trzeba mocno pokombinować, by zaspokoić potrzeby miłośników literatury.
„Jedna z pań czyta tylko biografie i tylko polskie. Twierdzi, że innych czytać nie będzie, bo nie potrafi wymówić obco brzmiących nazwisk – opowiada Grażyna Adamczewska z biblioteki w Wijewie. – Mówiłam jej, że też mam z tym problem, więc tylko patrzę na nazwiska, nie muszę przecież umieć ich wymawiać. Panią to jednak irytuje i nie daje się przekonać” – dodaje. Z kolei do Agnieszki Głowińskiej z wypożyczalni nr VI na warszawskiej Pradze-Północ swego czasu przychodziła czytelniczka szukająca książek o porcelanie. Pani Agnieszka specjalnie dla niej zamawiała takie z księgarni, co nie było łatwe, bo pozycji o tej tematyce nie ma znów tak wiele.
ilustracja z archiwum: Daniel